Hiszpańska lekcja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czego polska prawica może się uczyć od Partii Ludowej José Marii Aznara?
 

Kiedy 12 marca krótko po godzinie 20 pierwsze exit pools wskazały na zdecydowane zwycięstwo centroprawicowej Partii Ludowej, przed jej siedzibą na Calle Genova w Madrycie zebrał się kilkudziesięciotysięczny tłum skandujący "Torero, torero! ". A kiedy "torero" wyszedł na balkon, każde jego celne zdanie tłum witał donośnym "Olé! ". Sympatycy ludowców nie znali jeszcze rozmiarów zwycięstwa: dopiero koło północy stało się jasne, że Partido Popular zdobyła większość absolutną zarówno w Kongresie (183 miejsca na 350), jak i w Senacie (125 na 208 - pozostałe 51 foteli senatorskich obsadzanych jest bezpośrednio przez regiony). Rozmiar zwycięstwa ugrupowania premiera José Marii Aznara przeszedł najśmielsze oczekiwania. Hiszpanie nagrodzili Partię Ludową za bezprecedensowe pasmo sukcesów gospodarczych i powagę, z jaką podchodzi ona do polityki. Z "hiszpańskiej lekcji" wiele mogłaby wynieść polska prawica...
Wspomniany "torero" to oczywiście premier José Maria Aznar, z wykształcenia prawnik, były prowincjonalny inspektor podatkowy, którego jeszcze dziewięć lat temu uważano za polityka "bezbarwnego". Socjaliści śmieli się w kułak, mówiąc, że wystawiając człowieka tak pozbawionego osobowości jak Aznar do pojedynku z charyzmatycznym przywódcą socjalistów Felipe Gonzalezem, prawica strzeliła sobie bramkę samobójczą. Był to historyczny błąd w ocenie: Aznar okazał się jednym z najskuteczniejszych polityków w historii Hiszpanii i dzisiaj, po niesławnym odejściu Helmuta Kohla, stał się niekwestionowanym przywódcą całej europejskiej prawicy liberalnej.
Bo też nikt nie wątpi, że do zwycięstwa prawicy w wielkiej mierze przyczynił się sam José Maria Aznar. Nazajutrz po wyborach postrzegany jako lewicowy dziennik "El Pais" posypywał głowę popiołem: "Triumf Aznara zobowiązuje nas do rewizji naszych opinii o jego niskiej wiarygodności jako lidera prawicy". Związany z Opus Dei dziennik "ABC" dodawał, że "źródłem zwycięstwa Aznara było czteroletnie pasmo sukcesów w zarządzaniu publicznym groszem", a prawicowe "El Mundo" bezlitośnie natrząsało się z socjalistów, głosząc koniec "felipizmu" (od imienia Felipe Gonzaleza, byłego przywódcy socjalistów z PSOE).
Jakkolwiek opinia o "bezbarwności" Aznara jest w dużej mierze niesprawiedliwa, to "ABC" miało rację, upatrując źródła triumfu premiera w sukcesach gospodarczych, a nie - jak w wypadku Gonzaleza - w wybitnej osobowości. Aznar udowodnił, że hasło "Przede wszystkim gospodarka" jest zwycięskie, w przeciwieństwie do populistycznych, lecz pozbawionych wszelkiej treści haseł w rodzaju "Przede wszystkim człowiek". Osobowością i obietnicami można zadowolić społeczeństwo tylko na krótko metę.
Nawet najwięksi przeciwnicy Aznara przyznali, że ma wielką klasę, kiedy przemówił do tłumu swoich zwolenników wiwatujących po zwycięstwie. "Dziękuję wszystkim, którzy na nas głosowali, i przesyłam wyrazy szacunku tym, którzy oddali swe głosy na inne opcje polityczne. Chciałbym ich zapewnić o naszej szczerej chęci dialogu i współpracy. W naszej ojczyźnie wszyscy jesteśmy równie ważni i wszyscy jesteśmy potrzebni".
Stuletni stereotyp kazał postrzegać Hiszpanów jako sympatyków lewicy. Gdy w 1996 r. Partia Ludowa dosłownie garstką głosów pokonała w wyborach udzielnie panujących od szesnastu lat socjalistów, europejskie gazety pisały o "wypadku przy pracy", o przejściowej karze, jaką społeczeństwo hiszpańskie wyznaczyło lewicy za nie kończące się pasmo skandali i afer korupcyjnych. Nikt nie wierzył, że prawica zdoła się utrzymać przy władzy dłużej niż jedną kadencję. Tymczasem bez żadnych szumnych posunięć i płomiennych oracji na ulicznych wiecach José Maria Aznar wziął się do roboty. Stopa inflacji wynosiła
4,3 proc., bezrobocie dochodziło do 
23 proc., PKB rósł w tempie 2 proc. rocznie, stopień wiary społeczeństwa w rozwój gospodarczy zbliżał się do zera, a dynamika konsumpcji prywatnej nie dochodziła nawet do mizernych 2 proc. "Kuracja Aznara" okazała się niemalże czarodziejska. Wszystkie wskaźniki makroekonomiczne szybko się poprawiły, a pod niektórymi względami (na przykład wysokość stopy redyskontowej banku centralnego) Hiszpania ma najlepsze rezultaty w Unii Europejskiej.
Pierwszym wielkim sukcesem rządu Aznara było wejście do eurolandu. Po socjalistach Hiszpania odziedziczyła jeden z najgorszych w Europie deficytów:
4,7 proc. PKB, co wykluczało ją ze strefy euro (parametry Maastricht wyznaczały górną granicę na 3 proc.). Już w 1997 r. dzięki "kuracji Aznara" deficyt spadł do 2,3 proc. PKB, a w roku następnym wyniósł 1,1 proc. - był więc najniższy w Europie. Zdecydowanie poprawił się też stosunek zadłużenia do PKB: z początkowych 70,2 proc. zmniejszył się do obecnych 64 proc., a plany na najbliższe lata zakładają utrzymanie go na poziomie 58 proc.
Najbardziej spektakularnym sukcesem rządu José Marii Aznara było drastyczne zmniejszenie bezrobocia - z prawie 23 proc. do nieco ponad 15 proc. Warto podkreślić, że Hiszpania stosuje do obliczania bezrobocia kryteria znacznie ostrzejsze niż pozostałe kraje UE. Gdyby zastosować kryteria unijne, okazałoby się, że stopa bezrobocia nie przekracza w Hiszpanii 9 proc., czyli jest jedną z najniższych w dużych krajach unii. W kampanii wyborczej premier Aznar obiecywał stworzenie podczas następnej kadencji następnych 1,3 mln nowych miejsc pracy, czyli zmniejszenie o połowę dzisiejszej liczby bezrobotnych. Jeśli plan ten się powiedzie, to stosując unijne kryteria, za cztery lata będzie można stwierdzić, że bezrobocie w Hiszpanii nie istnieje.
Ojcem hiszpańskiego "cudu gospodarczego" obok samego Aznara był minister gospodarki Rodrigo Rato, prawnik, ale z dyplomem ekonomii zdobytym na uniwersytecie w Berkeley. Ich "recepta" na uzdrowienie gospodarki była stosunkowo prosta: obniżenie podatków od osób fizycznych i przedsiębiorstw; pełen rygor w wydatkach budżetowych; liberalizacja stosunków gospodarczych i energiczna prywatyzacja oraz zwiększanie zatrudnienia poprzez "uelastycznienie" stosunków pracy.
Aznar nie odniósłby chyba sukcesu, gdyby nie udało mu się przekonać do swojej recepty związków zawodowych. Proponowany przezeń program dla każdej innej europejskiej centrali byłby prawdziwą solą w oku. Związki hiszpańskie, które tak dużą rolę odegrały najpierw podczas wojny domowej, a później w "zmiękczaniu" frankizmu, zdobyły się na bezprecedensowy akt odwagi, podpisując z rządem "pakt z Toledo", w którym zgadzały się na przyznanie pracodawcom daleko idącej wolności w zwalnianiu pracowników i na zatrudnianie ich na kontraktach tymczasowych. Właśnie to stało się kluczem do lawinowego wzrostu liczby miejsc pracy: od 370 tys. w 1997 r. do 500 tys. rocznie w ciągu ostatnich dwóch lat.
Nieprawdziwe byłoby stwierdzenie, że Aznar zaczynał od zera. Hiszpański sukces gospodarczy sięga swymi korzeniami jeszcze ostatnich lat frankizmu, a zwłaszcza okresu przemian strukturalnych, których dokonali socjaliści pod przywództwem Felipe Gonzaleza. Z polskiego punktu widzenia bez wątpienia najciekawsze jest drastyczne zmniejszenie udziału rolnictwa w strukturze zatrudnienia i w wytwarzaniu PKB. W czasach generała Franco rolnictwo dostarczało ponad 20 proc. PKB, dziś - tylko 4,4 proc. i warto dodać, że tak gwałtowna przemiana w ciągu zaledwie dwudziestu lat odbyła się bez większych napięć społecznych. W dużej mierze było to zasługą dobrych porozumień wynegocjowanych z EWG przed 1986 r., czyli przed przystąpieniem Hiszpanii do tej organizacji. Dzięki nim obyło się bez dramatycznych ograniczeń w eksporcie hiszpańskiej żywności, zwłaszcza wina i oliwy. Później postępująca industrializacja dokonała reszty. Dzisiaj 71 proc. całej hiszpańskiej wymiany handlowej odbywa się z państwami unii (o 10 proc. więcej od średniej unijnej). Daje to na tyle dobre efekty, że PKB per capita przekracza w Hiszpanii 14,5 tys. USD, a więc jest dwukrotnie wyższe niż przed wstąpieniem do EWG.
Hiszpania cieszy się też uprzywilejowaną pozycją na rynkach iberoamerykańskich: to właśnie tam inwestorzy hiszpańscy uczyli się pokonywać międzynarodową konkurencję. Dane z 1998 r. wskazują, że kapitaliści hiszpańscy zainwestowali za granicą 16 mld USD, a w roku ubiegłym - według nieoficjalnych informacji - kwota ta wzrosła prawie o połowę. Hiszpanie nie inwestują już wyłącznie w Nowym Świecie. Coraz częściej zwracają się ku Staremu Kontynentowi. Ostatnio odkryli również Polskę. Plany inwestycyjne są imponujące: mówi się na przykład, że Endesa, lider europejskiego sektora energetycznego, zamierza wydać w naszym kraju ponad miliard dolarów; do udziału w prywatyzacji TP SA przymierzała się hiszpańska Telefonica (połączona niedawno z jednym z największych banków europejskich: BBVA - Banco Bilbao Vizcaya Argentaria). W kolejce do inwestowania na naszym rynku ustawiają się już kolejne firmy hiszpańskie. Współpraca polsko-hiszpańska nabrała rozmachu po wrześniowej wizycie premiera Jerzego Buzka w Madrycie. Nie bez znaczenia są też doskonałe stosunki towarzyskie, jakie łączą go z José Marią Aznarem. Zaowocowało to również tym, że na spotkaniach Europejskiej Partii Ludowej (forum łączącego partie o rodowodzie chadeckim i centroprawicowym) Jerzy Buzek zasiada po prawicy Aznara, co w stosunkach międzynarodowych ma większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać.
Osobnym aspektem wyborów z 12 marca jest sensacyjna porażka lewicy. O ile Partia Ludowa zyskała milion nowych wyborców, przekraczając po raz pierwszy próg 10 mln głosów, o tyle lewica straciła ich 3,5 mln, ograniczając swój elektorat z 12 mln do 8,5 mln osób. Prawie dwa miliony mniej głosów uzyskało samo PSOE, a już prawdziwą klęskę przeżyli komuniści z Izquierda Unida (IU - Zjednoczona Lewica), którzy z trzeciej siły w kraju spadli do roli marginalnego ugrupowania. Lewica robiła, co mogła: po raz pierwszy w postfrankistowskiej historii Hiszpanii PSOE związało się z IU paktem wyborczym - bez skutku. Niemal wszyscy komentatorzy hiszpańscy przyznają dzisiaj, że sojusz socjalistów z komunistami był strategicznym błędem obu ugrupowań.
Znaczenie rezultatów ostatnich wyborów wychodzi poza kwestie czysto polityczne. Wyznaczają one koniec epoki głębokich, historycznych podziałów, których najbardziej dramatycznym przejawem była wojna domowa lat 1936-1939. Hiszpania rolnicza, zacofana, fanatycznie katolicka, Hiszpania samotnych pueblos, barbarzyńskich korrid i wyścigów z bykami w dzień św. Firmina, Hiszpania Carlismu, czyli ruchu zwolenników promowania średniowiecznych obyczajów królów, nie ściera się już z Hiszpanią robotniczych awangard, anarchistów i rewolucyjnych campesinos. Hiszpania szybko staje się państwem nowoczesnym. Partia Ludowa, postrzegana jeszcze do niedawna jako prawicowa spadkobierczyni frankizmu, reprezentuje dziś pragmatyczną i europejską klasę średnią.
Dzisiejsi Hiszpanie przestali rozumować kategoriami ideologicznymi i trzeźwo oceniają programy, jakie proponują im partie. Dowodem na to była też wielka manifestacja na madryckiej Puerta el Sol po lutowym krwawym zamachu ETA. Ulicami stolicy przeciągnął milionowy pochód, a podczas wiecu na trybunie ramię w ramię stanęli Aznar i socjalista Joaquin Almunia, pokazując, że kiedy chodzi o sprawy całego kraju, podziały na lewicę i prawicę przestają się liczyć.
Wybory nie rozwiązały jednak wszystkich problemów Hiszpanii. Równie sensacyjne jak zwycięstwo ludowców są nadspodziewanie dobre notowania regionalnych partii nacjonalistycznych. Katalońska Convergencia i Unió stała się trzecią partią w kraju. Baskijscy nacjonaliści z PNV, mimo trwającego przez prawie dwa lata sojuszu z Euskal Herritarrok, czyli bezpośrednim zapleczem politycznym lewackich terrorystów z ETA, odnieśli duży sukces i zwiększyli o dwóch posłów i dwóch senatorów swoją reprezentację parlamentarną. W Kortezach zasiądą również nacjonaliści kanaryjscy, zwolennicy niepodległości wyspy Lanzarote, autonomiści galicyjscy, andaluzyjscy, a nawet - po raz pierwszy - aragońscy.
We wrześniu w wywiadzie dla "Wprost" premier José Maria Aznar stwierdził bez wahania, że "nie istnieje żadne ryzyko ani niebezpieczeństwo rozpadu Hiszpanii". Być może dzisiaj nie byłby już tego tak pewny. Nie do rozwiązania wydaje się zwłaszcza problem Kraju Basków. Po piętnastomiesięcznym zawieszeniu broni ETA znów zabija. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy jej ofiarami padły trzy osoby: pułkownik armii hiszpańskiej w Madrycie i regionalny deputowany socjalistyczny w Bilbao wraz z chroniącym go policjantem. Coraz częściej w całej Hiszpanii można usłyszeć zniecierpliwione głosy: "Oddajmy im cały ten Kraj Basków, będzie wreszcie spokój". Ale to niemożliwe: z sondaży wynika, że zaledwie 8 proc. mieszkańców Euskadi pragnie oderwania od Hiszpanii.


Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.