Postpostmodernistyczne popłuczyny

Postpostmodernistyczne popłuczyny

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Romance&Cigarettes" to klasyczny przykład współczesnej sztuki, która bezowocnie stara się sprawiać wrażenie niewiarygodnie oryginalnej.
Grudniowa premiera przypomnianego po przeszło dziesięciu latach "Pulp Fiction" była jak najbardziej na miejscu - z perspektywy tej dekady świetnie widać jak ważny było to film dla sztuki filmowej. Postmodernistyczne mieszanie wszystkiego ze wszystkim, co zapoczątkował Quentin Tarantino, do tej pory zapładnia co światlejszych reżyserów szukających własnej ścieżki do kinowej nieśmiertelności. Wystarczy przypomnieć najlepsze przykłady postmodernistycznego kina jak "Oldboy", czy "Amores Perros", aby docenić w pełni wizjonerski geniusz Tarantina.

Jego pomysł na kino stał się już na tyle wszechobecny, że zaczęły powstawać filmy go rozwijające. Jak ulał pasuje do nich przymiotnik postpostmodernistyczne. Pierwsze "post", bo nawiązują do tarantinowskiego postmodernizmu, a drugie "post", bo jego pomysł na kino podnoszą do kwadratu: akcja toczy się jeszcze szybciej, jeszcze więcej w nich mieszaniny stylów, jeszcze trudniej połapać się w kolejnych nawiązaniach i przeskokach chronologicznych. Początkowo wychodziło to nawet zgrabnie. Utrzymane w takiej konwencji filmy jak "Śpiewający detektyw", czy "Kiss Kiss Bang Bang" oglądało się z przyjemnością, były zgrabne i niezobowiązująco zabawne.

Ale na tych dwóch produkcjach ten pomysł na kino się właściwie skończył. "Romance&Cigarettes" próbujący iść w tę samą stronę rozczarowuje. Początkowo nawet śmieszy - połączenie broadwayowskiego musicalu ze scenerią robotniczego Queens zaskakuje i wprawia w dobry nastrój. Jednak im dalej w fabułę, tym perełek kinowych coraz mniej. Przymiotnik "postpostmodernistyczny" do tej produkcji pasuje jak do żadnej innego - jest tak samo bełkotliwy jak cały film.

"Romance&Cigarettes", reż. John Turturro, USA, 2005