Reforma ONZ- kolejna odsłona

Reforma ONZ- kolejna odsłona

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przydługi serial pod tytułem "reforma ONZ" trwa nadal. Tyle tylko, że od 2003 r. czyli od czasu gdy ówczesny sekretarz generalny Kofi Annan zainicjował międzynarodową debatę w ramach panelu wysokiego szczebla ds. zagrożeń wyzwań i zmian - stanowiącego forum wymiany poglądów na temat metod uzdrowienia organizacji - jego akcja nie nabrała tempa.
Jak do tej pory nie udało się zaradzić najważniejszym bolączkom, z jakimi zmaga się ONZ, czyli nieefektywności i przerostowi biurokracji. Jedną z największych słabości organizacji jest co prawda nieformalny, ale utrwalony wieloletnią praktyką zwyczaj obsadzania stanowisk w agendach ONZ wedle parytetu grup regionalnych, opartego na kryterium geograficznych. Ten zwyczaj prowadził w konsekwencji do tak kuriozalnych sytuacji jak chociażby objęcie kierownictwa w Radzie Praw Człowieka ONZ przez Libię.

Poza tym, obecny skład stałych członków Rady Bezpieczeństwa odpowiada raczej realiom z chwili podpisania Karty Narodów Zjednoczonych niż obecnym. Trudno bowiem wyobrazić sobie najważniejsze ciało ONZ bez Japonii, Niemiec, Indii czy Brazylii. Poza tym już najwyższy czas, aby wreszcie zmienić system głosowania w Radzie Bezpieczeństwa. Tylko poprzez zniesienie należnego stałym członkom prawa weta i wprowadzenie głosowania większościowego można będzie usprawnić proces decyzyjny i uniknąć sytuacji, kiedy np. Rosja czy Chiny blokują nakładanie sankcji na Iran czy Zimbabwe. W tym kontekście, propozycja rozszerzenia składu Rady Bezpieczeństwa ONZ tak, aby lepiej odzwierciedlał on rzeczywisty układ sił we współczesnym świecie, wydaje się jak najbardziej na miejscu.

W tej sytuacji szybkie przeprowadzenie reformy ONZ wydaje się więc sprawą niecierpiącą zwłoki. Niestety wciąż sprawdza się teza Johna Boltona, byłego amerykańskiego ambasadora przy ONZ, który mawiał, że gdyby w nowojorskim gmachu organizacji przy East River zburzyć ostatnie siedem kondygnacji nikt nie zauważyłby różnicy.