Drużyna nie z tej ziemi

Drużyna nie z tej ziemi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jedenastka Engela to luksusowa maszyna w muzeum techniki
Krzysztof Olejnik: Przyznałby pan 2 mln dolarów kredytu któremuś z polskich klubów piłkarskich po ostatnim sukcesie jedenastki Engela?
Jan Krzysztof Bielecki: Zdecydowanie nie. Nasze zespoły grają na obskurnych stadionach, które zresztą nie są nawet ich własnością. Gospodarzą na terenach prawnie należących do wojska, kolei, policji lub gmin. Działając jako stowarzyszenia, kluby mogą korzystać z tzw. lewej kasy, a nawet prać pieniądze. Jeśli zaś przekształcają się w spółki prawa handlowego, często padają łupem ludzi spoza futbolu, których jedynym celem jest prowadzenie rabunkowej gospodarki - wykorzystując tradycję i znak firmowy klubu. Tacy ludzie, często za grosze, odbierali szyldy zasłużonym zespołom. Szefowie klubów boją się więc jakichkolwiek zmian. Skoro nawet Amica Wronki - ponoć najlepiej zorganizowany klub w Polsce - nie spieszy się z powołaniem spółki akcyjnej, to znaczy, że biedniejsi mają obawy znacznie większe. Potencjalnych inwestorów ta sytuacja będzie odstraszać.
- Jeśli naszym futbolem nie rządzi wolny rynek, to co nim rządzi?
- Sytuację panującą dziś w klubach można porównać ze zmianami gospodarczymi, jakie rozpoczęły się w Polsce ponad dziesięć lat temu. Na rynku pojawiały się wówczas różne bezpieczne kasy oszczędności i liczni biznesmeni rangi Grobelnego. O ile jednak w ostatniej dekadzie w życiu gospodarczym robiono milowe kroki, o tyle w piłce przestępowano z nogi na nogę. Ekipa Mariana Dziurowicza, drobni kanciarze i mafiozi polskiego futbolu sprawili, że zmarnowano cenny czas. Działacze otwarcie przyznają dziś, że z epoki centralnego sterowania i finansowania klubów przez huty i kopalnie (przecież nawet osiemnastoletni Jerzy Dudek był swego czasu górnikiem na etacie) nie przeszli do systemu rynkowej gospodarki, lecz do polityki żebractwa. Sponsorów do dziś załatwia się poprzez prywatne koneksje, znajomości lub polityczne układy, a nie dzięki biznesplanowi. To nie może przynosić efektów.
- Dlaczego polski futbol ma być dochodowy i konkurencyjny, skoro w innych dziedzinach również nie radzimy sobie z konkurencją?
- Rzeczywiście, nasz futbol bardziej przypomina rodzimy przemysł informatyczny czy motoryzacyjny niż piłkę nożną na Zachodzie. Trudno będzie dogonić najlepszych, podobnie jak trudno byłoby wypromować polską markę samochodu, mogącą z powodzeniem rywalizować z europejskimi potentatami. Marzę jednak, by na przykład Lechia Gdańsk podpisała umowę o współpracy z Arsenalem lub Interem Mediolan. Gdy na początku lat 90. rozpoczynaliśmy reformy gospodarcze, nikt nie myślał o produkowaniu własnych marek samochodów w Tychach i Bielsku-Białej, ale stwierdziliśmy, że korzystne dla polskiej gospodarki będzie otwarcie u nas włoskiej fabryki. W piłce może być podobnie. Wielkie fabryki mają przecież swoje filie w innych państwach, które czasem wytwarzają gotowe produkty, a czasem dostarczają jedynie podzespoły.
- Piłką na świecie rządzą wielkie pieniądze. Jak przyciągnąć je do naszych klubów?
- Piłka to wielki biznes. Kilka klubów angielskich jest w pierwszej dziesiątce największych przedsiębiorstw sportowych świata. Kapitalizację giełdową Manchesteru United, przekraczającą miliard dolarów, można porównywać z kapitalizacją największych polskich banków. Roczny budżet drużyny podwoił się w ostatnich latach i sięgnął 200 mln funtów. Reklamowe miejsce na koszulkach klub sprzedał za 27 mln funtów. Polska reprezentacja mogłaby z tych pieniędzy żyć kilka lat. Zarządy firm futbolowych dbają o interesy akcjonariuszy i zabiegają o ich zaufanie tak samo jak o zwycięstwo na boisku. Inwestor nie patrzy tylko na wyniki ostatniej kolejki spotkań, ale także na dochody, jakie może mu przynieść najbliższa sesja giełdowa lub wypłata dywidendy. Prezesi polskich klubów mają inne zmartwienia na głowie - jak sprzedać młodego gracza na Zachód lub skąd wziąć pieniądze na wypłatę premii. Dopóki w naszym futbolu nie będzie w pełni wolnego rynku, dopóty nie będzie też dużych pieniędzy. Tylko tyle i aż tyle.
- Jak się zarabia duże pieniądze w futbolu?
- Zawodowe kluby pozyskują fundusze głównie z trzech źródeł: ze sprzedaży biletów, ze sprzedaży praw telewizyjnych i z działalności gospodarczej klubu; sprzedaży szalików, koszulek, czapek, zdjęć, filmów czy dekoderów pozwalających odbierać klubowe stacje telewizyjne. Działalność komercyjna jest tam rozbudowana do tego stopnia, że drużyna Manchesteru United, burząc cykl treningowy, musiała jechać na mecze do Azji tylko po to, by zadowolić ponad 100 mln kibiców, jakich ma na tym kontynencie, i pozyskać następnych - potencjalnych nabywców pamiątek klubowych i płatnych kanałów telewizji. Futbolowy biznes będzie się przecież rozwijał dzięki dekoderom stacji cyfrowych i systemowi pay-per-view. Kibic telewizyjny jest dziś ważniejszy niż ten, który dopinguje z trybun. Dzięki niemu dochody klubów rosną o 30-40 proc., a prezesi mogą kupować Zinedine’a Zidane’a (za 65 mln dolarów).
- Skoro nie ma u nas piłkarskiego biznesu, dlaczego reprezentacja Jerzego Engela odnosi sukcesy?
- Nasza kadra to luksusowa maszyna w muzeum techniki, na którą wszyscy zwiedzający patrzą, przecierając oczy. To także dobrze zorganizowane futbolowe przedsiębiorstwo, choć w naszych warunkach brzmi to jak mission impossible. Jest to jednak również produkt z importu: gracze nauczyli się funkcjonowania w tym biznesie w Niemczech, Włoszech, Holandii i Francji. Przestali myśleć o stabilizacji, zerwali z mentalnością piłkarskich dorobkiewiczów i zapragnęli sięgnąć po coś więcej. Mają Jerzego Engela, który nie jest żadnym trenerem, ale szefem firmy, piłkarskim menedżerem zarządzającym sztabem ludzi. Zbigniew Boniek i Michał Listkiewicz to nie działacze w peerelowskim stylu, ale były najlepszy polski piłkarz i były najlepszy sędzia. Dla sponsorów i dla wizerunku reprezentacji na zachodzie Europy nie bez znaczenia jest to, że do dziś we Włoszech na widok Bońka piłkarscy fani niemal mdleją, a Listkiewicz w gronie działaczy międzynarodowych organizacji czuje się jak na spotkaniu absolwentów swojego gimnazjum. Nasza liga nie ma jednak nic wspólnego z przedsiębiorstwem zwanym reprezentacją.
- Co zrobić, żeby kluby też były przedsiębiorstwami?
- Pozwolić ludziom działać. Myślę, że Polacy jako naród są urodzeni do gry w piłkę: z tą naszą zdolnością do kombinowania i sprytem powinniśmy na boiskach zdziałać wiele. Na początku polskich przemian mówiłem pracownikom i dyrektorom zakładów: "Po staremu nie będzie!". Dziś z całą odpowiedzialnością zapewniam piłkarzy, działaczy i inwestorów chcących wydawać pieniądze na polski futbol: "Po staremu nie będzie!".

Rozmawiał Krzysztof Olejnik
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.