Ciasny volkswagen

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Niech żyje Europa! Tak, ale jaka?" - pytają uczestnicy internetowej dyskusji o przyszłości Unii Europejskiej


Minie 10-15 lat, zanim pierwsze kraje będą mogły wejść do unii - uważa młoda Belgijka. Inge, studentka podyplomowego dziennikarstwa w Brukseli, jest przekonana, że w Europie Wschodniej nie ma żadnego państwa zasługującego na szybsze przyjęcie do UE. - To będzie wymagało dużego wysiłku i znacznych kosztów - tłumaczy Inge, która nigdy nie słyszała, że na ostatnim szczycie w Nicei piętnastka wyraziła nadzieję, iż pierwsi kandydaci zostaną przyjęci już w roku 2004.

Unia polityków, unia obywateli
Większość osób przechodzących przez brukselskie rondo Schumana uważa, że przyjęcie nowych krajów to odległa przyszłość. - Rozszerzenie jest dobre, bo wzbogaci nas kulturalnie i zapewne da coś gospodarce. Myślę, że będzie możliwe już za jakieś dziesięć lat, jeżeli kandydaci dobrze się przygotują - zaznacza Virginie, pracująca w jednym z brukselskich biur podróży. Rondo noszące imię jednego z "ojców Europy" znajduje się 400 metrów od siedziby szefa Komisji Europejskiej Romana Prodiego i 50 metrów od budynku Rady UE, do którego kilkanaście razy w miesiącu przyjeżdżają ministrowie piętnastki. Oba światy mają z sobą niewiele wspólnego.
Zainicjowana w Internecie debata na temat kształtu unii za lat kilka lub kilkanaście ma zachęcić przeciętnego Europejczyka do zainteresowania się przyszłością kontynentu, na którym mieszka. Na internetowych stronach Komisji Europejskiej wypowiadają się obywatele państw członkowskich i kandydackich UE. Swoimi przemyśleniami dzielą się też politycy. Brytyjski premier Tony Blair wyraźnie starał się unikać trudnych sformułowań. Jego zdaniem, "Unia Europejska jest sukcesem", bo przyniosła "pokój i sprawiedliwość". Blair nie zapomina także o rozszerzeniu, podkreślając, że przyczyni się ono do zjednoczenia podzielonego kontynentu. Przyznaje, że większości ludzi, których spotyka, nie interesuje ani głosowanie kwalifikowaną większością głosów, ani różnica między podejściem "międzyrządowym" a "wspólnotowym".

Co to jest pogłębianie?
Mieszkańców Europy poważnie niepokoi przyszłość dziwnej budowli, która powstaje od ponad pół wieku. "Przyjęcie nowych krajów do UE to jak wpychanie do volkswagena dodatkowych pięciu osób, gdy w środku siedzi już piętnastu pasażerów" - uważa Günther Bayer z Austrii. Według niego, sama piętnastka potrzebuje co najmniej dwudziestu lat, żeby zbudować "prawdziwą unię". Unijny język nie zachęca do zainteresowania się przyszłością Europy: "Co to jest rozszerzenie, to ja rozumiem, ale co to jest pogłębianie?" - domaga się wyjaśnień kolejny internauta. Phoebe z Francji rozszerzenie wręcz przeraża: "Co wniosą kraje biedniejsze od obecnych członków unii?".

Pytanie o abstrakcję
Brak demokracji to jeden z głównych problemów poruszanych przez mieszkańców unii. Giovanni Sessi z Austrii uważa, że "Europa nie jest demokratyczna". "Niech żyje Europa! Tak, ale jaka?" - pyta Ruyloft Amand z Belgii. Jego zdaniem, nasz kontynent coraz bardziej przypomina żółwia. Są jednak i tacy, którzy zwracają uwagę, że dzięki unii - mimo jej wad - pomiędzy jej członkami trwa najdłuższy pokój w historii.
"Kiedy mówimy o debacie na temat przyszłości Europy, ludzie nie wiedzą, o co chodzi. Trzeba zadawać najprostsze pytania" - uważa Philippe Lemaitre, do niedawna dziennikarz "Le Monde", obecnie zajmujący się organizowaniem we Francji powszechnej dyskusji na temat unii. Francuza denerwują wyniki sondaży, z których wynika, że jego rodacy są najbardziej przeciwni rozszerzeniu: "Francuzi mają chłopską, konserwatywną mentalność. Nie lubią zmian, mówią, że to rozwodni unię, ale pyta się ich o abstrakcję".
"Czy przeciętny Brytyjczyk pyta mnie o rozszerzenie? Nie, bo to nie konkret" - mówi Małgorzata Alterman, rzeczniczka polskiej reprezentacji przy UE. Od roku wozi do Polski zagranicznych dziennikarzy, żeby zobaczyli, jak wygląda nasz kraj. Dla wielu z tych, którzy nie byli w Polsce, nadal jesteśmy "trzecim światem" i taki obraz przekazują dalej. Jak zauważa jeden z polskich dyplomatów: "Z lidera przemian, symbolu demokratyzacji stajemy się największym problemem, wielkim państwem, którego przyjęcie do unii wymaga ogromnych nakładów".

Piętnastka, czyli dwudziestka siódemka
Najprzychylniejsi przyjęciu nowych krajów są teraz, o dziwo, ubożsi członkowie unii: Grecy, Hiszpanie, Portugalczycy i Włosi. Niektórzy tłumaczą to faktem, że te kraje też przeżyły dyktatury. Inni - że również miały kłopoty ekonomiczne i rozumieją, iż trzeba dać wszystkim szansę rozwoju. Wśród największych przeciwników poszerzenia wspólnoty są obywatele unijnych potęg: Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy.
Niektórzy szefowie państw, m.in. premier Szwecji Göran Persson, starają się zachęcać obywateli unii do większej przychylności wobec kandydatów: "Już niedługo będziemy mieli pięciusetmilionowy rynek wewnętrzny, a konsumenci i producenci odniosą korzyści z wolnej wymiany i konkurencji". Mówiąc do obywateli UE, podkreśla, że rozszerzenie to wielkie wyzwanie, lecz kandydaci czynią duże postępy. Często jest to jednak głos wołającego na puszczy. Romano Prodi nie ma wątpliwości, że obywatele unii "uważają ją za coraz bardziej niezrozumiałą. Nie ufają Brukseli, która wydaje się odległa". Przejmująca w przyszłym półroczu przewodnictwo w unii Belgia zamierza rozpocząć "wielką debatę na temat ostatecznego kształtu europejskiej konstrukcji", jak zapowiada belgijski premier Guy Verhofstadt. Przyznaje on też, że po 50 latach owa konstrukcja nabrała własnej, "technokratycznej dynamiki i oddaliła się od obywatela". Jak ją przybliżyć w sytuacji, gdy ma się składać nie z piętnastu - jak dotychczas - ale może nawet z 27 elementów?
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.