"In vitro to olbrzymi biznes"

"In vitro to olbrzymi biznes"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdaniem prof. Cebrata zabiegi in vitro niosą ze sobą większe ryzyko wystąpienia wad genetycznych u dziecka (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
- Gdyby informować o wszystkich zagrożeniach związanych z in vitro zmniejszyłby się na nie popyt. A to olbrzymi biznes - stwierdził w rozmowie z "Gazetą Wrocławską" prof. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Podczas dyskusji na temat in vitro zawsze się mówi o problemach natury religijnej, politycznej, jeśli o społecznej to zwykle omija się zasadnicze problemy. Kończy się na tym, że ktoś będzie musiał do tego dopłacać. Nikt nie mówi natomiast o tym, jakie wady genetyczne mogą mieć dzieci, które przyjdą na świat dzięki in vitro. I o tym, kto je będzie utrzymywał - zaznaczył prof. Cebrat.

"In vitro nie leczy niepłodności"

W jego przekonaniu mówienie o in vitro jako o metodzie leczenia niepłodności to absurd. - Mężczyzna może być niepłodny z powodu braku wykształconych nasieniowodów lub ich niedrożności spowodowanej łagodną formy mukowiscydozy. Plemniki można pobrać dzięki biopsji jąder i użyć ich do zapłodnienia komórki jajowej. I co - ten człowiek został wyleczony? Trudno to nazwać wyleczeniem, bo będzie miał dziecko, ale stan jego organizmu absolutnie nie poprawił się - podkreślił kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego.
 
- W tym przypadku uzyskane plemniki niosą defekt genu odpowiedzialnego za mukowiscydozę. Jeżeli matka jest nosicielką, to mamy 50 procent prawdopodobieństwa, że dziecko będzie mieć mukowiscydozę. Tego typu zabiegi są bardzo niebezpieczne, bo związane są z ryzykiem przeniesienia defektu genetycznego - dodał Cebrat.

"Siatkówczak to najniebezpieczniejszy efekt in vitro"

Jak twierdzi profesor Cebrat in vitro to olbrzymi biznes. - Gdyby o wszystkim ludzi informować, zmniejszyłby się popyt na in vitro - stwierdził. - Znakomitym przykładem jest siatkówczak (nowotwór dna oka). To choroba wywoływana przez defekt recesywny, to znaczy, że obydwa geny muszą być wadliwe, żeby pojawił się siatkówczak. Są takie błędy genetyczne, które sprzyjają temu, żeby doszło do tego, że ten drugi allel (jedna z wersji tego samego genu - przyp. red.) też będzie uszkodzony. Wtedy nowotwór pojawia się w jednej gałce ocznej, a nie w dwóch. Ten defekt zdarza się po in vitro częściej niż po poczęciu naturalnym. To jest najbardziej niebezpieczny efekt zapłodnienia in vitro, bo wskazuje na o wiele większą częstość mutacji - wyjaśnił profesor.

Z badań przeprowadzonych przez Holendrów wynika, że maluchy urodzone przy pomocy metody in vitro cierpią na siatkówczaka pięć razy częściej niż te poczęte naturalnie.

ja, gazetawroclawska.pl