Grobowiec mitów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego "Kursk" nie zatopił żadnego z polityków?

Rok temu 14 lipca o godzinie 11.30 agencja ITAR-TASS nadała komunikat: "Okręt podwodny o napędzie atomowym Kursk w wyniku awarii był zmuszony osiąść na dnie Morza Barentsa. Załodze nic się nie stało". Minęło wiele czasu, nim wyszło nas jaw, że ta lakoniczna informacja oznacza śmierć 118 marynarzy i jedną z największych tragedii w historii floty podwodnej. Do dzisiaj oficjalnie nie wyjaśniono przyczyny zatonięcia "Kurska". Wbrew temu, czego oczekiwała światowa prasa, nikomu ze współwinnych dramatu włos z głowy nie spadł. Co więcej, wydaje się, że - paradoksalnie - katastrofa spowodowała wzrost popularności prezydenta Władimira Putina.

Stek kłamstw
Kiedy dzisiaj czyta się komunikaty prasowe wydawane przez dowództwo Floty Północnej, nasuwa się podstawowe pytanie: jak można było wymyślać tak piramidalne kłamstwa, zdając sobie sprawę z tego, że prawda jest straszna i nie będzie jej można ukryć? Dowódca rosyjskiej floty, admirał Władimir Kurojedow, jeszcze cztery dni po tragedii przekonywał: "Mamy osobistą łączność z kapitanem Kurska, nikomu z załogi nic się nie stało, bezzałogowy aparat ratunkowy wkrótce dostarczy na pokład tlen i paliwo". Nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Rosyjscy wojskowi do końca starali się wmawiać opinii publicznej, że "Kursk" ma jedynie drobne usterki. Dopiero w piątym dniu po tragedii Władimir Putin przyjął pomoc zagranicznych jednostek ratowniczych. Nie było już wtedy kogo ratować, tymczasem admirał Kurojedow jeszcze się upierał, że angielskie i norweskie urządzenia ratownicze nie są dostosowane do rosyjskiego sprzętu i nie mogą być użyte w akcji.
- Postawa naszych władz i wojskowych pokazała, jak silna jest wciąż radziecka dewiza, że życie jednostki nic nie znaczy w obliczu zachowania "dobrego imienia floty" czy przestrzegania tajemnicy wojskowej - uważa Aleksiej Muchin, szef Instytutu Studiów Politycznych.
Postawa rosyjskiego prezydenta musiała jednak zaskakiwać. Kiedy ginęła załoga "Kurska", Putin był na wakacjach w Soczi. Wyjechał na nie dzień po awarii, prawdopodobnie doskonale wiedząc, co się stało na Morzu Barentsa. Rosyjski prezydent nie przerwał urlopu nawet wtedy, gdy także dla opinii publicznej stało się jasne, że cała załoga nie żyje. Zdjęcia w rosyjskiej telewizji pokazywały go uśmiechniętego na tle palm. Wszystkim zagranicznym dziennikarzom i obserwatorom wydawało się, że za ten grzech cynizmu i zaniechania (jak udowodniła wydobyta z wraku notatka podporucznika Dimitrija Kolesnikowa, przynajmniej część załogi żyła jeszcze co najmniej dobę po awarii) rosyjskie władze będą musiały ponieść odpowiedzialność. Nic bardziej złudnego.

Dobry prezydent, źli urzędnicy
- Gdyby ktoś przeprowadził odpowiednie badania, jestem pewien, że ponad połowa naszego społeczeństwa uznałaby, że prezydent zrobił wszystko, co mógł, by ratować załogę - twierdzi Leonid Goczajan, socjolog z Rosyjskiej Akademii Nauk. - Po tragedii "Kurska" popularność Putina niemal nie zmalała. Co więcej, mimo ataków w zagranicznej i rosyjskiej prasie niejednokrotnie byłem świadkiem, jak mieszkańcy Moskwy mówili, że "Putin zrobił, co mógł, a chłopcom, którzy zginęli, i tak już nic nie pomoże". Można się jedynie domyślać, że zadziałał tu obecny w Rosji od dawna mechanizm "dobry car, źli urzędnicy". Prezydent chce jak najlepiej, a jeśli coś się nie udaje, winę ponoszą jego współpracownicy.
Stereotyp "dobry car, źli urzędnicy" utrwala również operacja wydobycia wraku okrętu na powierzchnię, która ma się zakończyć w połowie września. Oficjalnie jest prowadzona tylko dlatego, że prezydent Putin obiecał rodzinom ofiar, iż ciała marynarzy zostaną przekazane bliskim i pochowane. W rosyjskich mediach nie ma nawet słowa o innych celach tej akcji. Zarówno dowództwo marynarki, jak i szef komisji do zbadania przyczyn awarii okrętu, Ilia Kliebanow, przekonywali, że jest ona zbyt kosztowna i niebezpieczna. Zmienili zdanie dopiero po jednoznacznej deklaracji ze strony prezydenta.

Na co 130 milionów dolarów?
Wydobycie wraku będzie kosztowało - według oficjalnych danych, które podał Igor Spasskij, szef biura konstrukcyjnego Rubin - 65 mln dolarów. Drugie tyle pochłonie zabezpieczenie reaktora. Za techniczną część operacji odpowiada holenderska firma Mammoet, która uznała, że może ją przeprowadzić jeszcze w tym roku; przedstawiciele innych firm twierdzili, że nie jest to możliwe. Operacja ma polegać na wycięciu w korpusie okrętu 26 otworów, przez które zostaną przeciągnięte wiązki lin przymocowanych do ogromnego pontonu. Za jego pomocą wrak ma zostać następnie przetransportowany do Siewieromorska.
Wcześniej jednak zostanie odcięty dziób okrętu - za pomocą pokrytej diamentami liny z bardzo twardego stopu metali ma być odłączony tzw. pierwszy przedział. Według oficjalnej wersji, powód tej operacji to zniszczenie dziobu "Kurska", grożące nawet przełamaniem się na pół całej konstrukcji. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że Rosjanie nie chcą, aby zagraniczni nurkowie mieli dostęp do najtajniejszej części okrętu - przedziału dziobowego, gdyż właśnie tam znajduje się reaktor, luk torpedowy i najnowocześniejsze urządzenia "Kurska". Dowództwo marynarki już ogłosiło, że Rosja sama wydobędzie dziób łodzi w przyszłym roku. Jak będzie to wyglądało, nie wiadomo.
W rejonie spoczynku "Kurska" znajduje się teraz okręt "Mayo", należący do kampanii Mammoet. Służy jako baza dla pracujących pod wodą nurków; są tam też 23 jednostki rosyjskie. Tworzą one tzw. grupę specjalnego znaczenia, której zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa całej akcji; grupą dowodzi wiceadmirał Michaił Mocak. Dotychczas działalność grupy polegała na niedopuszczaniu w rejon katastrofy okrętów innych państw. Niedaleko od miejsca, gdzie spoczywa "Kursk", pływa norweski okręt wywiadowczy "Marrietta". Jego załoga mierzy promieniowanie radioaktywne i - jak twierdzą Rosjanie - próbuje zdobyć dane o budowie i wyposażeniu łodzi.

Mydlenie oczu
Wydobycie dopiero za rok części dziobowej "Kurska" przesuwa w czasie i tak zapewne niezbyt wiarygodną oficjalną odpowiedź strony rosyjskiej na pytanie o przyczynę tragedii. Aleksiej Muchin uważa, że "jest to kolejna próba uniknięcia przez wojskowych odpowiedzialności, bo wszyscy doskonale wiedzą, co było przyczyną zatonięcia okrętu". Rzeczywiście, ostatnio niemal wszyscy specjaliści cywilni i wojskowi, szef Dumy Giennadij Sielezniow i dyrektor biura konstrukcyjnego Rubin przyznali, że przyczyną zatonięcia okrętu był wybuch torpedy w luku torpedowym. Wiadomo również, że na "Kursku" podczas ćwiczeń testowano nowy rodzaj tej broni. Dlatego na pokładzie znajdowało się dwóch cywilnych specjalistów od uzbrojenia. - Wszystko wskazuje na to, że na okręcie eksplodowała torpeda. W każdym razie za mydlenie oczu należy uznać opowieści o zderzeniu z obcą łodzią podwodną czy miną z czasów drugiej wojny światowej- uważa Muchin.
Tragedia "Kurska" zburzyła kolejny rosyjski mit. Wiadomo, że Rosjanie - wbrew temu, co twierdzili - nie tylko nie mają "najlepszego na świecie ratownictwa morskiego", ale praktycznie nie dysponują żadnym. Katastrofa ta po raz kolejny wykazała, że Rosji daleko jeszcze do powstania społeczeństwa obywatelskiego i że demokracja jest nad Wołgą rozumiana bardzo osobliwie. Bo choć tragedia "Kurska" funkcjonuje w zbiorowej świadomości, to niemal nikogo nie skłania do publicznego postawienia oczywistych gdzie indziej pytań: dlaczego nas okłamywano, czy musiało się tak stać, kto za to odpowiada i kto powinien zostać ukarany? Tylko jedna z gazet spytała wprost: "Dlaczego Kursk nie zatopił żadnego z polityków?".

Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.