„Kto wchodzi na konklawe jako papież, wraca z niego jako kardynał” – brzmi popularne powiedzenie. Chodzi w nim o to, że najgłośniejsi kandydaci na najwyższy urząd w Kościele rzymskokatolickim zwykle tak naprawdę nie mają szans na zwycięstwo. Czy tak jest rzeczywiście?
I tak, i nie. Wybór Karola Wojtyły był niewątpliwie dla opinii publicznej zaskoczeniem. Ale już jego następca Joseph Ratzinger był wymieniany jako najbardziej prawdopodobny zwycięzca konklawe 2005 r. Przewidywania prasy i komentatorów tym razem więc się sprawdziły. Z kolei nazwisko kard. Jorge Mario Bergoglio jako przyszłego papieża pojawiało się w wielu specjalistycznych opracowaniach przed konklawe, choć nie widniało zwykle na szczycie listy pretendentów, ale przy jej końcu.
Chociaż więc najbardziej popularni „papabile” (kardynałowie wymieniani jako pretendenci do papiestwa) zwykle nie obejmują papieskiego tronu, warto ich znać. Podczas konklawe pełnią oni bowiem zwykle funkcję określaną jako „kingmakerzy” lub „wielcy elektorzy”, czyli kardynałowie, którzy budują frakcje i porozumienia wokół realnych kandydatów na papieską funkcję.
Tradycyjnie w konklawe XX i XXI wieku mówiło się o dwóch zasadniczych frakcjach: konserwatywnej i reformatorskiej. Ta pierwsza zwykle była w przewadze, ale nie na tyle silnej, żeby wybrać nowego papieża. Do tego bowiem, by zostać papieżem, trzeba aż 2/3 głosów. Stąd poszukiwania kardynałów kompromisowych, także wśród osób z drugiego szeregu. Stąd też tak dużo niespodzianek, czego przejawem był chociażby wybór Polaka w 1978 r.
A jak będzie tym razem? Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów frakcja konserwatystów wydaje się być w defensywie. Franciszek mianował bowiem aż 70 proc. składu Kolegium Kardynalskiego, a w swych nominacjach zdecydowanie nie preferował przeciwników zmian. Czy to jednak oznacza, że to „postępowcy” nadadzą ton obecnemu konklawe?
Nic na to nie wskazuje. Dzięki Franciszkowi do głosu doszła bowiem „tajemnicza frakcja” kardynałów z Globalnego Południa. Franciszek dołączał bowiem do Kolegium Kardynalskiego kardynałów z państw Azji, Afryki czy Ameryki Łacińskiej. Mają oni dwie cechy.
Po pierwsze, ich poglądy zwykle nie dadzą się wpisać w podział na „konserwatystów” i „liberałów”. Większość z nich w sprawach uchodźców, walki z ubóstwem czy ekologii jest zdecydowanie po lewej stronie. Ale już w kwestiach światopoglądowych, takich jak aborcja, antykoncepcja, osoby LGBT+ czy kapłaństwo kobiet, bliżej im zazwyczaj do konserwatystów.
Po drugie, internacjonalizacja Kolegium Kardynałów oznacza, że większość kardynałów po prostu się ze sobą nie zna. Wielu z nich nigdy ze sobą nie rozmawiało, a część może nawet się nie spotkała na żywo. To nowa sytuacja w historii Kościoła. Czy więc frakcja kardynałów spoza Europy i Ameryki Północnej nie okaże się kolosem na glinianych nogach?
A może będzie łatwa do rozegrania i zmanipulowania przez wytrawnych graczy z Kurii Rzymskiej, którzy mają silny atut w postaci rozbudowanej sieci kontaktów na całym świecie? I raczej nie zawahają się, by go użyć.
Dziś jest w gruncie rzeczy więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Warto jednak się przyjrzeć najpoważniejszym kandydatom na papieża. Choć nie mamy wpływu na ich wybór, ich wybór siłą rzeczy będzie miał wpływ na nas.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.