Chcesz się leczyć, licz na siebie

Chcesz się leczyć, licz na siebie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Minister Łapiński uśmierza ból, nie likwidując choroby. "Jeśli umiesz liczyć, licz na siebie" - mówi porzekadło. Chcesz mieć dobrą opiekę medyczną, musisz na nią odkładać pieniądze.
"Od 1 stycznia będą państwo mogli sami wybrać lekarza. Takiego, do którego mają państwo zaufanie. Przestanie obowiązywać rejonizacja" - tak w 1999 r. w telewizyjnych wystąpieniach reklamował poprzedni wariant reformy służby zdrowia dr Konstanty Radziwiłł, obecnie szef Naczelnej Rady Lekarskiej. "Znikną limity przyjęć, każdy będzie mógł się leczyć w dowolnej placówce w całym kraju. Nareszcie służba zdrowia będzie służyć pacjentowi" - mówił niedawno Mariusz Łapiński, minister zdrowia. Ci dwaj wizjonerzy medycznych szklanych domów są teraz nieprzejednanymi wrogami (Radziwiłł rozważa nawet podanie Łapińskiego do sądu), oskarżającymi się wzajemnie o zamach na prawa chorych i służbę zdrowia. Jedyne, co dla pacjentów wynika z tej wojny, to lęk przed tym, że w razie potrzeby nie otrzymają pomocy.
Skutkiem kolejnej reformy służby zdrowia będzie chaos - obawia się 57 proc. badanych przez CBOS. Przed wprowadzeniem poprzedniej reformy podobne opinie wyrażało 49 proc. obywateli. Ale aż 69 proc. Polaków pragnie zmiany dotychczasowego systemu. Mało tego, obywatele chcą (72 proc.), żeby to państwo odpowiadało za ich zdrowie. Kiedy są niezadowoleni z usług medycznych, nie kierują pretensji do kas chorych czy dyrektorów szpitali, lecz do rządu. Mariusz Łapiński zachowuje się więc racjonalnie: skoro i tak rząd obarcza się odpowiedzialnością za służbę zdrowia - oświadczył minister - to rząd rzeczywiście będzie za to odpowiadał. To jednak wcale nie oznacza, że opieka medyczna będzie lepsza. Przecież rząd odpowiada także za bezpieczeństwo publiczne, a aż 73 proc. Polaków (badanie OBOP) bezpiecznie się nie czuje.
Jak Polacy reagują na zagrożenie ich bezpieczeństwa zdrowotnego? Większość odczuwa strach, bo nie ma dość oszczędności, by w razie potrzeby opłacić leczenie. Jednak coraz więcej z nas - już co dwunasty - stara się samemu o to zadbać. Setki firm (między innymi Nicom, Geant, Ericsson, Schenker, "Wprost" i Agora) płacą za świadczenia medyczne dla swoich pracowników poza publiczną służbą zdrowia. Z publicznych świadczeń medycznych pracownicy tych firm korzystają praktycznie tylko wtedy, gdy konieczna jest hospitalizacja lub poważniejszy zabieg. Pozostali rodacy też często płacą za usługi medyczne, ale przeważnie czynią to nielegalnie - z przeprowadzonych w 1998 r. badań Banku Światowego wynika, że aż 78 proc. Polaków korzystających z usług służby zdrowia płaciło za nie, ale nieformalnie, czyli w postaci łapówki.
Czego oczekują Polacy?
Mariusz Łapiński uspokaja Polaków: "państwo odpowiada za zdrowie wszystkich obywateli", "o leczeniu nie może decydować zasobność portfela", każdemu ,należy się wszystko". Mariusz Łapiński składa takie deklaracje, bo dobrze zna polskie społeczeństwo. Przez lata realnego socjalizmu Polakom wmawiano, że służba zdrowia to bezpłatne świadczenie ze strony państwa (bezpłatna opieka zdrowotna była zapisana w konstytucji PRL i zapis ten znalazł się także w ustawie zasadniczej przyjętej w 1997 r.). I mimo że ogromna większość obywateli PRL nie miała dostępu nawet do średniej jakości terapii i leków oraz do specjalistycznych ośrodków, rehabilitacji i sanatoriów, mit owej bezpłatnej służby zdrowia przeżył upadek PRL. Usługi medyczne były tak samo reglamentowane jak mięso - nie było kartek, ale były kolejki, łapówki, układy. Dlatego, jakkolwiek krytycznie by oceniać reformy Jerzego Buzka, służba zdrowia działa teraz o niebo lepiej niż w mitycznych czasach PRL. W dodatku zaczęły funkcjonować mechanizmy rynkowe - dzięki kasom chorych po raz pierwszy policzono koszty usług medycznych, pojawiła się też konkurencja ze strony prywatnych placówek służby zdrowia.
Co spowoduje kontrreforma Łapińskiego?
To, co ma do zaoferowania minister Łapiński, to swego rodzaju "szklanka wody zamiast", podawana po to, by poprawić samopoczucie społeczeństwa. W proponowanym przez niego systemie ubogi pacjent jeszcze bardziej jest zdany na łaskę i niełaskę swojego lekarza rodzinnego. - Mamy rozwiązywać 80 proc. problemów medycznych, a otrzymujemy na to jedynie 15 proc. funduszy, którymi dysponują kasy chorych - skarży się Jarosław Trojnar, lekarz rodzinny z Tomaszowa Bolesławskiego.
Reforma Łapińskiego nie zmieni tego, że nadal utrudniony będzie dostęp pacjentów do leczenia w szpitalu - popyt na te usługi medyczne był, jest i pozostanie większy niż podaż. Ba, kolejki mogą być wkrótce jeszcze dłuższe, bo nie będzie limitów przyjęć wyznaczanych teraz przez kasy chorych. Na wszczepienie endoprotezy stawu biodrowego trzeba teraz czekać średnio kilkanaście miesięcy, na wizytę u chirurga onkologa - miesiąc, u urologa (rozbijanie kamieni nerkowych) - kilka miesięcy, na mammografię - kilka miesięcy. Oczekujących na operacje neurochirurgiczne pacjentów z guzami mózgu zapisuje się na społeczne listy, a nawet po zdiagnozowaniu raka chory czeka na zabieg do trzech miesięcy. Planowanie wydatków z Warszawy tych problemów nie rozwiąże. Przeciwnie, przysporzy nowych - minister i jego urzędnicy nie są przecież w stanie być jednocześnie dyrektorami wszystkich placówek służby zdrowia oraz dystrybutorami leków i sprzętu medycznego.
Pacjenci nie będą też mieli swobodniejszego dostępu do tańszych leków. Lekarze bowiem nie byli, nie są i nie będą zainteresowani tym, by tańsze leki przepisywać - w każdym razie minister Łapiński nie proponuje żadnego rozwiązania, które pomogłoby rozbić ów trójkąt bermudzki (koncerny farmaceutyczne - lekarze - aptekarze), w którym giną tańsze leki. A rozbić można by go było, pielęgnując konkurencję na rynku usług medycznych; konkurencję, która wymusiłaby powstanie system monitoringu umożliwiającego (jak w Śląskiej Regionalnej Kasie Chorych) ustalanie, jakie specyfiki przepisuje dany lekarz.

Mimo że Mariusz Łapiński nie mówi otwarcie o częściowym urynkowieniu służby zdrowia (pierwszy zaprotestował, gdy kilka miesięcy temu Marek Belka, minister finansów, rozważał możliwość wprowadzenia opłat za niektóre usługi medyczne), w gruncie rzeczy nie ma innego wyjścia. Tyle że minister Łapiński chce to urynkowienie wprowadzać kuchennymi drzwiami. W wywiadzie dla "Wprost" stwierdził, że szpitale będą mogły przyjmować pacjentów na deficytowe zabiegi szybciej, ale odpłatnie - "po 14.00". W wielu placówkach zaczną zatem funkcjonować równolegle dwa systemy. Nietrudno przewidzieć, do czego taka sytuacja doprowadzi - lekarze zaczną wyznaczać pacjentom wizyty "po 14.00", bo będą na tym zarabiać. Funkcjonowanie dwóch systemów przypomina sklepy komercyjne w późnej PRL. Pamiętajmy jednak, że pod koniec poprzedniego systemu były już prawie wyłącznie sklepy komercyjne, a zaopatrzenie w mięso nadal pozostawało fatalne.
Po co jednak minister ordynuje Polakom półśrodki zamiast prawdziwej kuracji? Być może dlatego, że Polacy nie zaakceptowaliby innej drogi. Minister Łapiński będzie więc nas uspokajał, że "państwo odpowiada za zdrowie wszystkich obywateli", "o leczeniu nie może decydować zasobność portfela", a każdemu "należy się wszystko", natomiast procesy rynkowe będą się toczyć dalej.
Janusz Michalak
Współpraca: Alicja Baranowska
Pełny tekst pt. "Pacjencie, lecz się sam!" w najnowszym, 1013 numerze tygodnika "Wprost", w kioskach od poniedziałku 22 kwietnia
W numerze także: Autonomia finansowa (Dokumenty znalezione w kwaterze Arafata dowodzą, że zamiast na budowę szkół i dróg Palestyńczycy wydali unijne pieniądze na zakup broni i utrzymanie terrorystów z Hamasu.)

Telefon wolności (Telefon - przedmiot marzeń pokoleń Polaków, na który czekało się latami lub załatwiało za łapówki - odchodzi do lamusa. Dziś doczekał się nieco pogardliwego określenia "stacjonarny".)

"Młodości na starość" (Życie zaczyna się po pięćdziesiątce! Kryzys wieku średniego to mit. Przekonują o tym Woody Allen, Gustaw Holoubek, Krzysztof Materna i... współczesna medycyna.)