Skandalista Borysewicz (aktl.)

Skandalista Borysewicz (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Burmistrz Sulęcina pozwie do sądu Jana Borysewicza za to, że podczas koncertu muzyk "zasugerował" lokalnym notablom opuszczenie widowni słowami: "Wy tam w tych garniturach, wypier...ć z tych ławek!"
Oprócz sądownego dochodzenia przeprosin burmistrz Michał Deptuch zapowiedział także wystąpienie o zwrot 30 tys. zł wypłaconego dla zespołu honorarium. "Było to nieeleganckie i obraźliwe zachowanie. Tym bardziej że mieliśmy gości z kilku krajów. Z tego, co wiem, przeprosin domagać będzie się także wicewojewoda lubuski Joanna Kasprzak-Perka, która była jednym z gości honorowych na naszej imprezie" -  powiedział we wtorek Deptuch.

Pierwszomajowy występ Lady Pank miał być punktem kulminacyjnym Międzynarodowych Spotkań na Sulęcińskim Rynku. Jeszcze na długo przed rozpoczęciem koncertu w centrum miasta zgromadziło się ok. ośmiu tysięcy fanów zespołu. Przed sceną przygotowano ławki, na których zasiedli przedstawiciele miejscowych i wojewódzkich władz oraz zagraniczni goście. Reszta publiczności pozostała za barierkami - podaje "Gazeta Lubuska".

Liderzy Lady Pank przybyli na koncert z ponad godzinnym spóźnieniem. "Borysewicz już jak wysiadał z busa zachowywał się dziwnie" - zauważyła fanka zespołu. Idący przodem menedżer pokazywał mu, gdzie są rozłożone kable, żeby się nie potknął. W końcu lider Lady Pank stanął na scenie i zaczął stroić gitarę. Spojrzał na pierwsze rzędy siedzących w ławkach gości i bez ogródek rzucił do mikrofonu: "Wy tam w tych garniturach, wypier... z tych ławek! Dla emerytów nie gramy" - informuje gazeta.

"Zespół jest przede wszystkim kapelą rockową, która gra koncerty dla żywej publiczności, bawiącej się razem z grupą tuż pod sceną" - mówi menedżer Lady Pank Marek Mach. "Stwarzanie sztucznego dystansu dzielącego zespół od publiczności jest lekceważeniem tej publiczności. Nie mamy nic przeciwko gościom, ale nie może być tak, że władza robi imprezę dla samej siebie, a publiczność stanowi tylko tło" - cytuje jego wypowiedź dziennik. "Zespół istnieje 22 lata i nigdy nie ukrywał się ze swoim rockowym wizerunkiem" - dodał na koniec Mach. "Jestem pewien, że sens wypowiedzi Borysewicza został źle odczytany. Jeżeli ktoś poczuł się urażony, jest mi przykro".

"O ile pamiętam, to przeprosiny zostały jednak powiedziane na  scenie, w trakcie koncertu, w przerwie między utworami" -  powiedział później Mach. Twierdził też, ze reakcja Borysewicza w stosunku do  władz województwa lubuskiego była spowodowana złą organizacją sulęcińskiej imprezy. "Publiczność została zlekceważona przez organizatorów koncertu. Na rynku sulęcińskim był wygrodzony olbrzymi sektor oddalający publiczność od sceny o dobre 30 metrów" - tłumaczył Mach. "W tym sektorze siedziała sobie grupka ludzi na ławkach. Publiczność była gdzieś tam z dala od sceny, tak że nie było nawet z nią kontaktu" - dodał. "Chodziło tylko o to, żeby publiczność mogła się zbliżyć do sceny" - uważa Mach.

Zupełnie innego zdania jest jednak szef sulęcińskiego ośrodka kultury Bartek Skrzypczak. "Nie dosyć, że liderzy zespołu byli pijani w sztok, to jeszcze grupa grała standardy innych autorów, żeby tylko przedłużyć imprezę do zakontraktowanych 75 minut" - mówi Skrzypczak. "Będziemy domagać się ze strony Lady Pank przeprosin dla mieszkańców Sulęcina" - pisze "Gazeta Lubuska".

Jan Borysewicz ma na koncie więcej występów tego typu. m.in. kilkanaście lat temu - po kłótni ze swoją dziewczyną - stłukł szybę w drzwiach wejściowych jednego z  wrocławskich hoteli. W 1986 r. podczas koncertu zorganizowanego, z okazji Dnia Dziecka na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu pokazał publiczności intymną część ciała. Stali fani zespołu Lady Pank byli przyzwyczajeni do kontrowersyjnego zachowania rockmana. W tym przypadku jednak, średnia wieku na widowni nie przekraczała 13 lat. Zbulwersowani rodzice rozpętali aferę. Po tym incydencie Lady Pank miał długą przerwę w występach.

oj, pap