Ustawa o CBA przed wyrokiem TK

Ustawa o CBA przed wyrokiem TK

Dodano:   /  Zmieniono: 
Całą ustawę o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, poszczególne jej zapisy i rozporządzenie, pozwalające zawierać CBA umowy na stały dostęp do baz danych (np. ZUS), badał w poniedziałek Trybunał Konstytucyjny na wniosek posłów SLD. Wyrok - we wtorek o godz. 10.00.

SLD zaskarżył ustawę jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu - po tym, jak weszła w życie. Po wyborach LiD ponowił wniosek w listopadzie 2007 r. Kwestionują oni całą ustawę, a gdyby TK nie uznał jej za niekonstytucyjną w  całości - skarżą m.in. prawo CBA do zbierania i przechowywania tzw. danych wrażliwych, zasady przeprowadzania przez CBA kontroli oświadczeń majątkowych i  uprawnienia do oględzin oraz definicję korupcji.

W maju 2006 r., gdy politycy Sojuszu informowali o skardze, ostro krytykowali koncepcję powołania CBA. Mówili, że jest to "policja polityczna PiS", "zbrojna formacja", "instytucja, która może zagrozić demokracji" oraz która "pozwala na  nękanie zwykłych obywateli". Szef Biura Mariusz Kamiński odpierał zarzut, że CBA ma być policją polityczną. "Żaden uczciwy obywatel, polityk nie ma prawa bać się tej instytucji" - mówił wówczas Kamiński.

W poniedziałek - po dwóch i pół roku oczekiwania, skargę Lewicy, połączoną ze  złożoną później skargą na rozporządzenie premiera dotyczące korzystania z baz danych, rozpatrzył pięcioosobowy skład TK.

Ryszard Kalisz (SLD) przekonywał, że w myśl ustawy CBA, nadzorowane przez szefa rządu, ma nieograniczone możliwości nękania np. opozycyjnych posłów. Jego zdaniem, możliwości nadużywania ustawy pokazały sprawy afery gruntowej (dwaj biznesmeni są oskarżeni o powoływanie się na wpływy w resorcie rolnictwa, dzięki którym można byłoby doprowadzić do odrolnienia ziemi na Mazurach - zatrzymano ich w wyniku operacji specjalnej CBA), sprawa kardiochirurga ze szpitala MSWiA, któremu zarzucono korupcję i zabójstwo pacjenta (proces o korupcję się toczy, zarzut zabójstwa prawomocnie upadł), czy b. posłanki PO Beaty Sawickiej, zatrzymanej przez CBA tuż przed wyborami (Sawicka czeka na proces).

Skarżący wskazują, że sformułowana w ustawie definicja korupcji pozwala CBA nawet na ściganie takich sytuacji, które nie dotyczą publicznych pieniędzy, co  ich zdaniem zbyt szeroko może dotykać osób prywatnych.

"CBA broni się samo swoją działalnością. Sprawa doktora Mirosława G. czy  posłanki Beaty S. to jest dowolna interpretacja wnioskodawców. Musimy patrzeć na  całość działalności tej służby, która jest instytucją potrzebną i spełniającą standardy konstytucyjne oraz europejskie" - oświadczył w imieniu Sejmu poseł Andrzej Dera (PiS), wnosząc o uznanie zaskarżonych przepisów za zgodne z  konstytucją.

SLD zaskarżył też rozporządzenie wydane jeszcze przez premiera Jarosława Kaczyńskiego. Na jego mocy CBA może - zawierając dwustronne umowy - mieć bieżący dostęp do wielkich baz danych, np. z ZUS - i to z pominięciem zasady, by  każdorazowo występować z wnioskiem o udostępnienie takich danych. Według SLD takie wnioski to gwarancja praw obywatelskich i spełnienie wymogów ustawy o  ochronie danych.

Minister Jacek Cichocki z Kancelarii Premiera przyznał przed Trybunałem, że  rozporządzenie wydane jeszcze przez J.Kaczyńskiego budzi pewne wątpliwości premiera Donalda Tuska. Minister nie wniósł jednak o uznanie jego niekonstytucyjności, natomiast zadeklarował, że premier uwzględni ewentualne uwagi Trybunału i w takiej sytuacji znowelizuje rozporządzenie.

W przerwie rozprawy Cichocki - pytany przez dziennikarzy, czy on i premier pozytywnie oceniają CBA, odparł, że Donald Tusk zdecydował się na pozostawienie na stanowiskach obecnego szefostwa CBA. Ujawnił, że w zeszłym tygodniu działające przy premierze Kolegium ds. Służb Specjalnych pozytywnie oceniło zeszłoroczną działalność CBA. "Mimo obaw i kontrowersji jakie były w  przeszłości, myślę, że bilans działania Biura jest pozytywny" - dodał.

Zaskoczeniem było stanowisko Prokuratora Generalnego, przedstawione przez prok. Wojciecha Sadrakułę z Prokuratury Krajowej, który uznał, że rozporządzenie jest niekonstytucyjne i że ustawowa definicja korupcji także jest na tyle niedookreślona, że - jak się wyraził - "nie trzyma konstytucyjnego standardu".

"Weźmy przykład z życia: obywatel X przychodzi do salonu samochodowego, a tam dealer mówi - cena tego samochodu to 99 999 zł, ale ja panu proponuję 20 tysięcy rabatu. Wtedy wkracza CBA i mówi: skontrolowaliśmy - ten oto obywatel kupił samochód o 20 tysięcy taniej niż przewiduje cena katalogowa. Czy to korupcja? Ustawa jest tak napisana, że można się zastanawiać nawet nad tym" - mówił.

Poseł Dera przekonywał, że chodzi jedynie o takie sytuacje, gdy ów rabat jest czymś niezwykłym i rodzi podejrzenia, że sprzedawca zastosował go, by wyjednać sobie szczególne traktowanie przez kupującego np. w jakiejś innej sprawie. Zarazem Dera przyznał, że nie przychodzi mu do głowy, co ustawodawca miał na  myśli formułując w definicji korupcji zapis: "korzyści majątkowe, osobiste lub  inne". "Nie wiem, jakie jeszcze inne korzyści miałoby ścigać CBA" - powiedział, pytany przez sędzię Ewę Łętowską.

Zwróciła ona uwagę, że ustawa o CBA pozwala tej służbie w ramach "rozpoznawania zjawisk korupcyjnych" "testować posła, czy jest podatny na  korupcję", np. założyć mu - za zgodą sądu - podsłuch, dane z którego powinny być jednak potem zniszczone - jeśli nie ujawni się żadne przestępstwo. Jeśli przestępstwo zostałoby ujawnione - podejrzany może się odwoływać do sądu od  decyzji ws. podsłuchu. "Ale prawo w żaden sposób nie chroni rozmówcy kontrolowanej osoby, który nawet nie wie, że był podsłuchiwany" - dodała prof. Łętowska.

ND, PAP