Balon z dotcomami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie ma gospodarki nowej i starej, jest tylko jedna

Fenomen pękającego balonu z dotcomami nie jest niczym nowym - ekonomiczne balony pękały już wcześniej. W XVII-wiecznej Holandii bez umiaru inwestowano w cebulki tulipanów, w USA w latach 60. pewną inwestycją miały być sale do bowlingu.

Dotcomy na głębokiej wodzie
Efekty rozczarowania inwestorów są dotkliwe - w USA w pierwszym kwartale tego roku splajtowało 217 dotcomów, a kwietniowe żniwo przyniosło 55 nowych bankructw. Jeff Bezos, twórca Amazon.com, już w 2000 r. mówił "Wprost", że 2000 był rokiem przedsiębiorców tzw. nowej gospodarki, a 2001 będzie rokiem inwestorów stawiających swoim pupilkom ostre warunki. Ta przepowiednia sprawdziła się z nawiązką! Tak jak sprawdzała się wielokrotnie w przeszłości, gdy ową nową gospodarką było to, co dziś uznawane jest za tradycyjną.
Dotcomy mogą się pochwalić krótką, ale intensywną historią. Pojawiły się na rynkach kapitałowych w latach 1997-1998, zwodząc inwestorów mitem "zysku odłożonego w czasie" i globalnym charakterem działania. Prawie każdy z liczących się dot-comów niemal natychmiast stawał się firmą globalną, mogącą się pochwalić siecią filii prawie na wszystkich kontynentach. Ta ekspansja wiązała się jednak z ogromnymi kosztami, prowadzącymi potem do równie ogromnych strat. Bo nie ma gospodarki nowej i starej, jest tylko jedna. Dobre firmy zaś to te, które przynoszą zysk, a złe to te deficytowe.

Upadek Boo.com
Zwiastunem załamania się nowej technologii była klapa handlu elektronicznego. W 1999 r. widziano w tej właś-nie dziedzinie motor napędowy nowej gospodarki, a najwięksi zwolennicy zakupów za pomocą komputera przepowiadali rychłą śmierć tradycyjnego handlu. Pierwszym szokiem było spektakularne bankructwo internetowego sklepu Boo.com, oferującego młodzieżowe i sportowe ubrania firmowane nazwiskami znanych projektantów. Boo.com - projekt trojga młodych Szwedów: Kasji Leander, Ernsta Malmstena i Patrika Hedelina (byłej modelki, krytyka literackiego i bankiera) - zgromadził imponujący kapitał, a wśród inwestorów znalazły się takie tuzy światowej finansjery, jak Goldman Sachs i JP Morgan, konglomerat LVMH oraz włoski Benetton. W ciągu osiemnastu miesięcy swego istnienia Boo.com na reklamę i marketing wydał 85 mln funtów brytyjskich. Okazało się jednak, że klienci nie chcą kupować szalenie drogich ubrań, nie mając możliwości ich obejrzenia ani przymierzenia. W maju ubiegłego roku Boo.com zbankrutował, rozpoczynając tym kryzys dotcomów, a ostatnio miesięcznik "EcompanyNow" nazwał go "najbardziej szurniętym przedsięwzięciem nowej ekonomii".

Krok po kroku
Klęska Boo.com stała się również początkiem końca internetowego handlu skierowanego do indywidualnych klientów (business to consumer - B2C). Kolejna mantrą nie istniejącej nowej ekonomii stało się hasło B2B (czyli business to business), za którym podąża mobilny Internet oraz mobilny handel (m-commerce). Dzisiejsze trudności dotykające młode firmy z branży nowych technologii mają być tylko przejściowymi kłopotami, a nie definitywnym krachem tych przedsięwzięć.
Tajemnica sukcesu w internetowym handlu kryje się w solidnym rozeznaniu rynku, znalezieniu niszy i stworzeniu profesjonalnego serwisu. "Wall Street Journal" przeanalizował szczegółowo dwa udane internetowe przedsięwzięcia, które nadal mają się dobrze: Amazon.com i eBay. O ich sukcesie zadecydowały ciągłe starania o poprawę obsługi klientów oraz strategia drobnych kroków - firmy te rozwijały się stopniowo, unikając ogromnego skoku na początku swej działalności.

Ericsson wstrząsnął Szwecją
Obecny kryzys równie boleśnie godzi w gigantów telekomunikacji, zbierających do niedawna obfite żniwo w związku z rozwojem infrastruktury. Wczorajsi potentaci - Ericsson, Nortel, Lucent Technologies, Cisco Systems, Philips, Motorola - są równie zaskoczeni rozwojem sytuacji jak ich młodsi koledzy. Prawie wszystkie firmy telekomunikacyjne ogłosiły alarmujące raporty podsumowujące pierwszy kwartał 2001 r. - zyski nie sięgnęły nawet ułamka zeszłorocznych. W wypadku Nortela, Motoroli i Lucenta zyski zamieniły się w straty. Kierownictwa firm dotkniętych kryzysem jego przyczyn upatrują w ogromnych kosztach rozbudowy sieci nowej generacji i nasyceniu rynku konsumenckiego telefonami komórkowymi. Kurt Hellström, dyrektor generalny Ericssona, zwierzył się dziennikarzom, że w ciągu szesnastu lat swojej kariery w branży nigdy nie przeżył czegoś podobnego i nie widzi wyjścia z tej katastrofalnej sytuacji, co oczywiście natychmiast odbiło się 16-procentowym spadkiem notowań akcji Ericssona na sztokholmskiej giełdzie. Nic dziwnego, że słowa te wstrząsnęły Szwecją, wartość rynkowa Ericssona to bowiem równowartość 40 proc. szwedzkiego PKB.

Z dotcomu do biura podróży
Ericsson nie jest wyjątkiem w światowej czołówce telekomunikacji; podobne nastroje panują też wśród konkurentów. Kryzys branży odczuwają na własnej skórze pracownicy firm, w coraz większym stopniu zagrożeni masowymi zwolnieniami. Ericsson zwalnia około 16 tys. ludzi z załogi liczącej 105 tys. osób, Nortel żegna 20 tys. swoich pracowników, a Motorola - 22 tys. Od początku roku tylko w Szwecji zwolniono 4,4 tys. pracowników dotcomów. W USA liczba wyrzuconych na bruk adeptów nowej ekonomii sięga 100 tys.! O ile w ubiegłym roku największym problemem firm internetowych było znalezienie pracowników, o tyle teraz mniejsze zamówienia zmuszają do zwalniania wysoko wykwalifikowanych fachowców. Specjaliści z nowych firm, w większości młodzi, wykształceni ludzie, nie załamują jednak rąk i traktują ten przymusowy urlop jako dar niebios po okresie morderczego wysiłku. Właściciele biur podróży zacierają ręce, licząc na napływ gotówki od byłych komputerowych moli, pragnących wreszcie skorzystać z życia. I być może zajrzeć przy okazji do odkurzonych podręczników "starej" ekonomii.

Więcej możesz przeczytać w 21/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.