Nowa gospodarka?

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Stanach Zjednoczonych dzięki zdyscyplinowanej polityce fiskalnej duży deficyt budżetowy został zastąpiony sporą nadwyżką

Ostatnia dekada XX wieku przyniosła nieoczekiwane zjawisko: przyspieszenie wzrostu gospodarczego w niektórych już bogatych krajach, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, ale także w Australii, Holandii, Norwegii. W efekcie powiększyła się luka w wysokości PKB na mieszkańca między USA a większością zamożnych państw OECD, nie mówiąc już o krajach biedniejszych. W latach 1980-1990 tempo wzrostu gospodarki amerykańskiej wynosiło średnio 3 proc. rocznie, japońskiej - 1,4 proc., Unii Europejskiej - 1,7 proc.; w 1999 r. odpowiednio - 4,2 proc., 0,3 proc. i 2,3 proc.
Składnikiem amerykańskiego przyspieszenia był wzrost wydajności pracy. W latach 1995-2000 wynosił on (poza rolnictwem) 3 proc. rocznie. Towarzyszyło mu wysokie wykorzystanie powiększających się zasobów siły roboczej, co dawało praktycznie pełne zatrudnienie. Do pełni obrazu trzeba dodać niską inflację, tłumaczoną tym, że żądania płacowe nie nadążały za szybkim wzrostem wydajności pracy. To z kolei pozwoliło wysunąć tezę, iż w gospodarce amerykańskiej nastąpiło obniżenie minimalnego poziomu bezrobocia (ang. NAIRU), którego dalsze zmniejszanie rodzi - poprzez zwiększone naciski płacowe - wzrost inflacji.
Przyspieszenie wzrostu w najbogatszym i najpotężniejszym kraju świata połączone ze zwiększeniem produktywności, wysokim zatrudnieniem i niską inflacją musiało - rzecz jasna - przyciągnąć powszechną uwagę i pobudzić do szukania wyjaśnień. Szczególną popularność zyskały teorie, które największe znaczenie przypisują czynnikowi technologicznemu: gwałtownemu rozwojowi sprzężonych z sobą technik informatycznych (komputery) i telekomunikacyjnych, z Internetem na czele. Ten technologiczny splot określa się angielskim skrótem ICT (Information and Communication Technology). Jego ogromną rolę w gospodarce przyrównuje się do wpływu takich przełomów technologicznych, jak wprowadzenie pary, kolei, elektryczności, samochodu.
Wielką karierę zrobiło określenie "new economy", oznaczające zmiany w gospodarce związane z ICT, a często bzdurnie tłumaczone na polski jako "nowa ekonomia". Nietrudno przytoczyć dane obrazujące gwałtowny postęp techniki w sferze ICT. Na przykład szybkość standardowych mikroprocesorów wzrosła w latach 90. XX wieku 16 razy, a standardowa pamięć oraz szybkość transmisji - ponad 200 razy. Ściągnięcie filmu wideo trwającego 3,5 minuty przez konwencjonalny kabel telefoniczny zajmuje około godziny. Jeśli natomiast użyjemy sieci telewizji kablowej lub tzw. łącza dzierżawionego, można ten czas skrócić do niespełna 30 sekund. Samo odnotowanie postępu techniki nie zastąpi jednak analiz, które pokazywałyby mechanizm jego wpływu na gospodarkę oraz pozwalały go zmierzyć. Poza tym warto pamiętać, że niemal każda nowa technologia ma negatywne skutki uboczne, o czym - jak zwykle wnikliwie - pisze w odniesieniu do Internetu Stanisław Lem w swojej "Bombie megabitowej".
W raporcie OECD z czerwca 2000 r. wyodrębniono trzy kanały wpływu ICT na wzrost gospodarki. Pierwszy to przyspieszenie wzrostu produktywności pracy w działach wytwarzających sprzęt ICT i ich rosnący udział w PKB. Wynika ono ze wspomnianego już zwiększania wydajności kolejnych generacji produkowanych urządzeń. Udział działów ICT w PKB krajów OECD w połowie lat 90. nie przekraczał jednak na ogół 5 proc., więc oddziaływanie na wzrost całego PKB nie mogło być duże. Szacowano, że w wypadku USA w latach 1995-1999 wzrost produktywności w działach wytwarzających sprzęt ICT zwiększył wydajność pracy (liczoną dla całego sektora przedsiębiorstw) o 0,2-0,3 punktu procentowego. Wstępne oceny wskazują, że produktywność wzrosła również w innych krajach OECD.
Spadek cen sprzętu ICT przyczynił się do zwiększenia jego zakupów i w efekcie do podwyższenia ogólnego poziomu inwestycji, a to - do wzrostu PKB. To drugi kanał oddziaływania. Obliczono, że wzrost inwe-stycji pobudzony przez zakupy sprzętu komputerowego generował 10,6 proc. całkowitego wzrostu produkcji w Stanach Zjednoczonych w latach 1985-1990, a w okresie 1990-1996 - 14 proc. Odpowiednie liczby dla Wielkiej Brytanii wynoszą 6,9 proc. i 13,8 proc., dla Japonii - 3,5 proc. i 10,6 proc., dla Włoch - 6 proc. i 17,5 proc., dla RFN - 4,7 proc. i 10,6 proc., dla Francji - 7,2 proc. i 18,2 proc. oraz dla Kanady - 10,7 proc. i 16,5 proc.
Najważniejszy - i najtrudniejszy do zmierzenia - jest trzeci rodzaj wpływu. Chodzi tu o skutki, jakie ma stosowanie i rozpowszechnianie sprzętu ICT dla sposobu działania i struktury przedsiębiorstw oraz całych rynków, a w efekcie - wzrostu ogólnej produktywności nakładów pracy i kapitału. To jest najcenniejsze źródło rozwoju, bo z danych nakładów uzyskuje się coraz większą produkcję. Samo wprowadzanie nowych urządzeń nie prowadzi jednak automatycznie do słuszniejszych decyzji i lepszej organizacji pracy w skali przedsiębiorstw czy całych działów gospodarki. Inwestycje w ICT stwarzają tylko pewne możliwości, a ich wykorzystanie zależy od wysiłku koncepcyjnego i organizacyjnego. Do najbardziej obiecujących kierunków zmian zalicza się lepsze zarządzanie zapasami przez przedsiębiorstwa oraz rosnące wykorzystanie Internetu w sferze zaopatrzenia (ang. B2B). Tak zwany handel elektroniczny w dwóch trzecich skupia się właśnie w tej dziedzinie i ma - jak się sądzi - największy potencjał. Na cały handel elektroniczny przypadało jednak w 1999 r. mniej niż 1 proc. globalnych obrotów w krajach OECD.
Siłę trzeciego rodzaju oddziaływania trudno zmierzyć. Aby ją móc określić, trzeba zmierzyć produkcję (output) niezależnie od ponoszonych na nią nakładów. A to jest szczególnie trudne właśnie tam, gdzie ICT może - prawdopodobnie - znacznie zwiększyć wydajność, a mianowicie w dziedzinie usług finansowych i medycznych. Część różnic statystycznych przy określaniu tego rodzaju oddziaływania może więc wynikać ze zróżnicowania metod pomiaru stosowanych w różnych krajach. O sporej potencjalnej skali tego wpływu świadczy wynik badań przeprowadzonych w 2000 r. przez Alice Rywlin i Roberta Litana. Oszacowali oni, że zastosowanie Internetu w gospodarce amerykańskiej może przynieść w ciągu najbliższych lat wzrost ogólnej wydajności o 0,2-0,4 proc. rocznie.
Nie ma jednak podstaw, aby przyspieszenie wzrostu lat 90. w USA i innych państwach w całości przypisywać rozpowszechnianiu ICT. Na uwagę zasługują też inne, bardziej "staromodne" czynniki. Otóż w tych właśnie krajach następowała w tym czasie większa niż gdzie indziej poprawa finansów publicznych, elastyczniejszy był też rynek pracy - co z kolei sprzyjało proefektywnościowej przebudowie gospodarki związanej z ICT. W Stanach Zjednoczonych zdyscyplinowana polityka fiskalna przyczyniła się do tego, że duży deficyt budżetowy został zastąpiony sporą nadwyżką. Umożliwiło to obniżenie długookresowych stóp procentowych, a to z kolei - poprzez spadek kosztów kapitału - pobudziło inwestycje.
Sukces gospodarki amerykańskiej (i innych krajów OECD) w latach 90. jest niekwestionowany. Przeszłe sukcesy nie są jednak same w sobie gwarancją na przyszłość. Ostry spadek dynamiki gospodarczej USA na przełomie roku 1999 i 2000 podważył wcześniejsze przesadne teorie o końcu cyklu koniunkturalnego. Odżyły z nową siłą dyskusje, czy wzrost produktywności w tym kraju jest zjawiskiem stałym, czy cyklicznym. Rosną obawy o stan światowej koniunktury. Ale to już odrębny temat.

Więcej możesz przeczytać w 21/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.