Ekonomia bezprawia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Władza gwałci prawo, które sama tworzy
Jesteśmy w Europie. Podobno. Ale Europa, jeśli nie traktować jej geograficznie, lecz jako system wartości, to res publica - rzecz wspólna. Wspólnota obywateli, którzy tworzą prawo chroniące, ale i ograniczające ich wolność. Egzekwowanie tego prawa jest podstawowym zadaniem władzy państwowej. Czy jednak sama władza przestrzega prawa? A może powoli wracamy do sytuacji z marca 1968 r., kiedy masowo wieszano w toaletach strony konstytucji PRL
z dopiskiem "Tylko tu!"?

Wóz Drzymały i różne państwa
Michał Drzymała chciał we wsi Pogradowice zbudować dom. Władze, powołując się na stosowne ustawy, prawa tego mu odmówiły. Kupił on zatem cyrkowy wóz i postawił na swojej parceli. Tak było w Prusach, które jakie były, takie były, ale prawo w nich coś znaczyło.
A jakie byłyby losy pana Michała w innych państwach? W Rosji zaciągnięto by go razem z wozem na Syberię. W ZSRR poszedłby tam na piechotę, bez wozu. A w Rzeczypospolitej (czwartej chyba) Drzymała otrzymałby pełnię praw do swojego wozu (za 3 proc. wartości) w ramach powszechnego uwłaszczenia. Tyle że by w nim nie zamieszkał. Wóz zapewne by ktoś "przekręcił". A poza tym okazałoby się, że decyzją starszego referenta w gminie wozy cyrkowe nie posiadające na dachu świateł odblaskowych podlegają kasacji. W Polsce bowiem na początku XXI wieku doczekaliśmy się straszliwego bezhołowia prawnego. Co więcej, w nosie prawo mają przede wszystkim ci, którzy powinni go pilnować - przedstawiciele szeroko rozumianej władzy.

Okradzeni (po dwakroć) emeryci
Ministerstwo Finansów nie przekazuje do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przewidzianej w budżecie dotacji. W następstwie tego ZUS nie przesyła pieniędzy do otwartych funduszy emerytalnych. Oznacza to, że znaczna część obywateli, która uwierzyła w reformę emerytalną i przystąpiła do tzw. drugiego filaru, nie otrzymuje na swoje konta składek. Składki nie wpływają, a zatem nie przynoszą zysku. Przyszli emeryci ponoszą koszty, ale ich kapitał nie rośnie. Jest to jawna granda i kradzież. Na dodatek nie jedyna. Przyszli emeryci nie dość, że nie dostają swoich pieniędzy (o czym już wiedzą), to jeszcze (o czym jeszcze nie wiedzą) za owo opóźnienie sami sowicie zapłacą.
Sporo osób dziwi się, że w istniejącej sytuacji nie protestują towarzystwa emerytalne. To one zarządzają przecież funduszami i to one także ponoszą straty. Otóż nie całkiem. Fundusze swoje kwity mają i wiedzą, ile im się należy. I należność zamierzają od skarbu państwa wyegzekwować razem z karnymi odsetkami. A te wynoszą 28 proc., czyli więcej niż jakakolwiek dostępna inwestycja finansowa.
Skąd jednak państwo weźmie pieniądze na zapłacenie owych karnych odsetek? Z podatków - kochani czytelnicy - z podatków. Państwo zatem strat nie poniesie. Ono po prostu zaciąga bezprawny kredyt, który de facto jest w tym wypadku nie oprocentowany (odsetki od niego zapłacą bowiem ci, którzy go udzielili). Istnieje tylko jedno niebezpieczeństwo. W pewnym momencie państwo może powiedzieć: "Te długi zaciągnęły poprzednie ekipy. My pieniędzy nie mamy. I płacić nie będziemy". Niemożliwe? A dlaczego? Skoro raz można było bezkarnie złamać prawo, to czyż nie może to władzy wejść w nawyk?

ZUS i budżet
Kradzież i granda. I nikt na to nie reaguje. Ani parlament, ani odpowiadający za wprowadzenie reformy rząd, ani odpowiedzialny za respektowanie prawa minister sprawiedliwości, ani rzecznik praw obywatelskich. Jedynym oficjalnym wyjaśnieniem sprawy nieprzekazywania składek była wypowiedź prezes ZUS, że "zawiódł jeden z elementów systemu komputerowego, odpowiedzialny za weryfikację składek do kas chorych. Opóźniło to przesyłanie składek do OFE". Wyjaśnienie to z daleka cuchnie nieprawdą. O skandalu z komputeryzacją ZUS wiemy od dawna. Nikt jednak nie chce się tą sprawą - mówiąc najbardziej eufemistycznie, kontrowersyjną - zająć (ani parlament, ani...). Logika podpowiada jednak, że nawet najgorszy system powinien działać coraz lepiej. Błędy w dokumentach są wyłapywane, a zatem kwota przekazywanych składek powinna, choćby powoli, rosnąć. Niestety maleje. Najwięcej, bo prawie miliard złotych, przekazano w lutym, w maju o 30 proc. mniej. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o coś innego. Mówi się: "ZUS ratuje budżet". Jeśli się jednak nad sensem tego zdania zastanowić, łatwo dojść do wniosku, że ratuje nie tyle budżet, ile tych, którzy go przygotowali i uchwalili.

Lipne prawo, ale prawo
W trosce o "ratowanie budżetu" wysuwane są ciekawe propozycje. Mówi się o "cięciach", "ograniczeniach", czyli bezprawnym ograniczeniu wydatków, lub o "przesuwaniu", czyli równie bezprawnym opóźnieniu przekaza-
nia funduszy, które w ustawie budżetowej uznano za niezbędne. Inną sprawą jest sama ustawa budżetowa. Uchwalono ją 1 marca, czyli w momencie, w którym przez dwa miesiące była już realizowana, a deficyt wynosił połowę zaplanowanego w ustawie. Już w chwili uchwalania bud-żet był zatem niewykonalny. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę minister finansów i rząd, a mimo to projekt był przedkładany. Czy wiedzieli o tym posłowie? Pół Polski wiedziało, mogli zatem i oni.

Winnych nie ma
Podobnie jak nie ma winnych doprowadzenia do tego, że bezrobocie rośnie, a produkcja przemysłowa po raz pierwszy od wielu lat spada. Nie ma winnych także dlatego, że tolerowane jest podejmowanie się tzw. decyzji dyskrecjonalnych. Nie wiadomo, kto je podejmuje. Wiadomo jednak, że czyniąc to, nie przejmuje się jakimkolwiek prawem. Wiadomo ponadto, że jeśli taka radosna działalność zaczyna być krytykowana przez powołane do tego organy lub media, władza natychmiast reaguje gwałtownym atakiem. A podstawowe oskarżenia zmierzają do wykazania złej woli bądź marnych zdolności intelektualnych krytykującego.
W ostatnim czasie natrafiłem na kliniczny przykład takiej reakcji władzy. Wielkim zaskoczeniem był autor wypowiedzi - prof. Jerzy Osiatyński. Osoba ciesząca się dobrą opinią i wywodząca się z partii, która do tej pory charakteryzowała się jakim takim szacunkiem dla prawa. Jak widać jednak, po pewnym czasie władza jak ryba - popsuć się musi.

Podatki i ich kontrola
Profesor Osiatyński nie jest zadowolony z działalności NIK. Dał temu wyraz w wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej" (19 czerwca): "NIK nie ustrzegła się przy niektórych kontrolach ocen pozamerytorycznych. Nie wolno było zatem na przykład zarzucać urzędom skarbowym, że nie ściągały podatków i składek na ZUS m.in. z kopalń i hut. Wiadomo bowiem, że rząd zdecydował, by nie ściągać stamtąd podatków i składek, bo mogłoby to doprowadzić kopalnie i huty do upadku".
Słowa te powiedział poseł, profesor i kontroler, a wydrukowała wysokonakładowa i budząca szacunek gazeta, dlatego czytelnik czyta je z nabożną czcią. Ponieważ jednak coś niecoś z zasad prawa pamięta - nic nie rozumie. Kiedy nie znajduje sprostowania, sam musi dokonać w materiałach źródłowych drobnych korekt. I tak z konstytucji RP wykreśla rozdział siódmy "Najwyższa Izba Kontroli" i zastępuje go zapisem "Jeżeli rząd postanowił, to NIK nie może kontrolować ani zarzucać". W tej samej konstytucji w rozdziale III "Źródła prawa" w artykule 87 po słowach "Konstytucja, ustawy, ratyfikowane umowy międzynarodowe oraz rozporządzenia" dopisuje "to, co rząd zdecydował". W artykule 88 pkt 1 po słowach "warunkiem wejścia w życie ustaw, rozporządzeń jest ich ogłoszenie" dodajemy słowa "powyższe nie obowiązuje, jeżeli ogólnie wiadomo jest". Z kolei w ustawie o podatku dochodowym od osób prawnych do art. 6 pkt 1 wyliczającego czternaście podmiotów zwolnionych od podatków dopisuje "huty i kopalnie, jeżeli płacenie podatków mogłoby doprowadzić je do upadku".
I wreszcie w ustawie o systemie świadczeń społecznych w artykułach o poborze składek słowo "zakład" zastępuje słowami "urzędy podatkowe". Natomiast w artykule 28 pkt 2, stwierdzającym, że "składki mogą być umorzone tylko w wypadku całkowitej nieściągalności" (czyli gdy "umarł i nie pozostawił"), po słowach tych dopisuje "oraz jeżeli płacenie podatków mogłoby doprowadzić huty i kopalnie do upadku".

O tempora, o mores
Żyjemy tedy w czasach, w których:
1. Minister finansów może przedłożyć projekt, a Sejm uchwalić 1 marca niewykonalną ustawę budżetową. Niewykonalną, bowiem w dniu jej uchwalenia wykorzystana była połowa przewidzianego na cały rok deficytu.
2. W połowie maja następuje całkowite rozwalenie budżetu (wykonanie rocznego deficytu), co zmusza ministra finansów do gorączkowych (nie przewidzianych w ustawie) pożyczek "chwilówek" na dwa tygodnie i na ponad 17 proc.
3. W wyżej opisanej sytuacji przedstawiciele najwyższych organów władzy - prezydent RP, posłowie i premier - udają, że nic się nie stało i że wszystko można jakoś zachachmęcić poprzez:
w cięcia, czyli na przykład niedanie pieniędzy uczelniom na kształcenie studentów, wojsku na amunicję czy policji na benzynę, w ograniczenia, czyli na przykład przekazywanie samorządom mniejszej subwencji czy ograbianie członków II filaru emerytalnego z ich składek, w przesunięcia (rozumiem w czasie, bo między poszczególnymi pozycjami nic przesunąć się nie da), czyli opóźnienia przekazywania, na przykład dotacji dla Funduszu Pracy (w maju przekazano zero koma zero - widocznie w Polsce nie ma bezrobocia).
Ad 1. Wymienionym przedstawicielom władzy nie przychodzi przy tym do głowy, że zamiast chachmęcić, można uruchomić przewidziane prawem procedury i - nade wszystko - przekazać społeczeństwu pełną informację o sytuacji i sposobach jej rozwiązania.
Ad 2. W celu ratowania budżetu można sięgać nie tylko po środki łamiące prawo finansowe, ale także po instrumenty rodem z "Pruszkowa". Po zwykłą kradzież. Można bowiem spokojnie okradać przyszłych emerytów.
Ad 3. W powszechnym prawie podatkowym nie obo-wiązuje zasada równości.
Są równi i równiejsi. O tym, kto jest równiejszy, decyduje waaaaadza. Jeżeli waaaaadza zdecyduje, że ktoś jest równiejszy, od krytykowania tej decyzji wszystkim, z Najwyższą Izbą Kontroli włącznie - wara. Próba wnikania w to, co się dzieje, jest bowiem "pozamerytoryczna".

Paragraf 1 i 2
Na koniec jedno poważne pytanie. Czy zamiast się męczyć i uchwalać takie piękne ustawy, nie byłoby prościej wydać jeden dwupunktowy dekret o następującej treści:
§ 1. Władza ma rację i wszystko może.
§ 2. Nawet jeżeli władza nie ma racji, stosuje się ustalenia paragrafu 1.

Więcej możesz przeczytać w 27/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.