Żyjemy w „Traumalandzie”? Prof. Michał Bilewicz mówi o „trendzie martyrologicznym”

Żyjemy w „Traumalandzie”? Prof. Michał Bilewicz mówi o „trendzie martyrologicznym”

Prof. Michał Bilewicz
Prof. Michał Bilewicz Źródło:Marcin Kwieciński
Moment uświadomienia sobie, wypowiedzenia i społecznego uznania traumy jest terapeutyczny, ale w Polsce to się nie wydarzyło – mówi prof. Michał Bilewicz, psycholog społeczny, profesor na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości”.

Marta Byczkowska-Nowak, „Wprost”: Mówi się, że Polacy uczynili z narzekania sport narodowy. „To takie polskie”, mówimy, komentując nasz pesymizm, nieufność, polaryzację społeczną, język nienawiści. Rada Języka Polskiego alarmuje o „dramatycznym stanie debaty publicznej”. Poszukując genezy takiego stanu rzeczy stawia pan tezę, że żyjemy w „traumalandzie”.

Prof. Michał Bilewicz: Wyparta trauma to nasze doświadczenie narodowe, które w bardzo bezpośredni sposób rzutuje na życie społeczne Polaków, na nasze stosunki międzynarodowe, na poziom debaty publicznej. Jesteśmy narodem straumatyzowanym przez zabory, wojnę, Zagładę, żyjemy na „skrwawionych ziemiach”. Koniec wojny nie przyniósł nam ani poczucia sprawczości, ani społecznego uznania traumy. Ta nieprzepracowana trauma jest przekazywana w procesie wychowawczym, przez treści kulturowe.

W książce rozprawiam się z dość naiwną koncepcją genetycznego dziedziczenia traumy. Istnieją oczywiście badania na ten temat, ale na razie są mało konkluzywne, genetycy zachowania nie mają jeszcze wystarczających dowodów, by mówić o traumie dziedziczonej genetycznie. Z pewnością jednak krańcowo trudne doświadczenia, które tworzą określone nadwrażliwości pokoleniowe, są przekazywane w domu rodzinnym i w szkole.

Nasza kultura i edukacja zbudowane są na martyrologii, o traumie wojny przypomina nam też nieustannie przestrzeń, w której żyjemy – siedzimy właśnie w części miasta, w której nie ocalał ani jeden budynek sprzed wojny. Te, które wciąż stoją, noszą ślady zbrodni – tablice upamiętniające, pomniki, krzyże. Psycholog nazwie to retraumatyzacją. Psycholog społeczny wyjaśni konsekwencje ciągłej retraumatyzacji dla funkcjonowania narodu jako zbiorowości.

Gdzie jest wyjście z zaklętego kręgu? Mamy zapomnieć, wymazać, przestać upamiętniać?

Nie, oczywiście, że nie, ale można mówić o historii w sposób, który pozwala ją docenić, uznać i – zamknąć. Kluczowe, żebyśmy uświadomili sobie, że to, jak dziś funkcjonujemy jako społeczeństwo, to w ogromnej mierze kondycja wynikająca z historii. Że historia na nas wpływa i że nie jesteśmy w tym ani sami, ani, wbrew temu, co lubimy o sobie myśleć, tacy bardzo odmienni od innych zbiorowości z podobnymi doświadczeniami. Pisząc o Indianach Lakota czy Grekach pokazuję, że są pewne specyficzne cechy takich społeczeństw, na przykład bardzo trudno jest nam wytworzyć zaufanie do instytucji, ponieważ te instytucje w przeszłości były nam narzucone, obce. Nieufność staje się reakcją automatyczną.

Pesymizm, ciągłe narzekanie, przekonanie, że tutaj nic się nie może udać i że już zawsze tak będzie, uprzedzenia, agresywny język, wiara w teorie spiskowe – jeżeli uświadomimy sobie, że to nie jest jakaś „skaza polskości”, tylko cechy wynikające z konkretnych uwarunkowań historycznych, to może łatwiej nam będzie zamienić samonienawiść we samowspółczucie, którego tak potrzebujemy, żeby iść dalej.

Kluczowe jest to, co się dzieje bezpośrednio po traumie?

Tak, moment uświadomienia sobie, wypowiedzenia i społecznego uznania traumy jest terapeutyczny, ale w Polsce to się nie wydarzyło.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.