Wejście smoka

Dodano:   /  Zmieniono: 
U nich sieksa niet - mruga okiem ochroniarz nocnego klubu we Władywostoku. Lokal specjalizuje się w obsłudze chińskich turystów, których do Kraju Nadmorskiego przyjeżdża latem 300-400 tys. Rosjanie obawiają się skośnookich migrantów. Prasa alarmuje: "W Rosji jest już dziesięć milionów Chińczyków!".

Nie chcą ich zachęcać do rozpusty, żeby się jeszcze bardziej nie rozmnażali - śmieje się ochroniarz z Primoria, czyniąc aluzję do drakońskiej polityki ograniczania narodzin w najludniejszym kraju. Striptiz i kasyno to dwie murowane atrakcje programu turystycznego dla przybyszy z Chin - po drugiej stronie muru są zakazanymi owocami. Pikanterii sytuacji dodaje to, że pobyt w Rosji chińskich seksturystów finansują... związki zawodowe.

Żółte niebezpieczeństwo
- Chiny zawarły co prawda układ graniczny z Rosją, lecz tamtejsi oficjele podtrzymują w społeczeństwie mit, że to wszystko ich ziemie, choć są położone daleko od Wielkiego Muru - mówi prof. Andriej Aleksandrow, szef departamentu Chin na Państwowym Dalekowschodnim Uniwersytecie we Władywostoku. Chińscy przewodnicy mówią rodakom, że zwiedzają odwieczne chińskie terytoria, nad którymi kontrolę Rosjanie przejęli dopiero w drugiej połowie XIX wieku.
"Przyjeżdżamy oglądać to, co nasze" - odpowiadali wprost turyści i handlowcy ankietowani przez studentów sinologii władywostockiego uniwersytetu. Wielu miejscowych i bez tego nie ma wątpliwości: Pekin oswaja swych obywateli z terytoriami, które już wkrótce znów będą należeć do Chin. I to wcale nie w wyniku wojny, lecz dominacji ekonomicznej na pustoszejącym rosyjskim Dalekim Wschodzie i we wschodniej Syberii. Krążą legendy o wykupywaniu przez Chińczyków domów i ziemi. W restauracjach serwuje się głównie chińskie dania.
- Zabiorą nam ziemię, jak tak dalej pójdzie. Ussuryjsk już faktycznie zabrali - twierdzi Julia Iszczenko, rosyjska przewodniczka, studentka czwartego roku sinologii. Jak wielu miejscowych jest przekonana, że Chińczycy masowo osiedlający się w Ussuryjsku przez podstawione osoby wykupują na własność budynki i ziemię. Obywatele Państwa Środka zawierają również małżeństwa z Rosjanami, bo mogą wtedy swobodnie zamieszkać po drugiej stronie muru. Poza tym - jak twierdzi Julia - to bardzo prestiżowe mieć "cudzoziemskie" dziecko w Chinach.
Nacjonalista Żyrinowski straszy: "Niedługo Władywostok będzie chińskim miastem". Moskiewska prasa podaje, że w Rosji żyje już 7-10 milionów Chińczyków. To więcej niż Rosjan na Dalekim Wschodzie. Bez ogródek mówi się o żółtym niebezpieczeństwie. Litania szkód, jakie wyrządzają Rosjanom żyjącym na pograniczu Chińczycy, wygląda mniej więcej tak: wybili niedźwiedzie, wytrzebili dziki żeń-szeń, wyrąbują tajgę, zatruli rzeki, zalali nas swoim barachłem, zabierają nam ziemię i pracę. Co będzie dalej? "Zaduszą nas gołymi rękami".
Przed rewolucją bolszewicką Chińczycy stanowili 40 proc. mieszkańców Władywostoku, ale to Rosjanie byli elitą. Mimo to już wtedy mówiono o żółtym zagrożeniu. Dziś to raczej Chińczycy mają pieniądze i prestiż, a wiele rosyjskich rodzin koniec z końcem wiąże tylko dzięki tanim zakupom u skośnookich sąsiadów albo obsłudze chińskich turystów.

Chińczycy pracują, Rosjanie wolą pić wódkę
Igor Stepura, menedżer w seksbiznesie, do hotelu Primorie trafił z powodu kryzysu finansowego w Rosji. Wcześniej sprowadzał używane auta japońskie. Jak bardzo nowe zajęcie jest lukratywne, lepiej nie dociekać, gdyż kryją się za nim tajemniczy partnerzy z obu krajów, działający na rynku "drzewnym i metalowym". Taisa Rożanskaja, zastępca szefa oddziału federalnej służby migracyjnej dla Kraju Nadmorskiego, nie ma wątpliwości: tego typu interesy najczęściej prowadzi mafia. Sasza, chiński przewodnik (Chińczycy często kontaktujący się z sąsiadami przyjmują rosyjskie imiona, ponieważ partnerom trudno jest przywyknąć do imion "kitajskich"), uważa, że warto moknąć w typowym dla strefy monsunowej deszczu. Dzięki zaciąganiu turystów z Chin na striptiz zarobił w ciągu jednego dnia 400 dolarów (kilkakrotnie więcej, niż wynosi przeciętny miesięczny dochód na północy kraju). Co godzina do lokalu wchodzi kilka nowych grup. Ścisk panuje tu niemal non stop.
Na zabłoconym ogromnym bazarze w Ussuryjsku (centrum obecnego Jedwabnego Szlaku) roi się od Chińczyków. Klienci - jak sprzedawca warzyw Li Ai Pin - rozjeżdżają się z towarami od Nachodki po Moskwę i Sankt Petersburg. W chińskim mieście Suifenhe, gdzie znajduje się największe kolejowo-drogowe przejście graniczne, w sklepach pełno jest napisów w stylu "lukstowary dla ruskich ludiej". Bywa, że sprzedawcy zagadują słowem "towariszcz" - może ironicznie, choć to u nich nadal panuje komunizm. - Chińczycy pracują, nasi wolą pić wódkę i narzekać - skarży się Natalia Zimina, rzeczniczka prasowa gubernatora Kraju Chabarowskiego. To skośnoocy przybysze układają płytki na trotuarach głównego prospektu Chabarowska: Amurskowo Murawiowa.

Powrót kozaków
W latach 60. o wyspy na Amurze (Rzece Czarnego Smoka) Chiny i Rosja toczyły wojnę. Do dziś pod przykrywką oficjalnej przyjaźni tli się konflikt o te ziemie. Rosjanie mają za złe Chińczykom, że zimą ciężarówki zrzucają piach na lód, zasypując stopniowo jedno z odgałęzień rzeki, by powiększyć terytorium prowincji Heilongjiang. Chińczycy zatapiają tam też stare barki. Gubernator Kraju Chabarowskiego zarządził pogłębianie koryta, co z kolei nie spodobało się sąsiadom. Władze chińskie złożyły protest w ministerstwie spraw zagranicznych Rosji.
Na Wyspie Ussuryjskiej zaczęto osiedlać kozaków. Jak w czasach carskich pomagają strzec granicy i ochraniają dacze i działki mieszkańców Chabarowska przed złodziejami. Powstała swoista sicz amurska. Na wyspie postawiono cerkiew, którą poświęcił sam moskiewski patriarcha prawosławny Aleksiej II. Lokalne władze dbają o to, by właśnie tam - choćby na chwilę - zabierać gości z Kremla. - Z Moskwy tu tak daleko, że nasze problemy giną we mgle - mówi Zimina. - A my ich zabieramy na wyspę i pokazujemy z bliska, jak się sprawy mają.
Kozacy na pewno nie obronią rzeki przed zanieczyszczeniami. Rosjanie skarżą się, że ścieki z chińskich miast dostają się do Amuru. Ani Harbin (trzyipółmilionowa stolica Heilongjiangu), ani Pekin nie chcą o tym rozmawiać. - Dla nich liczy się tylko to, żeby wykarmić i ubrać ludność. Wszystko jedno, za jaką cenę. O przyszłości nie myślą - mówi Władimir Elkanowicz, chabarowski korespondent centralnej gazety "Wiek". Ścieki w Amurze to o wiele większe zmartwienie dla miejscowych niż plan rozbudowy składu odpadów jądrowych.

"Czółenka" kontra triady
Codziennie wieczorem z promów pływających do Fuyuanu wysiadają w Chabarowsku obładowane chińskimi towarami "czełnoki" ("czełno" to czółenko krosna; handlarze jak czółenka kręcą się ciągle w tę i z powrotem). Bazar przy Wybornoj funkcjonuje jednak głównie dzięki chińskim kupcom. Są lepiej zorganizowani od Rosjan. Jak mówi ochroniarz z targu, zaopatrują ich wielcy hurtownicy. Wszystko podobno ubezpieczają osławione chińskie triady, które złą sławą przewyższają nawet sycylijską mafię.
Prawdziwa "bitwa o handel" rozgrywa się jednak po drugiej stronie wielkiego muru. Założony przez poddanych cara Harbin, główną stację kolei wschodniochińskiej, Chińczycy z dumą nazywają bramą łaczącą Azję z Europą. W niebo strzelają drapacze chmur, a zamieniona w deptak centralna ulica w zabytkowej części miasta do późnego wieczoru tętni życiem. Sklepy wcale nie są pełne tandety, lecz markowych produktów z całego świata. Nawet z surowego klimatu uczyniono tu atut. Turyści z całego świata ściągają tu zimą, żeby oglądać miasto z lodu. Symbolem Harbina jest kula śniegowa - jej wyobrażenie stoi na miejscu zniszczonej w czasie "rewolucji kulturalnej" prawosławnej cerkwi św. Mikołaja. Jakże różni się ten orientalny Paryż od centrów po drugiej stronie granicy: podupadłego Władywostoku z ponurymi postsowieckimi hotelami na nabrzeżu czy Chabarowska, któremu Rosjanie starają się przywrócić dawną świetność.
Daqingowi, typowemu miastu przemysłowemu, wyrosłemu na źródłach ropy naftowej, zdecydowanie brak uroku Harbinu. Ale i tutaj powstała specjalna strefa ekonomiczna dla firm z branży high-tech, oferująca inwestorom wieloletnie ulgi podatkowe. Miasto przyciąga specjalistów lepszymi niż w Harbinie płacami. Nie brak ekspertów z zagranicy. Na miejscowym uniwersytecie wykładają profesorowie z Zachodu, a w tutejszym szpitalu krzątają się rosyjscy okuliści. Wspólnie z Kanadyjczykami miejscowe władze mają otworzyć placówkę specjalizującą się w leczeniu chorób mózgu i serca wywołanych przez warunki klimatyczne (szczególnie dotkliwe mrozy i wiatry).
Rozmach Chińczyków robi na Rosjanach ogromne wrażenie. Dynamika gospodarki budzi respekt, a w połączeniu z potencjałem demograficznym - obawy. Rosjanie natychmiast przytaczają liczby: w samych północnych prowincjach chińskich żyje ponad 140 mln ludzi (tyle co w całej federacji). Samych bezrobotnych jest tutaj mniej więcej tylu, ilu wszystkich mieszkańców wyludniającego się rosyjskiego Dalekiego Wschodu.

Bezsilność silnych
Strach przed "żółtymi" jest jeszcze większy z powodu słabości dawnego imperium. Szczyci się ono osiągnięciami w dziedzinie badań kosmicznych czy nowoczesnymi myśliwcami, lecz nie jest w stanie zorganizować efektywnej gospodarki. Zastępca mera Suifenhe Czan Zin He w domu z Rosji ma tylko samowar i szklanki, choć dawniej miał też lodówki: Okiean i Mińsk. W branży high-tech w Daqingu rosyjskich inwestycji niet.
Wschodnie rubieże kraju, a częściowo także cała Rosja stały się zapleczem surowcowym i peryferyjnym rynkiem zbytu szybciej rozwijających się gospodarek rejonu Pacyfiku. Wagony stojące na bocznicach Suifenhe pełne są dębów i jesionów ściętych w rosyjskiej tajdze. Wrócą tutaj jako parkiety i meble za wielokrotnie wyższą cenę. Rosjanie od kilku lat przyglądają się temu bezsilnie, a reakcją na tę sytuację są antychińskie resentymenty. Jewgienij Nazdratienko, były gubernator Kraju Nadmorskiego, wykorzystywał je bez ograniczeń. Gdy przywódcy obu państw odmrażali kontakty i porozumiewali się w sprawie korekty granic (dzięki czemu część wysp na Amurze wróciła do Chin), zapowiadał buńczucznie, że nie odda ani piędzi ziemi. Kosztem państwowej administracji ukazała się nawet książka "Żółte zagrożenie" (kolor oprawy łatwo zgadnąć).
- Morze jest groźne, gdy nie umiesz w nim pływać, ale przecież nikt nie każe ci tego robić - poucza prof. Igor Iliuszyn z Państwowego Dalekowschodniego Uniwersytetu we Władywostoku. - Nie minęło jeszcze 150 lat od momentu, kiedy my, Europejczycy, przyszliśmy nieproszeni do wschodniej Mandżurii. Jak widać, nasz styl życia się tu nie sprawdził, skoro nawet za jedzenie barszczu i ziemniaków zamiast owoców morza i ryżu płacimy zdrowiem - profesor Iliuszyn pokazuje swoje srebrne zęby. - Bez pomocy azjatyckich rąk i umysłów nie utrzymamy tej ziemi i nie zagospodarujemy jak należy. To jasne dla wszystkich, którzy cokolwiek rozumieją. Co z tego, skoro Kreml nic nie widzi ani nie słyszy.
- Jeśli istnieje niebezpieczeństwo, to nie ze strony Pekinu, ale Moskwy. Kreml powinien przestać wreszcie traktować nas jak kolonię, a zacząć rządzić nami jak rodzimą ziemią. Wtedy "żółte niebezpieczeństwo" będzie mniejsze - wtóruje prof. Wiktor Łarin, dyrektor Instytutu Historii, Archeologii i Etnografii Narodów Dalekiego Wschodu. Według niego, polityka Moskwy oraz "niegramotność miejscowych czynowników" powodują, że rejony pograniczne nie wykorzystują zalet sąsiedztwa z Chinami, dysponującymi ogromnym rynkiem.
Jurij Smirnow, deputowany lokalnej Dumy, jeden z udziałowców bazaru w Ussuryjsku i dyrektor wyposażonego dzięki materiałom z Chin hotelu Oasis (jedynego w mieście, w którym nie ma karaluchów), widzi sprawę jasno: - Chińczycy budują swą potęgę na produkcji, którą szybko można sprzedać ludziom, a u nas? Gąszcz przepisów i podatki. To pętla na szyi małego i średniego biznesu.



Więcej możesz przeczytać w 34/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.