Dwa Egipty

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Nowym Egipcjanom" amerykański styl życia jest bliższy od zasad Koranu
Tylko w Kairze obok salonu Rolls-Royce’a i sklepu komputerowego można zobaczyć lepianki z dykty i palmowych liści, w których rodzina trzyma kozę lub osła. Tylko w Egipcie ojciec modli się cztery razy dziennie w meczecie, a syn ogląda na wideo zakazane amerykańskie filmy porno. Tylko w Kairze obok zeuropeizowych młodych kobiet w krótkich spódniczkach zobaczysz, jak mąż prowadzi swoje dwie lub cztery żony z twarzami zasłoniętymi czarczafem.

Głasnost po egipsku, czyli drink bezalkoholowy
Z doktorem Hamidi, wykładowcą z Kairskiej Akademii Filmowej, spotykamy się w stołecznym Klubie Aktora nad Nilem. Mówi płynnie po polsku, studiował w Łodzi, ma żonę Polkę. Gdy podczas rozmowy zahaczam o kwestie wolności i religii, mój rozmówca chowa wizytówkę, żegna się i niemal ucieka. W Egipcie wiele razy zdarzyło mi się, że zagadywany o wolność religijną czy prawo do swobodnej wypowiedzi rozmówca milkł nagle lub znikał.
Aktorka Hwaida Elhassan, 25-letnia piękność, nie wygląda na zakłopotaną, ale ona także woli unikać drażliwych tematów. - Podróżowałam trochę po świecie - zwierza się, popijając karkade, herbatę z hibiskusa (w Klubie Aktora - tak jak we wszystkich miejscach, gdzie nie pojawiają się turyści, nie ma alkoholu). - Nie chciałabym jednak mieszkać poza Kairem. Wiem, że jest u nas bieda. Musimy jednak pracować i starać się, by było lepiej - odpowiada okrągłymi zdaniami.
Yasser często wpada na kawę czy sok ze świeżych owoców do Klubu Inżyniera. Od lat zajmuje się eksportem i importem towarów z Egiptu i Polski. Ma polską żonę, rozumie więc trochę po polsku, ale woli mówić po angielsku. - Krytykować możemy już dzisiaj dosyć swobodnie - uśmiecha się. - Konstruktywna krytyka jest nam bardzo potrzebna - mruga do mnie znad szklanki tammarhindi. - Nie zapominaj, że mieszkałem wiele lat w PRL.

Spokój pod piramidami
Egipt to jednak świat zupełnie odmienny od PRL. Krytykować można wiele, ale każdy wie, że prezydent Mohammed Hosni Mubarak jest nietykalny. Trzeba trochę pomieszkać w Egipcie, by zrozumieć specyfikę tutejszej polityki i rządów. Afrykańskie demokracje mają to do siebie, że raz mianowany prezydent wybierany jest zawsze na następne kadencje. Demokratycznie, większością głosów. Aż do swej nagłej lub naturalnej śmierci.
To właśnie młody wiceprezydent Mubarak stał obok prezydenta Anwara El Sadata 6 października 1981 r. podczas tragicznej parady zwycięstwa. Mubaraka z niegroźną raną ręki zabrał do szpitala drugi śmigłowiec; pierwszym odleciał umierający prezydent. Seria terrorystycznych napadów na turystów w latach 90. wstrząsnęła rządem i stała się zagrożeniem dla podstawowego obok Kanału Sueskiego źródła dochodu narodowego lub raczej rządowego. Tylko w roku 1997 z rąk terrorystów zginęło ponad 200 osób.
Terroryzm należy już do przeszłości, ale jeszcze do niedawna przed budynkiem parlamentu w stolicy leżeli żołnierze z wycelowanymi karabinami gotowymi do strzału. Z islamistami rozprawiono się radykalnie. Posypały się wyroki śmierci i długoletniego więzienia. Turyści znów oblegają piramidy i świątynie Luksoru, korzystają z uroków Morza Czerwonego. Wszędzie jednak widać czarne mundury policjantów i żołnierzy. Obecna sytuacja odpowiada władzom Egiptu. Każdy, kto zbyt głośno domaga się wolności słowa i prasy, kwestionuje dramatyczną przepaść pomiędzy zamożnymi i biedakami, może być uznany za wywrotowca działającego na szkodę kraju. Można go aresztować i skazać.

Mała stabilizacja, czyli coca-cola i komórka
- Społeczeństwo egipskie jest w stanie rozkładu - mówi w zaufaniu biznesmen z Heliopolis, nowej eleganckiej dzielnicy Kairu. - Z jednej strony, ludzie słyszą w meczetach o konieczności cierpienia na ziemi i nagrodzie w postaci bogactwa i wielu żon po śmierci. Z drugiej strony, turyści przywożą powiew innego, zakazanego świata i potrzebne wszystkim dolary. Zrodziła się nowa klasa Egipcjan, którym amerykański styl życia bliższy jest od zasad Koranu. Życie w biednej dzielnicy Gizy, tuż pod piramidami, to połączenie rodzimej nędzy z rekwizytami zachodniego świata - coca-colą i telefonem komórkowym.
Pogłębia się przepaść pomiędzy zamożną elitą a biedotą. Wciąż przeszło połowa obywateli to analfabeci, głównie ze wsi. Oficjalne statystyki podają, że średnia miesięczna pensja wynosi 2 tys. funtów egipskich (około 2 tys. zł). Kilka milionów Egipcjan otrzymuje jednak co miesiąc zaledwie 200-300 funtów. Nic więc dziwnego, że pojawienie się turystów traktowane jest jak okazja do zarobku. Atrakcyjne miejsca okupowane są przez żebrzące dzieci i przekupniów usiłujących podbić cenę towarów.
Wahid urodził się w biednej dzielnicy Gizy, kilkaset metrów od wiecznych piramid. Dzisiaj jest współwłaścicielem agencji turystycznej w Hurg-hadzie. Wozi autokarami turystów na jednodniowe wycieczki do Kairu i Luksoru. - Czy przywiozłeś mi telefon komórkowy? - pyta, gdy po raz kolejny spotykamy się w Luksorze. W Egipcie można mieszkać na cmentarzu, mieć jedne spodnie i koszulę, ale cud techniki z anteną trzeba posiadać. Telefon stał się symbolem wolności i rekwizytem wyższego statusu społecznego.
Żona Wahida, Hanan, ma 31 lat, choć przez nadwagę wygląda na więcej. Gdy idziemy razem na plażę, wprawdzie zdejmuje chustę z głowy, ale kąpie się w ubraniu. Młode Egipcjanki siedzące na publicznej plaży w czarnych i szarych czadorach to powszechny widok.
Wahid pija piwo i whisky, mimo że uważa się za muzułmanina. Wiedzę o świecie czerpie od turystów. Zobaczył, że chodzą nad morze i piją piwo, zaczął więc i on zabierać swoją rodzinę na plażę. Po kilku piwach odkrywa swoje tajemnice. - Owszem, żona ma usuniętą łechtaczkę. Tak jest lepiej - otwiera kolejną butelkę piwa. - To tam właśnie siedzi wszelkie zło i diabeł. Hanan zgadza się całkowicie z mężem i dodaje, że gdy ich córka Walaa skończy siedem lat, też zostanie poddana temu zabiegowi.

Apartament w grobowcu
Czarne dziury w nocnej panoramie Kairu, widoczne z balkonu kairskiej wieży na Zamalku lub z dachu hotelu Hilton, to wielkie i nadal czynne cmentarze, ciągnące się kilometrami miasta umarłych. Żyją tam najbiedniejsi. Grobowce są duże, kilkukondygnacyjne, murowane. Wystarczy dobudować z desek, dykty i palmowych liści dach i można mieszkać za darmo.
Habib żyje w jednym z grobowców razem z żoną i trójką dzieci. Sąsiedzi mówią, że ma oczy trupa, bo rozkopuje świeże groby w poszukiwaniu złotych zębów i obrączek. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Świeży grób, nim zaschnie cement, nie jest trudny do otwarcia.
Jeżeli ktoś źle się czuje w mieście umarłych, może zamieszkać na wysypisku śmieci. Te cuchnące enklawy żyją własnym rytmem. Tłumy pariasów ściągają z lepszych dzielnic worki śmieci i segregują wszystko dokładnie, wykorzystując prawie każdy odpad. - To dzielnica insektów i bakterii - cynicznie wyjaśnia młody przewodnik Ali. - Żywa oczyszczalnia. Tu wśród śmieci rodzą się i dorastają dzieci, bawią się zardzewiałymi puszkami lub kawałkami kości. Wielu ludzi spędza tu całe życie, nie wytykając nosa poza ten smutny cuchnący świat. Tymczasem ledwie kilka przystanków stąd tonie w zieleni elegancka dzielnica Heliopolis, pełna bogatych rządowych i prywatnych rezydencji, eleganckich sklepów i restauracji.


Więcej możesz przeczytać w 21/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.