Śnieżka jak przytulanka

Śnieżka jak przytulanka

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Królewna Śnieżka" odwołuje się do baśni, która występuje prawie we wszystkich mitologiach narodowych

Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mamy przedziwną premierę: "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków", film, który zrealizowano w pierwszej połowie ubiegłego wieku, w latach 30. Był to pierwszy pełnometrażowy film animowany, wyprodukowany przez wytwórnię Walta Disneya. Teraz został odświeżony, technicznie poprawiony i zaprezentowany naszej widowni z oryginalnym, przedwojennym polskim dubbingiem. Jak się panu podoba ten pomysł?
Zygmunt Kałużyński: Moja odpowiedź nie będzie spontaniczna ani współczesna, lecz sercowa i sentymentalna. Będąc młodzieńcem, oglądałem "Królewnę Śnieżkę" w niedużym miasteczku i była to wtedy sensacja. Zarówno ze względu na uderzającą oryginalność tego filmu, jak i na to, że był to jeden z pierwszych artystycznych polskich dubbingów, wykonanych przez czołowych ówczesnych warszawskich aktorów, którzy byli bez porównania bardziej popularni, uwielbiani, adorowani niż dzisiejsi aktorzy teatralni. Myśmy mieli do zakochania się naszych ludzi ze sceny! Na przykład Irena Górska, która gra tutaj Złą Królową, z tym głębokim kontraltem, zmysłowym zresztą...
TR: Rzeczywiście, gra genialnie!
ZK: Wtedy taki głos był bardzo modny z powodu Marleny Dietrich.
TR: A znowu Śnieżka grana jest niesłychanie wysokim głosem Marii Modzelewskiej.
ZK: Tak, to była blondwłosa polska poprzedniczka Marilyn Monroe, seksowna, obdarzona głosem wysokim i podnieconym. Wtedy jeszcze Monroe nie było, a ona już wiedziała, że to działa na panów.
TR: Panie Zygmuncie, sukces tego filmu w dużej mierze wziął się też ze znakomitej muzyki Franka Churchilla, która okazała się ponadczasowa. Na przykład piosenka krasnoludków: "Hej-ho, hej-ho, do pracy by się szło!" albo Księcia zmierzającego, by obudzić śpiącą Śnieżkę: "Serce mam tylko jedno". To są piosenki, które przeszły do historii współczesnej kultury.
ZK: Ja do tej pory je pamiętam. Nawet mnie, mimo że jestem stary, zdarza się na wakacjach podśpiewywać sobie na przykład: "Na drzewie w lesie siedział tchórz, już byłbym złapał tchórza, podszedłem blisko, a on wtem zapachniał nie jak róża". A cały chór śpiewa: "Ojej, piosenki tej nie śpiewaj nigdy znów, w życiu nie słyszałem jeszcze takich głupich słów". Te teksty napisał Marian Hemar, jeden z najwybitniejszych w literaturze polskiej pisarzy reprezentujących artystyczny humor i satyrę. Nie tylko był znakomitym układaczem wierszy, ale również miał poczucie polszczyzny - krwiste, życiowe i codzienne. Uważam, że tekst polski do "Królewny Śnieżki" jest osiągnięciem; zresztą wie pan, iż przez samego Walta Disneya został uznany za najlepszą wersję obcojęzyczną (a już wtedy było ich kilkanaście)!
TR: To fakt, tekst jest wyjątkowy i dobrze mi znany, bo wielokrotnie był wystawiany na polskich scenach po wojnie. Może dlatego dla mnie pierwszą Śnieżką na zawsze zostanie piękna Hanna Orsztynowicz, która grała tę rolę z powodzeniem w warszawskim teatrze Komedia. Ale, panie Zygmuncie, musimy teraz stawić czoło rzeczywistości: oglądałem tę odnowioną wersję "Królewny Śnieżki" w dużym kinie w czasie weekendu. Sala wypełniona była rodzicami i dziećmi. Dostrzegłem ciekawe zjawisko: kogo wytwórnia Disneya ma w tym wypadku za sprzymierzeńców, a kogo za wrogów. Otóż sojusznikami okazują się dzieci, którym się to podoba - oglądają ów stary film z zainteresowaniem i nie protestują. Wrogami są ich rodzice, dzwudziestoparo-, trzydziestoparoletni ludzie. Ci ostatni głośno wyrażali swoje niezadowolenie. Wychodząc z kina, narzekali, że to chała, nuda; ktoś skarżył się, że zasnął, inny ktoś miał pretensję o to, że pokazuje się "takie ramoty"... Tak więc, paradoksalnie, dzieci łatwiej łapią kontakt z tym starym filmem niż ich rodzice.
ZK: Bo w dzieciach jest spontaniczna reakcja, poza modami, poza swoim czasem i przyzwyczajeniami. Podejrzewam, że rodzice kierują się gustem dzisiejszej dojrzałej publiczności, która jest już przyzwyczajona do zupełnie innej animacji telewizyjnej - komputerowej, klipowej, błyskawicznie olśniewającej. Tymczasem Disney miał nieprawdopodobną zdolność rozumienia odwiecznego charakteru dzieci. Jego współpracownicy opowiadali, jak pokazywał, co należy rysować, tak trafiając w mentalność dzieci, jak może nikt w historii kina. Śmiano się z niego, że gdy przechodzi przez ulicę, powinien się oglądać, czy na ogon Myszki Miki nie wjeżdża mu samochód, bo zachowywał się zupełnie jak ona. Ten film był wtedy nieprawdopodobnym ryzykiem, wszyscy usiłowali mu to wybić z głowy. Twierdzono, że na tym zbankrutuje. Film przygotowywano cztery lata, trzeba było narysować około 2 mln rysunków. Dzisiaj to wszystko robi komputer...
TR: Ale jak robi, panie Zygmuncie. Przyznam szczerze, że "Królewnę Śnieżkę" obejrzałem z przyjemnością, a nawet puszczałem złowrogie spojrzenia w kierunku grymaszących rodziców. Za to uczciwie przyznaję, że końmi nie można mnie wyciągnąć z domu na najnowsze produkcje wytwórni Disneya, te komputerowe właśnie, które są po prostu okropnie nudne. Nie ma w nich poezji i nie ma prawdy entuzjazmu tworzenia, jaką się czuje w "Śnieżce". Jest za to wszechobecna kalkulacja.
ZK: Zgadzam się z panem, panie Tomaszu, znam pana od lat i nagle dostrzegam w panu owo odwieczne dziecko rodzaju ludzkiego, które pan 40 lat po mnie przeżył, słuchając piosenek z "Królewny Śnieżki". Uważam, że sukces tego filmu bierze się stąd, iż odwołuje się on do tego, co w dziecku wszystkich epok jest niezmienne, czyli do baśni, która występuje prawie we wszystkich mitologiach narodowych. Poza tym wykorzystał doświadczenie najlepszego okresu sztuki dla dzieci w cywilizacji nowoczesnej, czyli końca XIX wieku. Wtedy powstała wspaniała grafika dla dzieci! Jej najwięksi przedstawiciele to Anglik Rackham i Francuz Dulac. Wydawane przez nich albumy były właśnie takie jak grafika tego filmu - Królewna Śnieżka wyglądała jak przytulanka. Bettelheim, sławny pedagog dziecięcy, skrytykował jednak Disneya, bo on każdego z krasnoludków zrobił indywidualnym charakterem: jeden jest lękliwy, drugi głupek, inny się ciągle wścieka. Tymczasem - zdaniem Bettelheima - krasnoludków jest siedmiu jak siedem dni w tygodniu, ale ich siła jest jedna jak anonimowa siła szkoły. Kiedy im się nadaje charaktery, psuje się wychowanie...
TR: Panie Zygmuncie, ale przecież do szkoły nie chodzi się przez siedem dni w tygodniu!
ZK: Toteż jeden z krasnoludków, Gapcio, reprezentuje niedzielę - bo głupek, nawet nie umie mówić.
Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.