Unia Wolności nie wybiera ucieczki w pozorną nowość
Byłem na wykładzie Bronisława Geremka zatytułowanym "Wyzwania polskiej polityki". Szef Unii Wolności występował w sali Senatu Uniwersytetu Warszawskiego w obecności znanych postaci życia publicznego. Mówił o wyzwaniach, przed jakimi stoi Polska, i o tym, jak chce na nie odpowiedzieć kierowana przez niego partia, także moja partia. Po raz pierwszy od lat w wystąpieniu lidera unii nie było prawie nic o zwalczaniu inflacji i ograniczaniu deficytu budżetowego, o dobrej na wszystko niewidzialnej ręce rynku i złej ręce państwa. Ani o przodującej roli podatników płacących fiskusowi należności według najwyższych stawek.
Słuchając tego wystąpienia, po raz pierwszy od dawna nie miałem dziwnego i przykrego uczucia, że właściwie się zgadzam, ale słuchać już nie mogę. Jestem pewien, że kiedyś podobnie czuło wielu unitów i wyborców unii, stopniowo obojętniejąc na tę partię. Inflacja, dziurawy budżet, grzebanie w gos-podarce przez państwo to choroby. Niewidzialna ręka rynku naprawdę potrafi rozwiązać wiele problemów. Ale to nie jest ten wymiar, w którym polityk spotyka się z wyborcą i z nim rozmawia. To jest wymiar, w którym polityk rozmawia z ekspertami, by osiągnąć to, do czego się zobowiązał wobec wyborcy. Przez kilka lat unia myliła rozmówców. Zwracała się do nauczycieli, lekarzy, przedsiębiorców, studentów, urzędników, jakby byli oni analitykami zatrudnionymi w banku inwestycyjnym. A na dodatek mówiła tak, jakby uważała, że w społeczeństwie istnieje tylko jedna klasa twórcza, ta najbogatsza, której trzeba umożliwić działanie, bo to ona podniesie jałową resztę. Za te pomyłki unia płaci dotkliwą cenę. Wystąpienie Bronisława Geremka jest pierwszym i ważnym krokiem ku ich naprawie. I - co mnie szczególnie cieszy - jest ono przypomnieniem języka, który kiedyś słyszałem, języka bliskiego Unii Demokratycznej, tak pochopnie i niepotrzebnie zlikwidowanej.
Szef unii nie prezentował programu, mówił o wartościach, którym powinien być on podporządkowany. O tym, że po latach transformacji i po wielu sukcesach, po tym, jak milionom ludzi nowa rzeczywistość dała satysfakcję i powodzenie, trzeba się zwrócić także ku milionom obywateli, którym trudno się odnaleźć. Ku tym, których ogrania lęk, że nie znajdą pracy lub że ją utracą, że upadnie stworzona z trudem firma, że mogą nie mieć szansy wykorzystania własnego talentu, o los rodziny. Polski pociąg, mówił Geremek, powinien jechać szybko, ale jego wagonów nie mogą dzielić coraz większe odległości, nie może w nim przybywać klas - Polski A, B, C, a może i D. Nie tylko wzrost gospodarczy, lecz także dystans i zróżnicowanie społeczne są tematem dla polityki. Nie powinno być w Polsce podziału na klasy twórcze i jałowe, wygrane i odrzucone na margines. W wizji szefa unii rola gwaranta stabilności polskiej demokracji i naszego narodowego gos-podarstwa przypada klasie średniej. Składa się na nią liczna rzesza drobnych przedsiębiorców i tych średnich, jest w niej także inteligencja, urzędnicy, lekarze, nauczyciele, naukowcy, twórcy kultury, społecznicy z organizacji pozarządowych. Ku tej szeroko pojętej klasie średniej, ku temu szerokiemu centrum zwraca się Unia Wolności z przesłaniem stosownym do dzisiejszego czasu, ale z wrażliwością podobną do tej, którą miała Unia Demokratyczna.
Unia, utworzona przez środowiska, które przesądziły o początkach polskiej transformacji i w dużym stopniu o jej powodzeniu, przeszła burzliwą ewolucję. Popełniała błędy, nie ustrzegła się wielu przywar polskiej polityki, tak bardzo zniechęcających do niej ludzi. Ale odegrała też ważną rolę w procesie stabilizacji kraju - rządy padały, a Polska nie miotała się od ściany do ściany. Unia była i jest skutecznym orędownikiem rozwagi. W parlamencie blokuje różne poselskie "odloty" i demagogie. Wywodzi się z niej wielu fachowych i pracowitych parlamentarzystów. Pozostała partią zwartą mimo trudnego czasu, wspólnotą polityczną, która w odpowiedzi na ciężki kryzys zaufania ze strony wyborców nie wybiera i nie wybierze ucieczki w pozorną nowość, bo byłaby to ucieczka od odpowiedzialności, próba zmylenia, ogrania wyborcy. Lider unii wybrał odpowiedzialność przed elektoratem. Ma za sobą Unię Wolności.
Słuchając tego wystąpienia, po raz pierwszy od dawna nie miałem dziwnego i przykrego uczucia, że właściwie się zgadzam, ale słuchać już nie mogę. Jestem pewien, że kiedyś podobnie czuło wielu unitów i wyborców unii, stopniowo obojętniejąc na tę partię. Inflacja, dziurawy budżet, grzebanie w gos-podarce przez państwo to choroby. Niewidzialna ręka rynku naprawdę potrafi rozwiązać wiele problemów. Ale to nie jest ten wymiar, w którym polityk spotyka się z wyborcą i z nim rozmawia. To jest wymiar, w którym polityk rozmawia z ekspertami, by osiągnąć to, do czego się zobowiązał wobec wyborcy. Przez kilka lat unia myliła rozmówców. Zwracała się do nauczycieli, lekarzy, przedsiębiorców, studentów, urzędników, jakby byli oni analitykami zatrudnionymi w banku inwestycyjnym. A na dodatek mówiła tak, jakby uważała, że w społeczeństwie istnieje tylko jedna klasa twórcza, ta najbogatsza, której trzeba umożliwić działanie, bo to ona podniesie jałową resztę. Za te pomyłki unia płaci dotkliwą cenę. Wystąpienie Bronisława Geremka jest pierwszym i ważnym krokiem ku ich naprawie. I - co mnie szczególnie cieszy - jest ono przypomnieniem języka, który kiedyś słyszałem, języka bliskiego Unii Demokratycznej, tak pochopnie i niepotrzebnie zlikwidowanej.
Szef unii nie prezentował programu, mówił o wartościach, którym powinien być on podporządkowany. O tym, że po latach transformacji i po wielu sukcesach, po tym, jak milionom ludzi nowa rzeczywistość dała satysfakcję i powodzenie, trzeba się zwrócić także ku milionom obywateli, którym trudno się odnaleźć. Ku tym, których ogrania lęk, że nie znajdą pracy lub że ją utracą, że upadnie stworzona z trudem firma, że mogą nie mieć szansy wykorzystania własnego talentu, o los rodziny. Polski pociąg, mówił Geremek, powinien jechać szybko, ale jego wagonów nie mogą dzielić coraz większe odległości, nie może w nim przybywać klas - Polski A, B, C, a może i D. Nie tylko wzrost gospodarczy, lecz także dystans i zróżnicowanie społeczne są tematem dla polityki. Nie powinno być w Polsce podziału na klasy twórcze i jałowe, wygrane i odrzucone na margines. W wizji szefa unii rola gwaranta stabilności polskiej demokracji i naszego narodowego gos-podarstwa przypada klasie średniej. Składa się na nią liczna rzesza drobnych przedsiębiorców i tych średnich, jest w niej także inteligencja, urzędnicy, lekarze, nauczyciele, naukowcy, twórcy kultury, społecznicy z organizacji pozarządowych. Ku tej szeroko pojętej klasie średniej, ku temu szerokiemu centrum zwraca się Unia Wolności z przesłaniem stosownym do dzisiejszego czasu, ale z wrażliwością podobną do tej, którą miała Unia Demokratyczna.
Unia, utworzona przez środowiska, które przesądziły o początkach polskiej transformacji i w dużym stopniu o jej powodzeniu, przeszła burzliwą ewolucję. Popełniała błędy, nie ustrzegła się wielu przywar polskiej polityki, tak bardzo zniechęcających do niej ludzi. Ale odegrała też ważną rolę w procesie stabilizacji kraju - rządy padały, a Polska nie miotała się od ściany do ściany. Unia była i jest skutecznym orędownikiem rozwagi. W parlamencie blokuje różne poselskie "odloty" i demagogie. Wywodzi się z niej wielu fachowych i pracowitych parlamentarzystów. Pozostała partią zwartą mimo trudnego czasu, wspólnotą polityczną, która w odpowiedzi na ciężki kryzys zaufania ze strony wyborców nie wybiera i nie wybierze ucieczki w pozorną nowość, bo byłaby to ucieczka od odpowiedzialności, próba zmylenia, ogrania wyborcy. Lider unii wybrał odpowiedzialność przed elektoratem. Ma za sobą Unię Wolności.
Więcej możesz przeczytać w 20/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.