Niewolnicy dżihadu

Niewolnicy dżihadu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Świat islamu nie może się pochwalić nawet jednym krajem, który odniósł sukces

Kiedy w lutym 1989 r. ajatollah Chomeini ogłaszał klątwę z wyrokiem śmierci na pisarza Salmana Rushdiego, autora "Szatańskich wersetów", świat zamarł ze zgrozy. Dziś raczej śmieje się na wieść, że surowi strażnicy islamu za pomocą fatwy próbują zwalczać karty z pokémonami. Saudyjski mufti Szejk Abdul Aziz zakazał w Arabii Saudyjskiej karcianej gry rodem z Japonii, która bije rekordy popularności wśród dzieci wielu krajów. Zakazy wydano też w Katarze i Dubaju. We wszystkich krajach islamskich - nawet w stosunkowo otwartym na świat Egipcie - karty z pokémonami budzą emocje.
- Sprzeciwiamy się kulturowej globalizacji - mówi profesor stosunków międzynarodowych uniwersytetu w Teheranie Mahmud Sariolghalam.

Walka o dusze młodych
Saudyjski mufti uznał, że gra propaguje zakazany przez Koran hazard. Karciane postaci występujące w różnych mutacjach reklamują też, zdaniem religijnych autorytetów, uznawaną przez nich za bluźnierczą teorię ewolucji Darwina. Wreszcie - o zgrozo! - japońskie potworki są agentami syjonizmu, gdyż gwiazda Dawida symbolizuje ich tajemne moce. W krajach islamskich trwa walka o serca i umysły najmłodszego pokolenia, które wystawia na pokuszenie ekspansja zachodniej popkultury. W państwach arabskich ludzie w wieku poniżej 25 lat stanowią przeszło połowę mieszkańców. Twardogłowi strażnicy wiary zdają się mieć im coraz mniej do zaproponowania. Teoretycznie są wciąż wszechwładni, rozciągając kontrolę na wszelkie przejawy życia społecznego, ale zaczynają przegrywać walkę o rząd dusz. Trudno im będzie wygrać nawet z pokémonami; na przykład w Egipcie to najbardziej popularna gra wśród dzieci, choć na zakup kompletu kart urzędnik administracji państwowej musi wydać piątą część swej miesięcznej płacy.
Pod naciskiem młodego pokolenia kruszeją bastiony tradycji i archaicznego porządku politycznego, którego filarem jest religia. To głównie młodzież, popierając prezydenta Mohammeda Chatamiego, dąży nie tylko do poluzowania rygorów obyczajowych, ale chce wręcz położyć kres teokratycznemu państwu w Iranie. To zdesperowani młodzi ludzie (nie tylko Berberowie) wyszli na ulice Algierii, by zaprotestować przeciw temu, co nazywają hogra - brakowi troski władz o zapewnienie im życiowych perspektyw.

Wiara jako temat zastępczy
Rzucanie klątwy na wszystko, co budzi wątpliwości bądź jest obce kulturowo islamowi, nie rozwiązuje problemów, jakim muszą stawić czoło kraje islamskie. Świadczy o tym przykład Afganistanu, gdzie nakazy i zakazy talibów dawno przekroczyły granicę absurdu. Kierownik zakładu arabistyki i islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego prof. Janusz Danecki określa te rządy mianem "rewolucji niedouczonych studentów". To przez nich Afganistan nie ma szansy na opuszczenie grupy najbiedniejszych krajów.
Wszędzie tam, gdzie islam stał się ideologią porządku politycznego - w Sudanie, Iranie czy Pakistanie - proza życia jest odległa o lata świetlne od obietnic stworzenia raju na ziemi, a konflikty wewnętrzne i niesnaski z sąsiadami tylko się nasiliły. - Ten "polityczny islam" nie ma nic do zaproponowania, oprócz antagonizowania. Im nie chodzi o program, lecz o władzę - uważa prof. Anuar bin Ab. Razak z Malezji. Jednak także tam, gdzie przyjęto niektóre zachodnie wzorce, na przykład w Egipcie, ludziom nie żyje się o wiele lepiej. Według jednego z najwybitniejszych znawców islamu, prof. Bernarda Lewisa, władze - nawet jeśli są wybierane według procedur demokratycznych - podejmują potem decyzje arbitralnie. Naturalna gra interesów jest stłamszona, a religia pozostaje polem, na którym rozgrywane są konflikty polityczne.
- W Watykanie kardynałowie to nie tylko teolodzy, ale też fizycy czy ekonomiści. W krajach islamskich duchowni nie mają takiego wykształcenia - mówi prof. Sariolghalam. Uważa on, że reformy polityczne nie będą możliwe bez reformacji religijnej. Jego zdaniem, to właśnie Iran - niegdyś forpoczta "islamskiej rewolucji" - może być pionierem liberalizacji.

Głodni sukcesu
Muzułmanów coraz bardziej drażni to, że żaden kraj islamski nie odniósł sukcesu. Trudno przecież mówić o sukcesie krajów naftowych, którym daleko do zrównoważonego rozwoju. Przeszło miliard wyznawców islamu nie chce, by mówiono o nich jako o przegranych, nie nadążających za światową czołówką.
Najbliższa sukcesu zdawała się Malezja, siedemnasta potęga handlowa świata, jednak poddana próbie globalizacji nie wytrzymała jej, pogrążając się w kryzysie finansowym. Według prof. Razaka, przyczyną krachu było nieefektywne rządzenie, wynikające z braku kultury politycznej. Malezja i Afganistan to jednak dwa bieguny islamu. Opinie prawne wydawane w formie fatwy w Malezji regulują nie to, czy - jak w Afganistanie - kobiecie w ogóle wolno wychodzić z domu, ale czy może się ona na przykład poddać sztucznemu zapłodnieniu. Wyzwaniem są tam biotechnologie i Internet, a nie antyczne posągi.
Najbliższa zachodniemu modelowi państwa jest Turcja, choć i jej daleko do spełnienia kilku zasadniczych warunków systemu demokratycznego, w tym wolności słowa. W oczach wielu współwyznawców Turcy i tak są odszczepieńcami. Wzorem do naśladowania, zwłaszcza dla krajów Bliskiego Wschodu, mógłby być Izrael, ale jego sukces wywołuje u sąsiadów raczej reakcje fundamentalistyczne, niż skłania do racjonalnej samoanalizy.
Fundamentalizm wciąż przybiera groźną postać, jak rządy talibów czy "święta wojna" (dżihad) superterrorysty Osamy bin Ladena. Do głosu dochodzą jednak tendencje modernizacji, rozumianej już nie jako odcinanie się od tradycji, ale jej mariaż z osiągnięciami cywilizacji Zachodu, tym bardziej że - jak podkreśla prof. Razak - islam to nie tylko religia, lecz znacznie więcej - sposób życia. W wielu krajach następuje pokoleniowa zmiana warty. Ster rządów w Syrii, Jordanii i Maroko przejęli młodzi przywódcy, wykształceni na Zachodzie. Są już - jak mówi prof. Sariolghalam - wolni od "naserowskiego", niechętnego byłym imperiom kolonialnym, nastawienia. Lepiej rozumieją aspiracje młodych rodaków wyrywających się do lepszego życia i wolności.

W oczach Zachodu
Na Zachodzie panuje opinia, że muzułmanie odwołują się do średniowiecznych wartości, gdyż nie ma drugiej wielkiej religii tak silnie kojarzącej się ze skrajnościami i agresją. Społeczeństwa islamskie nie w pełni akceptują jednak anachroniczne poglądy swych przywódców. Praktyka rządów w krajach islamskich dalece odbiega zresztą od ideałów zalecanych przez Koran. Ostentacyjna konsumpcja elit razi na tle powszechnej biedy i bezwzględnej eksploatacji braci muzułmanów z innych krajów, na przykład gastarbeiterów palestyńskich czy pakistańskich. Zdaniem Rushdiego, świat zbyt słabo nastawia ucha na głosy dysydentów - inaczej niż kiedyś na głosy opozycji antykomunistycznej w Europie.
Dysydenci są zwalczani, ale ich hasła nie trafiają w próżnię. Dziś imam Chomeini nie mógłby młodym Irańczykom rzec: "Moja rewolucja dotyczy islamu, a nie cen melonów", a nowi przywódcy "islamskiej rewolucji" nie straszą świata jej eksportem. Mówią o "dialogu cywilizacji". Jeśli nie jest to tylko slogan, to wówczas muzułmanie przestaną być niewolnikami zbrojnego dżihadu, a świat uwierzy, że słowo to oznacza głównie duchowe doskonalenie, które zbliża do Boga.

Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.