Alimenty dla NRD

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na początku było kłamstwo. Dziesięć lat temu kanclerz Helmut Kohl roztoczył przed Niemcami wizję "kwitnących krajobrazów". "Na zjednoczeniu nikt nie ucierpi, a niejeden zyska" - zapewniał wyborców w 1990 r. Dziś Kohla nie ma i kwitnących krajobrazów też nie. "Niemcy wschodnie znalazły się na krawędzi upadku" - alarmuje przewodniczący Bundestagu Wolfgang Thierse. Politycy szukają pomysłu na wyrwanie nowych landów z letargu.
Wschód zachodu
Poziom rozwoju zachodnich Niemiec - jak obliczył w 1990 r. renomowany ekonomista prof. Wilhelm Krelle - była NRD osiągnie tylko wtedy, gdy przez dziesięć lat jej PKB będzie przyrastał co najmniej o 7 proc. Tymczasem od 1997 r. gospodarka nowych landów rozwija się wolniej. Nawet w ubiegłym, szczególnie pomyślnym roku, gdy średnia wzrostu gospodarczego całych Niemiec sięgnęła 3 proc. PKB, na wschodzie wzrost PKB wyniósł tylko 2 proc. W dokumencie przeznaczonym do użytku wewnętrznego dwoje wiceprzewodniczących frakcji SPD w Bundestagu, Sabine Kaspereit i Joachim Poss, oceniło, że bez mała dwa biliony marek wyłożonych na byłą NRD pomogło jedynie zapobiec powiększeniu dysproporcji w stosunku do zachodu. Wprawdzie w nowych landach widoczny jest boom budowlany, a statystycy meldują o większej sile nabywczej społeczeństwa, jednak nie jest to rezultat gospodarczej metamorfozy. Co trzecia marka spożytkowana na wschodzie Niemiec pochodzi z zewnątrz. Różnica produktywności gospodarki po obu stronach Łaby nadal wynosi 40 proc. Na wschodzie wydajność jest niższa o jedną trzecią, za to bezrobocie ponad dwa razy większe. Jednakowe jest tylko nasilenie frustracji: Ossis czują się skolonizowani przez Wessis, a ci dla odmiany uważają, że są wykorzystywani do granic możliwości.

Ucieczka z betonowego raju
Chęć wyzwolenia w Niemcach ze wschodu inicjatywy poprzez ograniczenie dotacji jest wśród polityków coraz wyraźniejsza, lecz mało kto odważa się nazwać rzecz po imieniu. Gdy były szef resortu gospodarki w rządzie Saksonii-Anhalt Matthias Gabriel (SPD), notabene urodzony, wychowany i wykształcony w NRD, postulował wstrzymanie od 2005 r. dofinansowania nowych landów, gdyż - jak argumentował - wśród jego pobratymców rozprzestrzeniła się "mentalność biorców", musiał się pożegnać ze stanowiskiem. Jego przełożony, saksoński premier Reinhard Höppner, domaga się utrzymania dotacji przynajmniej do roku 2015. "Alimenty" z kasy federalnej dla wschodnich landów wraz z dopłatami z Brukseli przekraczają dziś 150 mld marek rocznie! Premier Brandenburgii Manfred Stolpe (SPD) i jego turyngeński kolega z urzędu Bernhard Vogel (CDU) także nie wyobrażają sobie życia bez finansowej zapomogi z zachodu. Obaj panowie dostrzegają jedynie "pilną potrzebę negocjacji" na temat sposobu wykorzystania tych pieniędzy. Prócz mniej więcej dwudziestoprocentowego bezrobocia ich najwyższy niepokój budzi wyludnienie nowych landów. Jak zameldował Federalny Instytut Badań Ludności w Wiesbaden, w minionej dekadzie liczba mieszkańców byłej NRD spadła o 10 proc. Wyjechało stąd już ponad 1,7 mln obywateli, a w ciągu dwudziestu lat ubędzie kolejny milion.
Gerhard Schröder regularnie odwiedza nowe landy, jednak powodów do zadowolenia ma niewiele. Podczas ostatniego pobytu w Schwedt pokazano mu wymarłe betonowe blokowiska - z 50 tys. tutejszych mieszkańców jedna czwarta wyjechała na zachód w poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia. W saksońskim Stendal na osiedlu Stadtsee, dawniej symbolu socjalistycznego dobrobytu, opuszczony jest co drugi lokal, a liczba mieszkańców spadła o 20 proc. Ale - jak ironizują polityczni antagoniści Schrödera - by zobaczyć swą "rozbiórkę wschodu", kanclerz nie musi jeździć w teren. Wystarczy odwiedzić kilka wschodnioberlińskich dzielnic. Eksperci rządowej Komisji ds. Pustostanów sygnalizują problem podlegających degradacji osiedli, nie mają jednak antidotum na tę chorobę. Skupiska ludności w byłej NRD tworzono zazwyczaj przy wielkich kombinatach. Po bankructwie gospodarki socjalistycznej i likwidacji nierentownych zakładów osiedla te straciły podstawę bytu. W Berlinie około 150 tys. osób może dojeżdżać codziennie do pracy na zachodnią stronę miasta, ale poza aglomeracją nie ma właściwie możliwości znalezienia zatrudnienia. Na postenerdowskiej prowincji w niektórych obszarach pracy nie ma prawie co drugi obywatel.

Spirala frustracji
Dane Federalnego Urzędu Pracy w Norymberdze są jednoznaczne: na zachodzie republiki bezrobocie wynosi 8 proc., na wschodzie zaś zbliża się do 20 proc. Statystyki pomijają jednakże zatrudnionych w ograniczonym wymiarze i przeszkalanych na państwowy rachunek, co nie gwarantuje znalezienia stałej pracy. Oficjalnie w Stralsundzie z zasiłku dla bezrobotnych żyje około 22 proc. osób w wieku produkcyjnym, w Neubrandenburgu - 24 proc., w Dessau - 22,5 proc. Po uwzględnieniu tzw. ukrytego bezrobocia liczby te byłyby znacznie wyższe. Volker Stephan, nadburmistrz Stendal w Saksonii-Anhalt, oszacował realne bezrobocie w swym mieście na ponad 40 proc. Co gorsza, podczas gdy na zachodzie zatrudnienie wzrasta, na wschodzie maleje i nic nie wróży zmiany tej tendencji. Od 1996 r. w byłej NRD sukcesywnie spada liczba inwestycji, a branżę budowlaną ratują wyłącznie zamówienia publiczne. Klaus von Dohnanyi, ceniony znawca gospodarki, mówi nawet o drastycznej deindustrializacji wschodnich Niemiec i podaje przykład kombinatu chemicznego Buna. Po prywatyzacji zakład przeszedł w ręce firmy Dow Chemical. Został zmodernizowany i stał się konkurencyjny na rynkach międzynarodowych, lecz zamiast dawnych 18 tys. osób zatrudnia już tylko 2 tys. pracowników. W Federalnym Ministerstwie Pracy odnotowano, że na granicy ubóstwa żyje dziś co trzeci mieszkaniec byłej NRD.
Prezydent Johannes Rau ostrzega przed "spiralą frustracji" Niemców ze wschodnich landów. Thierse napisał w swych tezach, że aby ograniczyć migrację ludności, a także coraz bardziej powszechne rozczarowanie i rezygnację, należy wesprzeć Ossis w "szukaniu potwierdzenia własnej wartości". Schröder podobnie ocenia sytuację, ale obawia się, że otwarta rozmowa o trudnościach byłej NRD i radykalne posunięcia mogłyby spowodować utratę popularności SPD wśród wyborców.
Debata o przyszłości wschodnich Niemiec toczy się przy użyciu eufemizmów. W resorcie finansów ministra Hansa Eichela mówi się, że piłkarze zachodnich landów też musieli przez 40 lat grać na klepisku, zanim weszli na luksusowe obiekty. Oznacza to, że od Ossis oczekuje się inicjatywy i wytrwałości - towarów najbardziej deficytowych po drugiej stronie ro-zebranego muru. W ekipie Schrödera nie ma odważnych, by zaproponować nowy sposób postępowania (skoro stary nie zdał egzaminu): zamknięcie kranu z pieniędzmi. Również opozycyjni chadecy wolą nie mówić na ten temat, by nie pogrzebać swych i tak małych szans w przyszłorocznych wyborach. Tylko wolni demokraci z FDP, właściwie nieobecni w nowych landach, zgłosili projekt, by wschodnie Niemcy przekształcić w podatkowe eldorado i zlikwidować wszystkie inne formy dofinansowania. Sugestie te pozostały bez echa.

Sukces w prezencie
Kłopot z pokonaniem kryzysu w byłej NRD wynika przede wszystkim z niezrozumienia zmian w mentalności po 40 latach sowietyzacji: decydowania za obywateli o ich każdym kroku oraz niszczenia indywidualnej przedsiębiorczości i wychowania w poczuciu wszechmocy i opiekuńczości państwa. Błędy popełniono także po zjednoczeniu Niemiec - najpierw szermowano obietnicami bez pokrycia, potem otwarto gigantyczny parasol opieki socjalnej. Prezydent związku pracodawców (BDA) Dieter Hundt jest jednym z nielicznych, którzy domagają się skrócenia okresu wypłacania zasiłków dla bezrobotnych i całkowitego ich wstrzymania, jeśli kilkakrotnie odrzucili oferty pracy lub nie wykazują inwencji w znalezieniu źródła utrzymania.
Niemcom ze wschodu potrzebny jest zimny prysznic, zrozumienie, że "kwitnące krajobrazy" powstaną dzięki nim, bo rodacy ze starych landów nie mają już ochoty na finansowanie wizji. Do tej pory z każdego tysiąca marek niemieckiego PKB 97 marek idzie na dotowanie wschodu, co po drugiej stronie Łaby budzi coraz większy sprzeciw. Tymczasem sfrustrowani Ossis uważają, że są traktowani po macoszemu i niewielu przychodzi do głowy, iż korzystne zmiany w ich życiu i otoczeniu wynikają w głównej mierze z prezentu historii i hojności rodaków z zachodu. Mieszkańcy byłej NRD postulują przede wszy-stkim zrównanie wynagrodzenia po obu stronach Łaby i uchwalenie "Drugiego paktu solidarnościowego". Już dziś władze nowych landów ogłaszają, że jeszcze po 2005 r. będą potrzebowały około 300 mld marek. Minister Eichel odpowiada, że życzenia te są nierealne. Kanclerz Schröder przezornie milczy. Socjaldemokraci wysunęli jedynie propozycję, by wschodnioniemieckie komuny rozpisały swe wydatki na zadania o wartości poniżej 5 mln euro, aby móc występować o subwencje z brukselskiej kasy także po przyjęciu do UE nowych członków. "Niemcom ze wschodu niczego dziś bardziej nie potrzeba od poczucia sukcesu" - twierdzi Wolfgang Thierse. Ale czy poczucie sukcesu można kupić?


Więcej możesz przeczytać w 21/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.