Ojcowizna na sprzedaż

Ojcowizna na sprzedaż

Dodano:   /  Zmieniono: 
Swobodny obrót ziemią w ramach Unii Europejskiej jest dla wielu polskich regionów szansą, a nie zagrożeniem
Jeśli Polacy chcą korzystać z dobrodziejstw, jakie niesie z sobą członkostwo w Unii Europejskiej, muszą się pogodzić z faktem, że sąsiadem gospodarza spod Świebodzina będzie Kurt Schmidt, a pensjonat przy promenadzie w Mielnie kupi Tom van der Holten. Włodarze najbardziej "zagrożonych inwazją" regionów zdają sobie sprawę, że zakup ziemi przez inwestorów zza Odry to dla nich niekiedy jedyna szansa na rozwój. Tymczasem w społeczeństwie górę nad zdrowym rozsądkiem biorą strach i resentymenty rodem z "Placówki" Bolesława Prusa. Niemal trzy czwarte Polaków dało się przekonać zapewnieniom "obrońców ojcowizny", że bez osiemnastoletniego okresu przejściowego na zakup ziemi przez cudzoziemców grozi nam germanizacja, wyprzedaż majątku narodowego i wszelkie europejskie plagi.
Obawa przed kolonizatorami, zwłaszcza niemieckimi, nie jest typowa wyłącznie dla Polaków. Można ją dostrzec wśród obywateli wielu krajów Europy Zachodniej. Niemcy, szczególnie emerytowani, chętnie korzystają z wewnątrzunijnej wolności przepływu osób i kapitału. Osiedlają się w uroczych zakątkach Hiszpanii, Grecji, Francji czy Austrii, gdzie nie zawsze radośnie przyjmowani są przez autochtonów. Ich śladem nieśmiało podążają Holendrzy czy Brytyjczycy.
Przed Niemcami obronili się wyłącznie Duńczycy. Mieli oni więcej szczęścia niż my, ponieważ stali się członkiem unii przed wprowadzeniem wspólnego rynku. Gdy odrzucili w referendum postanowienia traktatu z Maastricht, UE ustąpiła i obronili swoje domki letniskowe na wybrzeżach. Prawo do zakupu drugiego domu w Danii przysługuje tylko osobom na stałe mieszkającym w kraju. Oficjalnym argumentem uparcie przywoływanym przez Kopenhagę były różnice w poziomie cen nieruchomości i dochodów ludności między Danią a Niemcami. Nikt wówczas głośno nie mówił o obawach przed germanizacją południowej Jutlandii, która wróciła do Danii dopiero po referendum w 1920 r.

Majorka w skórzanych spodenkach
Teoretycznie każdy obywatel państwa będącego członkiem UE ma prawo kupić dom i osiedlić się w dowolnym miejscu między Odrą a Adriatykiem. W praktyce jednak przepisy regulujące obrót ziemią roją się od wyjątków. W ramach unijnego prawa (a niekiedy na jego granicy) każdy kraj stara się maksymalnie chronić swoje interesy. Aby kupić działkę rekreacyjną lub gospodarstwo rolne w Szwecji, konieczne jest uzyskanie specjalnego zezwolenia. Nie muszą się o nie starać jedynie obcokrajowcy mieszkający w Szwecji od co najmniej pięciu lat. Z kolei w Irlandii obywatel unii musi mieszkać od minimum siedmiu lat, by móc kupić ziemie uprawne czy lasy bez zezwolenia. Sprawa handlu ziemią okazała się szczególnie drażliwym tematem w Grecji. Przed integracją z unią panował tam całkowity zakaz sprzedaży terenów przygranicznych, które objęły... trzy czwarte kraju. Grecy, podobnie jak Polacy, bardzo przywiązani do ziemi, bronili się w ten sposób przed wyprzedażą kurortów. - Po wejściu do unii w 1981 r. nie zmieniono przepisów przez osiem lat - mówi Nikolas Vlahakis, grecki rzecznik w Brukseli. Komisja Europejska wniosła więc przed Trybunał Europejski oskarżenie przeciwko Grecji. Rok później udało się zmusić Ateny do zniesienia kontrowersyjnego prawa. Wśród zagranicznych kupców nadmorskich willi dominują dziś Niemcy, którzy szczególnie upodobali sobie Kretę. Po dziesięciu latach Grecy zrozumieli, że skoro nie mogą zatrzymać fali osadnictwa, powinni się cieszyć z tego, że przybysze przywożą pieniądze, którymi zasilają ich gospodarkę.
Hiszpanie nie wprowadzili ograniczeń. W niektórych dziedzinach zagraniczni inwestorzy mogą nawet liczyć na przywileje. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rodowici mieszkańcy Majorki z przerażeniem obserwują, jak ich wyspa niepostrzeżenie przeradza się w kolejny niemiecki land. Powstają całe kwartały luksusowych rezydencji, których właścicielami są przybysze znad Renu, często należący do towarzyskiej śmietanki, jak supermodelka Claudia Schiffer czy tenisista Boris Becker. Coraz częściej na tablicach informujących o zamiarze sprzedaży nieruchomości widnieje dopisek: "Nie dotyczy Niemców". Atrakcyjność wyspy stała się przekleństwem dla autochtonów. Hotele i usługi turystyczne zostały opanowane przez zagraniczne przedsiębiorstwa, które zajmują się nawet zaopatrzeniem w żywność. Katalończykom pozostała często najgorzej opłacana praca, choćby jako kierowców autobusów (na początku tego lata postanowili strajkiem upomnieć się o swoje prawa).

Nowe lądowanie w Normandii
Inaczej wygląda sytuacja nad Loarą. Francuzi, szczególnie ci z południa oraz okolic Paryża, są tak przyzwyczajeni do imigrantów z Afryki Północnej, że cudzoziemcy z unii nie robią na nich wrażenia. Najchętniej osiedlają się u nich Holendrzy, Niemcy i Brytyjczycy. Tylko pierwsi przybywają po to, żeby uprawiać ziemię. Powodem brytyjskiej miłości do Francji jest między innymi to, że życie emeryta na francuskiej fermie jest o wiele przyjemniejsze i tańsze niż na deszczowej wyspie. Przy okazji wakacyjnych wizyt premiera Tony’ego Blai-ra francuska telewizja pokazuje czasami obrazy życia społeczności brytyjskiej w małych miejscowościach Francji. Nikt nie mówi jednak o inwazji, choć w rejonie Dordogne w niektórych wioskach żyje więcej osób zza kanału La Manche niż tubylców. Wydawane są tam nawet anglojęzyczne tygodniki. Właściciele agencji nieruchomości z Akwitanii przyznają, że w ofercie nie mają już domów średniej wartości. Na sprzedaż pozostały tylko wiejskie chałupy albo zdewastowane zamki.

Anszlus tylnymi drzwiami
Obaw przed tym, że Niemcy opanują najpiękniejsze alpejskie miejscowości, nie skrywali też Austriacy - i nie pomylili się tak bardzo. Z bogatego Monachium jest wszak tylko sto kilometrów do granicy z Austrią. Bronili się, utrzymując zakaz sprzedaży domków w Alpach, ale Niemcy zawierali kontrakty na wynajem na 99 lat. W gminie Kaprun już pod koniec lat 80. 92 proc. mieszkańców stanowili Niemcy! Malownicze zakątki Alp upodobali sobie menedżerowie najwyższego szczebla, szefowie niemieckich telewizji prywatnych oraz gwiazdy sportu, m.in. Franz Beckenbauer i piłkarze Bayern Monachium. Dziś Austriaków często nie stać już na zakup domów w ekskluzywnych miejscowościach.
Rozwiązaniem umożliwiającym obejście unijnego prawa jest wprowadzenie ograniczeń dla kupujących spoza regionu (także Austriaków). W austriackim Tyrolu to gminy decydują o sprzedaży ziemi przybyszowi, biorąc pod uwagę plany zagospodarowania przestrzennego. Wybór nie jest łatwy, bo to od tych inwestorów często zależy rozwój regionu. W jednym Austriacy są nieustępliwi: cudzoziemiec może sobie zbudować kort i trzy baseny, ale willa musi odpowiadać alpejskiemu stylowi.
Przypadek Austrii dowodzi, że sprawa wykupu ziemi jest na tyle drażliwa, że może trafić do finalnego pakietu negocjacyjnych tematów. Zgodę unii na pięcioletni zakaz sprzedaży tzw. drugich domów, czyli domków letniskowych i rezydencji, Austriacy dostali tuż przed zam-knięciem negocjacji.

Zagrożenie, czyli szansa
- Niemcy wykazują nikłe zainteresowanie zakupem nieruchomości na naszym terenie, dlatego nie obawiam się z ich strony nagłej inwazji - przekonuje burmistrz Karpacza Elżbieta Sadlak. Nie boimy się wykupu ziemi przez obcokrajowców po wejściu Polski do unii - dodają zgodnie marszałek samorządu województwa lubuskiego Andrzej Bocheński i zastępca wójta gminy Rewal Robert Skraburski. Rzeczywiście, z punktu widzenia zamożnego Niemca nasze kurorty nie mogą się równać z Majorką czy alpejskimi centrami narciarskimi. W Międzyzdrojach wzrosło nieco zainteresowanie mieszkaniami, ale kupują je głównie Polacy, którzy kilka lat temu wyemigrowali do Berlina.
Marszałek Bocheński obawia się, że zbyt długi okres przejściowy zahamuje rozwój regionu. Zwłaszcza że Polska poprosiła też o pięcioletni zakaz sprzedaży ziemi pod inwestycje (w tej sprawie nasi negocjatorzy są jednak bardziej skłonni do ustępstw).
Jakie byłyby skutki liberalizacji obrotu ziemią? Podczas ubiegłorocznej konferencji w Pradze stwierdzono, że w ciągu dziesięciu lat ceny ziemi w nowych krajach członkowskich wzrosłyby o 150 proc. Gdyby jednak wzorem państw unijnych zmienić przepisy dotyczące sprzedaży ziemi ornej tak, by mogli ją nabywać wyłącznie rolnicy, jej ceny rosłyby znacznie wolniej. Zapobiegłoby to także w znacznej mierze spekulacyjnemu skupowi gruntów, którego boi się rząd - zwłaszcza gdyby udało się nam wywalczyć bezpośrednie dopłaty dla rolników z kasy UE. Dzięki inwestycjom powstałyby nowe miejsca pracy. - Nie doszłoby do żadnej katastrofy, znacznie poprawiłaby się za to efektywność pracy na wsi i szybciej przeprowadzono by restrukturyzację rolnictwa, czego i tak nie unikniemy - dodaje Edward Kozłowski z Krakowskiego Instytutu Nieruchomości. Dziś nasze gospodarstwa rolne są rozdrobnione i wciąż aż 20 proc. ziemi znajduje się w rękach państwa.

Dylemat Ślimaka
- Z niepokojem patrzę na sto tysięcy hektarów, które w naszym województwie leżą odłogiem od lat. My tych inwestycji potrzebujemy od zaraz - zaznacza marszałek Bocheński. Tymczasem do tej pory tylko dwóch zagranicznych inwestorów (żaden z nich nie jest Niemcem!) chciało się zająć uprawą roli w Lubuskiem. Przepisy dotyczące sprzedaży ziemi cudzoziemcom (wymagana jest zgoda MSWiA) są jednakowe dla całego kraju, podczas gdy sy-tuacja w poszczególnych regionach jest inna. Jak sugerują specjaliści, dobrym rozwiązaniem byłoby tak jak w Austrii przekazanie prawa do decydowania o sprzedaży ziemi samorządom lokalnym. One przecież najlepiej orientują się w sytuacji na swoim terenie.
- Okresy przejściowe, których domaga się polski rząd, są zdecydowanie za długie. Nasza gmina pilnie potrzebuje inwestycji w infrastrukturę turystyczną - wyjaśnia Skraburski. W Rewalu wciąż brakuje luksusowych pensjonatów i hoteli z prawdziwego zdarzenia. Przydałyby się baseny i duży aquapark. Nikt nie zamierza zaglądać inwestorowi w paszport. Ważne, że gmina będzie coraz atrakcyjniejsza, a do jej kasy będą wpływać większe podatki.
Paradoksalnie ostatnie sondaże mogą pomóc naszym negocjatorom. Informacja, że 72 proc. Polaków woli później wejść do unii, niż zrezygnować z wniosku o osiemnastoletni okres przejściowy, zrobiła w Brukseli duże wrażenie, zwłaszcza po tym, jak na siedmioletni okres przejściowy w obrocie ziemią zgodzili się Węgrzy, a przede wszystkim Czesi, którzy nadal obawiają się powrotu Niemców sudeckich. Z wynikami badań opinii publicznej w teczkach naszym przedstawicielom w unii łatwiej będzie dowodzić, że nie mogą ustąpić z powodu drażliwości problemu. Po zakończeniu negocjacji trzeba będzie jednak ponownie przekonać Polaków, że znacznie krótszy okres przejściowy, jaki pewnie wynegocjujemy, gwarantuje ochronę naszych interesów.

Więcej możesz przeczytać w 28/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.