Ze zdumieniem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Imponuje mi wybieranie w młodym wieku duchownej drogi życiowej
Ze zdumieniem przeczytałem artykuł Dariusza Łukasiewicza "Wielki Brat Zakonny" ("Wprost" nr 24), zaczynający się taką oto refleksją autora: "To, co się dzieje za murami, w odciętych od świata wspólnotach, zawsze podsycało wyobraźnię. Największych podniet dostarczała izolowana egzystencja duchowieństwa. Tajemniczość bytowania w klasztorach i biskupich pałacach dawała pole do najbardziej fantastycznych wyobrażeń i opowieści o uprawianym tam wyrafinowanym i wyuzdanym seksie". Zdumienie moje przede wszystkim wzbudziła pobudliwa wyobraźnia samego Dariusza Łukasiewicza, który najwidoczniej na widok murów klasztornych lub też biskupich pałaców przeżywa wyrafinowane, przyznajmy, emocje, bo inaczej nie wpadłby na pomysł napisania takiego tekstu. Autor pamfletu na katolickie duchowieństwo (widocznie mnisi buddyjscy i ich klasztory nie budzą w nim erotycznych zainteresowań) częstuje czytelników informacjami o wyuzdaniu kleru obojga płci głównie w wieku XVIII, cytując antyklerykalną literaturę okresu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wśród autorów nie zabrakło nazwiska markiza de Sade. Łukasiewicz wspomina o jego opowieści "Justyna", przedstawiającej klasztorny harem, do którego trafia niewinna i pobożna dziewczyna. Nie dodaje jednak, że markiz de Sade (ojciec sadyzmu) zakończył życie w domu dla obłąkanych, co budzi wielką litość, bo domy te wówczas były miejscami potwornych udręk pacjentów traktowanych na równi z ciężkimi złoczyńcami.
Dariusz Łukasiewicz zdaje sobie jednak sprawę z tego, że aktualizowanie XIX-wiecznej literatury antyklerykalnej jest dziennikarską słomą, bo kończy swój pamflet pisany w XXI wieku zdaniem: "W świetle dawnych fantazji o tytanach seksu w sutannach i habitach dzisiejszy Kościół jawi się jako wzór cnót wszelakich, a podejrzliwość, z jaką publiczność przygląda się księżym gosposiom, jest bladym cieniem niegdysiejszych orgii". Po tej wyjątkowo trzeźwej w tym artykule myśli wychodzi szydło z worka. To szydło przypomina o istniejącym niegdyś Urzędzie Kontroli Prasy, który strzegł spokoju w stosunkach Kościół - państwo. W schyłkowym PRL skończyło się dawne piętnowanie biskupów, a wymienianie ich nazwisk w kontekście krytycznym cenzorzy tępili skutecznie. By jednak bronić swej ideowej pozycji, zezwalali na niezrozumiałe dla czytelników zdania, takie właśnie, jak wieńczące artykuł Dariusza Łukasiewicza: "Bardziej ekscytujące niż seksualne wyczyny - czytamy tam - są polityczne ekscesy niektórych hierarchów i dociekania na temat prawdziwych czy wyimaginowanych bogactw zakonów i plebanii". Jak za PRL, nic nie wiadomo: niektórych? których? wyimaginowanych? prawdziwych?
Tak się złożyło, że artykuł "Wielki Brat Zakonny" czytałem po powrocie z pewnego biskupiego pałacu. Cenię biskupów, księży i zakony, m.in. dlatego, że zastanawia mnie i jakoś imponuje mi wybieranie w młodym wieku duchownej drogi życiowej (nie tylko katolickiej). Wymaga to od młodych charakteru i odwagi. Pomagać ludziom duchowo i moralnie w dzisiejszych czasach nie jest łatwo. Dodam, że jak wielu wiadomo, jestem katolikiem i nie uważam, by było to czymś w Polsce nadzwyczajnym. Przypuszczam, że wśród około miliona czytelników "Wprost" co najmniej 50 proc. tak poważnie traktuje swoją wiarę i Kościół, że niepoważne obsesje Dariusza Łukasiewicza mogą ich obrazić. Piszę swoje felietony, nie naruszając chyba ram humanistycznych i demokratycznych obyczajów dziennikarskich i tego samego po Dariuszu Łukasiewiczu bym się spodziewał.
Więcej możesz przeczytać w 26/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.