Jedna z najbardziej krwawych organizacji przestępczych w Polsce. „Carrington był znany jako król spirytusu”

Jedna z najbardziej krwawych organizacji przestępczych w Polsce. „Carrington był znany jako król spirytusu”

Okładka książki "Świadek koronny..."
Okładka książki "Świadek koronny..." Źródło:materiały prasowe
15 maja, nakładem Wydawnictwa Harde ukaże się wywiad dziennikarzy kryminalnych, Zuzanny i Patryka Szulców, z jednym z najbardziej tajemniczych świadków koronnych w Polsce. W książce „Świadek Koronny. Sprzedał Carringtona”, króla spirytusu autorzy przedstawiają losy jednej z najbardziej krwawych organizacji przestępczych w naszym kraju, czyli gangu Carringtona, znanego również jako król spirytusu. Przedstawiamy fragment książki.

Bliżej centrum trudniej zamach przygotować. Jak dotrzeć do świadka koronnego?

Środa, 21 września 2016 roku, godzina 19. Na kanale naszego internetowego programu kryminalnego opublikowaliśmy właśnie odcinek o łódzkiej „ośmiornicy”. To grupa przestępcza, która w latach 90. zasłynęła z afery winiarskiej – gangsterzy zakładali wówczas firmy na podstawione osoby, czyli słupy. Celem działalności była produkcja taniego wina, zaś przefermentowany półprodukt sprzedawano kolejnej firmie. Od wypracowanego w ten sposób zysku powinno się do 25. dnia kolejnego miesiąca odprowadzić podatek VAT, ale w międzyczasie jednak firmy likwidowały się. Ich należności podatkowe pozostawały więc nieuregulowane.

Zupełnie innym polem przestępczych inicjatyw „ośmiornicy” były haracze, porwania dla okupu czy zabójstwa. Tych ostatnich nie brakowało również w wewnętrznych potyczkach między gangsterami. Właśnie tak zginął jeden z głównych bossów grupy łódzkiej, Ireneusz J. ps. „Gruby Irek”. Za zamachem na jego życie miał stać płatny zabójca, Ukrainiec o pseudonimie „Pasza”. Poza tą historią, o „ośmiornicy” mówiliśmy w naszym programie jeszcze tydzień później – w kontekście tego, co działo się na przestępczej mapie Łodzi po zatrzymaniu członków tego gangu, gdy ich miejsce zajął ktoś zupełnie inny. Wydawało się, że na tym temat „ośmiornicy” po prostu się wyczerpał. Przez kolejne miesiące zajmowaliśmy się innymi sprawami, lecz mimo to łódzka „ośmiornica” wciąż siedziała nam gdzieś z tyłu głowy. Może dlatego, że sami mieszkaliśmy w Łodzi i do tych wydarzeń było nam szczególnie blisko. Dlatego też postanowiliśmy do nich wrócić i poznać bliżej bohaterów tamtych wydarzeń. Wbrew pozorom najciekawszą postacią nie wydał nam się zamordowany „Gruby Irek”, boss łódzkiej mafii, Tadeusz M. ps. „Tato” vel „Materac” czy jego prawa ręka – Krzysztof J. ps. „Jędrzej”. Niemal całą uwagę skupiliśmy na zabójcy „Grubego Irka”, czyli „Paszy”. Niewiele było o nim wiadomo, a im mniej wiedzy, tym oczywiście większa ciekawość.

Trafiliśmy gdzieś na informację o jego imieniu i nazwisku, które miały brzmieć Paweł J. To wciąż mało, ale byli tacy, którzy na jego temat zapewne wiedzieli znacznie więcej, bo „Pasza” bardziej niż w wewnętrzne konflikty łódzkiej „ośmiornicy” zaangażowany był w inną wojnę – przemytników. Po jednej stronie barykady stanął Zbigniew M. ps. „Carrington” z Zawidowa pod Zgorzelcem, w dzisiejszym województwie dolnośląskim. To obszar bezpośrednio sąsiadujący z niemiecką granicą i znajdującym się tuż za nią miastem Görlitz. Idealna lokalizacja do prowadzenia biznesu takiego jak firma transportowa. „Carrington” miał tych firm kilka.

Później, mniej więcej od 1995 roku, samochody ciężarowe zaczęły służyć mu do czegoś innego niż legalny biznes. Zdecydowanie większe pieniądze można było wtedy zarobić na przemycie spirytusu. Tym bardziej że w tamtych czasach na Zachodzie był on tańszy niż w Polsce (choć teraz jest zupełnie odwrotnie). Oczywiście przemyt nie był przedsięwzięciem należącym do najprostszych – trzeba było mieć grupę kilku naprawdę zaufanych ludzi, do tego przekupionych celników, wyznaczone trasy przerzutu i sprzęt do podsłuchiwania policji czy pograniczników, których się nie przekupiło. Wiele wysiłku, ale zysk rekompensował to aż w nadmiarze. Jeśli do Polski sprowadzano tygodniowo trzy czy cztery tiry wypełnione po brzegi beczkami spirytusu i celnicy zarabiali na tym kilkadziesiąt tysięcy marek niemieckich, dużo więcej musieli mieć z tego gangsterzy. Ile? Milion marek nie był dla nich kwotą powalającą na kolana. Przemyt na masową ręcz skalę doprowadził do tego, że dziennikarze zaczęli nazywać „Carringtona” królem przemytników spirytusu. Niczym prawdziwy władca miał doradców i pomocników.

Najważniejsi obok niego byli Ryszard M. ps. „Azja” (brat „Carringtona”) i Jan M. ps. „Gruby Janek”. Współpracował też z nimi Jacek B. ps. „Lelek”. Innym, jak Dariuszowi P. ps. „Pomyk” czy Jarosławowi J., zlecano konkretne zadania w przemytniczym procederze. Tyle że każdy z nich chciał zarabiać więcej i więcej, zamiast się dzielić. Tak zrodził się konflikt pomiędzy „Lelkiem” a „Carringtonem”. Tego pierwszego poparli „Pomyk” i Jarosław J. Rozpoczęła się słynna wojna zgorzelecka. Z jednej strony, dla „Carringtona” był to czas, gdy zarobił najwięcej. Z drugiej, Zgorzelec i okolice ogarnęło widmo strachu. Konkurujące ze sobą gangi postawiły na brutalną, ale niezwykle skuteczną metodę rozwiązywania wszystkich problemów – zabójstwa. Tylko w dwóch gangsterskich egzekucjach z tamtych czasów zginęło aż dziewięć osób. Strzały oddawano w miastach, na wsiach, w lasach, a większości ofiar wciąż nie odnaleziono.

Część z nich zlikwidował wspomniany „Pasza”. Doskonale wiedział o tym ktoś, kto był bezpośrednim podwładnym najważniejszych osób w grupie „Carringtona”. I właśnie te informacje dały mu potem przepustkę do udziału w programie ochrony świadka koronnego. Jak bezpośrednio poznać jego wiedzę? Akta spraw nie wystarczą. Tam brakuje emocji i szczegółów, które tworzą całość. Trzeba więc dotrzeć do świadka koronnego. Pierwszą możliwością jest Centralne Biuro Śledcze Policji. Jednostka mimo wszystko dość tajemnicza i hermetyczna.

Pierwszą reakcję Biura Prasowego CBŚP zwykle da się przewidzieć, nie odbiega od schematu: Nie możemy potwierdzać żadnych danych dotyczących świadków koronnych. Również nie możemy przekazywać informacji dotyczących podejmowanych działań w ramach ochrony świadków koronnych. Kilka tygodni później. Środa, 27 czerwca 2017, późny wieczór. Pracę tego dnia wyjątkowo skończyłem już dawno, ale leżąc w łóżku, z przyzwyczajenia sięgnąłem jeszcze po komputer. Sprawdziłem wszystkie konta na portalach społecznościowych, a potem skrzynki mailowe, także służbowe. Na redakcyjnej poczcie zobaczyłem wiadomość. Była krótka i konkretna, wysłana z nieznanego adresu: Płatny morderca „Pasza” nazywał się Aleksander J. Zabijał często dla „Carringtona” – to był jego ulubiony zabójca. Nadawca pozostał anonimowy, a nazwa jego konta pocztowego mówiła równie niewiele. Wydawał się jednak pewien swojej wiedzy. Potwierdził: Aleksander J. współpracował z gangiem króla przemytników spirytusu lat 90., Zbigniewa M. ps. „Carrington”, działającym na Dolnym Śląsku. Po dość długiej wymianie zdań, która za każdym razem musiała najpierw trafić do CBŚP, wiedzieliśmy już, że nasz rozmówca ma na imię Dariusz. Zaryzykowaliśmy i zaproponowaliśmy mu wywiad przed kamerą. Jego odpowiedź, na którą przyszło nam czekać ponad tydzień, była równie rzeczowa jak pierwszy komunikat.

Rozmawiałem z ochroną. Nie jest zachwycona. W końcu udało nam się przejść na nieco wyższy poziom kontaktu. Zaczęło się od tego, że Dariusz mógł do nas dzwonić jedynie z zastrzeżonego numeru telefonu. Konto e-mail, z którego wysyłano wiadomości, utworzono specjalnie do kontaktu z nami. Krótko mówiąc: to oni – Dariusz i jego ochrona – wiedzieli o nas więcej i mogli do nas dotrzeć, nie odwrotnie. Nadszedł jednak dzień, kiedy to my, oczywiście za zgodą ochrony, mieliśmy dotrzeć do Dariusza. Przygotowanie takiego spotkania trwało ponad miesiąc. Funkcjonariusze Zarządu Ochrony Świadka Koronnego CBŚP (czyli – prościej – ZOŚK-i) potwierdzili je na kilkanaście godzin przed tym, gdy miało do niego dojść. A o miejscu wiedzieliśmy mniej więcej tyle samo, co o Dariuszu. Duża miejscowość na południu Polski, bez ulicy czy numeru budynku. Takie tajemnice na pierwszy rzut oka gryzły się z kolejnym wymogiem ochrony.

Spotkanie powinno być bliżej centrum (trudniej zamach przygotować). Mieliśmy więc do pokonania prawie 300 kilometrów w ciemno. Nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie, ani nawet – czy rzekomy Dariusz istnieje i faktycznie jest świadkiem koronnym. Tego CBŚP również nie potwierdziło. Równie dobrze mógł to być podstawiony funkcjonariusz. A może mimo wszystko zwyczajnie robili sobie z nas żarty? Trudno. „Kto nie ryzykuje, ten nie ma” – pomyślałem. Tym bardziej że to nie pierwsza osoba o takim statusie, z którą weszliśmy w bezpośredni kontakt. Procedury bezpieczeństwa przyjmowane przez ZOŚK-ę często skutkowały tym, że na spotkanie jechało się w ciemno. Ryzyko jest zawsze. Dokładny adres podano, gdy tylko dotarliśmy do miejscowości docelowej. Mieliśmy niecałe 30 minut, by się przebić przez centrum. Rzutem na taśmę dojechaliśmy na czas. Dariusz już czekał. Wbrew dość powszechnemu wyobrażeniu na dachach nie czekali strzelcy wyborowi. W okolicy można było jednak dostrzec kilka srebrnych i czarnych kii cee’d. Wszystkie albo wolno się poruszały, albo dłuższy czas stały zaparkowane, a w środku siedzieli mężczyźni w średnim wieku. W każdym razie – rzucali się w oczy.

Pytanie, czy profesjonalizm ochrony to fikcja, czy może jednak takie wystawienie się na widok jest zamierzonym działaniem? Przecież gdybyśmy chcieli skrzywdzić świadka koronnego, popełnilibyśmy samobójstwo. Ochrona zareagowałaby błyskawicznie. Nawet jeśli nie zapewniliby świadkowi bezpieczeństwa na czas, my na pewno nie zdążylibyśmy uciec. Inną sprawą było, że Dariusz doskonale maskował się sam. Gdybyśmy nie mieli choć odrobiny świadomości, kim był w przeszłości, raczej nie obstawilibyśmy, że jest gangsterem, mijając go na ulicy. To z całą pewnością pomaga mu w życiu na co dzień. Ot, zwykły facet – średniego wzrostu, normalnej postury, bez znaków szczególnych, tatuaży czy złotych łańcuchów na szyi.

Wcześniejsze doświadczenia nauczyły nas, że jeszcze przed spotkaniem zapewne byliśmy weryfikowani przez CBŚP, ale dopuszczaliśmy też opcję, że może wystarczyć sama fizyczna ochrona. Którykolwiek z wariantów byłby prawdziwy, to z takimi środkami bezpieczeństwa jak zastrzeżone numery telefonów czy fikcyjne adresy e-mail jeszcze się nie spotkaliśmy. Sam Dariusz wiedzę miał rzeczywiście ogromną. Szczególnie o zabójstwach popełnianych przez członków grupy „Carringtona”, których część popełniał człowiek, będący przyczyną naszego kontaktu – „Pasza”. Nie Paweł, a rzeczywiście Aleksander J. W pewnym momencie Dariusz też miał wtedy zacząć zabijać, a gdy odmówił – stał się kolejnym celem do zlikwidowania dla swoich dawnych kolegów. Tak wyglądały początki jego historii jako świadka koronnego. Przez ostatnie 19 lat zdążył jakoś poukładać sobie życie. Jednak przeszłość zawsze może o sobie przypomnieć.

Dariusz doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego dopiero teraz sam zdecydował się w typowy dla siebie, anonimowy sposób opowiedzieć swoją historię. Niejednokrotnie zadawaliśmy sobie pytanie, co skłoniło go do rozmowy: czy celebryckie pobudki, czy może chęć wyjaśnienia pewnych wydarzeń? Z biegiem czasu, a właściwie z biegiem naszej współpracy odpowiedź nasunęła się sama – to był właściwy moment na zrzucenie z siebie balastu. Przyszedł czas na spowiedź.

Źródło: WPROST.pl