Co do demokracji, to Autorytety twierdzą, że albo ona jest albo jej nie ma. Praktyka pokazuje, że to nieprawda. Są różne rodzaje demokracji. Łukaszenko reprezentuje szkołę demokracji stosowanej, wedle niego wyższej formy rządów ludu. To taka, która zakłada, że demokracja jest wtedy, kiedy on, człowiek miłujący demokrację ją sprawuje. Gdyby wybory dały inny wynik - do czego on, człowiek miłujący demokrację nie dopuści - to wtedy wedle tej definicji nastąpiłyby rządy "bandytyzmu pod przykrywką demokracji". Tyle teorii.
W tej części świata jest kilka krajów, które w mniejszym lub większym stopniu wprowadzają w życie demokrację stosowaną. Turkmenia, rządzona przez szanownego Turkmenbaszę jest jednym z nich. O szczęściu i radości z jego rządów w regionie krążą legendy. To kraj, gdzie wszyscy chcieliby żyć, ale niestety nie mogą. Na Białorusi pewnie też wszyscy chcieliby żyć, ale pewnie wstydzą się poprosić.
Ale coraz bardziej popularniejsze w regionie stają się rządy demokracji zakładającej zmianę co cztery lata ekipy rządzącej. Ta forma nie deprawuje - jak twierdzą ludzie - jest więc skuteczniejsza. Z racji tego, że obywatele, by ją w końcu wymusić muszą często wyjść na ulicę to przejście z jednej formy do drugiej nazywane jest rewolucją. Być może i jest w tym racja. Z punktu widzenia matematyki jest to tylko wynik rachunku zakładającego, że to większość decyduje. I tego właśnie boi się Łukaszenko. I stąd jego nerwowe gadanie. No cóż, wspomniałem już chyba, że matematyka nie ma litości.
Grzegorz Sadowski