Mury Jerycha

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z NICKIEM MASONEM, perkusistą zespołu Pink Floyd
Roman Rogowiecki: - Dlaczego po dwudziestu latach pana zespół publikuje koncertową wersję albumu "The Wall"?
Nick Mason: - Dlatego że te nagrania istnieją, z czego wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Przez dwadzieścia lat myśleliśmy, że to, co zarejestrowaliśmy w trasie w 1981 r., pokrywało się z materiałem zapisanym na taśmie filmowej. Okazało się jednak, że występy nagrywano i dziś mamy w ręku kompletną dokumentację muzyczną.
- Widziałem Pink Floyd kilkakrotnie podczas tej samej trasy i nie jestem pewien, czy rejestracja koncertowa tak sterylnego i doskonale zaplanowanego show może dać słuchaczowi jakieś nowe odczucia.
- Proszę pamiętać, że cofamy się o dwadzieścia lat, podczas których wyrosło kolejne pokolenie. Dla niego jesteśmy już historią i na jego użytek ta płyta przedstawia Pink Floyd takim, jakim był ten zespół dwadzieścia lat temu. Tak wówczas brzmieliśmy, taki mieliśmy styl.
- Czy album "The Wall" przyczynił się w jakiś sposób do upadku muru berlińskiego?
- Uważam, że łączenie rock and rolla z polityką jest mocno naciągane. Nie wierzę, by muzyka mogła spowodować jakieś większe zmiany polityczne. Raczej skłaniam się ku opinii, że może stanowić ich dźwiękowy podkład, pełnić taką funkcję jak ścieżka dźwiękowa w filmie.
- Wielu rockmenów jest przeciwnego zdania.
- Zdaję sobie, rzecz jasna, sprawę, że kilku twórców rockowych tworzy muzykę, która może wpływać na to, co myślą o świecie większe zbiorowości ludzi. To już jednak kres naszych możliwości. Bezpośrednio rock and roll nie pobudza jakichkolwiek zmian w polityce albo oddziałuje w ten sposób bardzo rzadko. Najlepszym przykładem wpływu muzyki na politykę był koncert Live Aid, ale w nim nie chodziło o teksty ani o muzykę, lecz o pomoc charytatywną.
- Pink Floyd nigdy nie pojawił się jednak na jakimś wielkim koncercie charytatywnym. Dlaczego zespół stroni od takich wydarzeń?
- Zagraliśmy na kilku koncertach dobroczynnych. Wszystkie pieniądze z naszej ostatniej trasy po Anglii sprzed pięciu lat przekazaliśmy na cele charytatywne. Chcielibyśmy też zagrać na którymś z takich wielkich koncertów, ale musiałby się zgrać z naszą trasą. Ponadto nawet dwudziestominutowy blok musiałby wyglądać jak występ Pink Floyd, jakiego oczekują od nas fani. To wymaga jednak ogromnego wysiłku organizacyjnego - należy przygotować specjalne efekty, przezrocza, kompletny show. To nie mogłoby być tylko czterech muzyków na pustej scenie.
- Od ponad trzydziestu lat zespół nie traci na popularności. Czy jest to zasługa tych gigantycznych pokazów? W tym czasie moda zmieniła się kilkakrotnie, a brzmienie pańskiego zespołu również przeszło do historii.
- Bardzo nam to pochlebia. W rocku zawsze było tak, że silnie zindywidualizowani i znajdujący się poza głównym nurtem wykonawcy nie tracili na popularności. Nasz sukces jest głównie zasługą naszych tekstów i pomysłów. Po latach mają one wciąż swoją wagę.
- Większość pomysłów muzycznych Pink Floyd to dzieła pompatyczne. Zastanawiam się niekiedy, czy członkowie zespołu nie mają poczucia humoru...
- Pink Floyd ma poczucie humoru, lecz nie stara się go eksponować. Wiem, że jesteśmy postrzegani jako zespół pompatyczny, ale nie czujemy się takim. Liczy się to, że publiczność akceptuje zarówno treść, jak i formę tego, co robimy. Każdy zespół - my, The Rolling Stones czy Oasis - jest zaszufladkowany przez fanów i tego nie można zmienić. Przetrwaliśmy tak długo, ponieważ pozostawaliśmy wyraziści.
- Jak pan, muzyk po pięćdziesiątce, ocenia występy swoich rówieśników z The Rolling Stones, którzy skaczą i wygłupiają się na scenie jak dzieciaki?
- Podziwiam ich, zwłaszcza Micka Jaggera. To byłoby okropne, gdybym teraz zaczął sugerować, co wolno robić na scenie facetom po pięćdziesiątce. Myślę, że The Stones nie czuliby się dobrze, gdyby się nagle uspokoili, a Mick nie paradowałby z przodu sceny, przeobrażając koncert w wielkie party. Bardzo podziwiam tych, którzy po latach wciąż pracują w tej branży.
- A co znaczy pracować w Pink Floyd, skoro zespół potrafi nic nie robić przez trzy, cztery lata?
- Gdy dobiega końca praca nad płytą, a potem promująca ją trasa koncertowa, każdy z nas twierdzi, że ma tego dosyć i nie chce już więcej tak pracować. Po pewnym czasie w pamięci pozostają wyłącznie miłe wspomnienia. Wówczas mam poczucie winy, że nie pracuję.
- Dotychczas nagrał pan dwa solowe albumy.
- Wolę być jednak producentem płytowym i pracować z takimi twórcami, jak Robert Wyatt czy Steve Hillage, lub nagrywać albumy prezentujące muzykę filmową: na przykład z Rickiem Fennem przygotowaliśmy płytę "Life Could Be A Dream", na której znajduje się ścieżka dźwiękowa do filmu dokumentującego mój udział w wyścigu samochodowym.
- Bogaty artysta nie ma już takiej motywacji do pracy jak biedny. Czy milioner Nick Mason zgadza się z taką teorią?
- To prawda - motywacja się zmienia. Bogaty nie myśli o pieniądzach, bo już je ma, ale chęć występowania czy odnoszenia sukcesów bynajmniej nie przemija. Myślę, że grupa The Rolling Stones może być tego dobrym przykładem. Nie liczy się stan konta, lecz ochota na ponowne wejście na scenę. Większość gwiazd rocka nie zaczęła grać, by dużo zarabiać. Kto marzy o pieniądzach, decyduje się na pracę w bankowości. Rock and roll to najmniej pewna posada. Większość wybiera rocka, bo chce się pokazać.
- Pana to jednak nie dotyczy. Z twarzy pozostaje pan ciągle nieznany.
- Cieszę się jednocześnie sławą i anonimowością. Niekiedy, na przykład gdy brakuje wolnego miejsca w restauracji, chciałbym, aby mnie rozpoznawano. Wówczas nie mogę jednak zapytać kelnera: 'Czy wie pan, kim jestem?'. Zapewne usłyszałbym odpowiedź: 'Nie wiem, ale sprowadzimy doktora, który może panu pomóc'. Sami zdecydowaliśmy się nie promować naszych twarzy, teraz więc nie możemy narzekać. To była część pomysłu na Pink Floyd.
- W branży mówi się, że Roger Waters zbliżył się do Pink Floyd. Co to oznacza?
- Roger nie wrócił do zespołu. Powiedziałbym, że zaczęliśmy się z sobą komunikować, co jest wielkim postępem w naszych stosunkach. Wreszcie cała czwórka zgodziła się na pewne wspólne działania. Do niedawna każdy pomysł jednej osoby był sabotowany przez inną. Wprawdzie zgodziliśmy się na współpracę, nie oznacza to jednak demokracji. W Pink Floyd nigdy tego nie było.
Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: