Jego pomysł na kino stał się już na tyle wszechobecny, że zaczęły powstawać filmy go rozwijające. Jak ulał pasuje do nich przymiotnik postpostmodernistyczne. Pierwsze "post", bo nawiązują do tarantinowskiego postmodernizmu, a drugie "post", bo jego pomysł na kino podnoszą do kwadratu: akcja toczy się jeszcze szybciej, jeszcze więcej w nich mieszaniny stylów, jeszcze trudniej połapać się w kolejnych nawiązaniach i przeskokach chronologicznych. Początkowo wychodziło to nawet zgrabnie. Utrzymane w takiej konwencji filmy jak "Śpiewający detektyw", czy "Kiss Kiss Bang Bang" oglądało się z przyjemnością, były zgrabne i niezobowiązująco zabawne.
Ale na tych dwóch produkcjach ten pomysł na kino się właściwie skończył. "Romance&Cigarettes" próbujący iść w tę samą stronę rozczarowuje. Początkowo nawet śmieszy - połączenie broadwayowskiego musicalu ze scenerią robotniczego Queens zaskakuje i wprawia w dobry nastrój. Jednak im dalej w fabułę, tym perełek kinowych coraz mniej. Przymiotnik "postpostmodernistyczny" do tej produkcji pasuje jak do żadnej innego - jest tak samo bełkotliwy jak cały film.
"Romance&Cigarettes", reż. John Turturro, USA, 2005