Tybet bez szans

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie będzie presji ani bojkotu olimpiady w Pekinie. Nikt nie przeciwstawi się dziś Chinom.
W Tybecie ruszyła fala protestów przeciw polityce Chin, która sprowadza się do ekonomicznego apartheidu wobec jego mieszkańców, systematycznego miażdżenia ich kultury i tradycji oraz brutalnych represji.

Protesty szybko zmieniły się w zamieszki i pociągnęły ofiary w ludziach, bo Chińczycy wysłali przeciw Tybetańczykom czołgi. Fala kontestacji rozlała się na inne prowincje Chin. Nie wiadomo, ile osób zginęło.

Media, działacze praw człowieka, emigranci wzywają rządy oraz Komitet Olimpijski do wywarcia presji na Pekin groźbami bojkotu Olimpiady lub przynajmniej ceremonii otwarcia igrzysk. Ale nacisku nie będzie. Dobre stosunki z Pekinem otwierają wielkie rynki zbytu i taniej siły roboczej. Państwa G8 mają w Chinach zbyt wiele inwestycji, kontraktów i interesów gospodarczych, by się Pekinowi narażać. Inne kraje zarabiają na dostarczaniu Chinom surowców energetycznych. Nawet Stany Zjednoczone stać tylko na delikatne protesty wobec Pekinu; ma on bowiem największe rezerwy amerykańskich dolarów. Gdyby USA poważnie mu się naraziły, Chińczycy mogliby wypuścić na globalny rynek takie ilości gotówki, że wartość dolara spadłaby z dnia na dzień, pogłębiając i tak już nadciągający kryzys gospodarczy.

Nie należy też liczyć na to, że Pekin weźmie sobie do serca naciski obcych rządów. Brutalne represje to w Chinach reakcja nawykowa; w 882 r. gdy pojawił się wiersz krytykujący prowincjonalny reżim w Chang'an, wyszukano i zabito wszystkich ludzi zdolnych do pisania poezji. Zginęło 3 tys. osób. Łagodna przemiana obyczajów nie jest w tej tradycji prawdopodobna, a ostrej krytyki Zachód nie wygłosi. Ale dzięki Dalajlamie, emigracji mnichów i rosnącej popularności buddyzmu sprawa Tybetu ujmuje serca i porusza sumienia.

Z czasem, coś może się zmienić.