Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Quo vadis!?
W nader trafnym tekście na temat "Quo vadis" (nr 35) i jego znaczenia dla polskiej kultury autorka niespodziewanie przypisuje mi pogląd, że robię filmy dla siebie. Nie jestem brzuchomówcą, nie zwracam się w filmach do siebie, tylko do publiczności. Wiele razy w moim życiu udało mi się zgromadzić liczną publiczność, czasem podobnie jak Kawalerowicz robię filmy adresowane do węższej publiczności, ale te mają inne budżety niż "Quo vadis". Nie wiem, czemu w Polsce tak często, by pochwalić jednego twórcę, trzeba zaraz przyłożyć drugiemu, co na Waszych łamach zdarza się ostatnio nagminnie. Łączę wiele pozdrowień w szczerym oczekiwaniu na olbrzymi sukces "Quo vadis".

KRZYSZTOF ZANUSSI

Sztuka narzekania
W artykule "Quo vadis!?" (nr 35) najbardziej irytują powtarzane już wielokrotnie banały o tym, że nasi twórcy nie mogą się wydostać z polskiego zaścianka. Przecież ich dzieła siłą rzeczy osadzone są w polskich kontekstach kulturowych. I nic dziwnego, że wiele z tych kontekstów może być dla zagranicznego odbiorcy niezrozumiałych. Założę się, że autorka artykułu też nie wyłapuje wszystkich nawiązań kulturowych, obecnych na przykład w kinematografii anglosaskiej. "Kogo na świecie obchodzi powstanie kozackie Chmielnickiego?" - pyta Justyna Kobus. A ja spytam: kogo na świecie obchodzi średniowieczna walka szkockich górali o niepodległość? Okazuje się jednak, że opowiadający o tym "Braveheart" został obsypany Oscarami. Podobnie było z ostatnio pokazanym francuskim filmem kostiumowym "Braterstwo Wilków", z pozoru banalnym, osadzonym w historii i kulturze francuskiej prowincji. A rozgłos zyskują filmy o jeszcze bardziej prowincjonalnej i błahej tematyce. Dlaczego? Problemów polskiej kinematografii nie da się wytłumaczyć, jak chce pani Kobus, zaściankowością czy niezrozumieniem potrzeb odbiorcy. Znacznie większą rolę odgrywa brak umiejętnej reklamy. Obecnie nic nie znaczy dobry obraz bez odpowiedniej promocji. Jest ona chyba nawet komercyjnie ważniejsza niż umiejętność tworzenia interesujących filmów. Ileż już było knotów, które dzięki znakomitej promocji zyskały szeroką publiczność?

MACIEJ GUZEK

Profesor zero
Artykuł o "przeciętnym polskim instytucie rządzonym przez nieodwoływalną radę gerontów" ("Profesor zero", nr 34) jest zbyt uproszczony. Opisywana przez was placówka, zatrudniająca 179 osób i wykazująca się 33 pracami w ostatnich dwóch latach, to niechlubny wyjątek. Podany jako kontrprzykład liczący 128 osób instytut austriacki z jego 189 publikacjami (w ciągu dwóch lat) nie odbiega od wielu polskich placówek. Wydział Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego, którego mam zaszczyt być pracownikiem, liczy około 220 pracowników (w tym 160 naukowo-dydaktycznych) i publikuje ponad 200 prac naukowych rocznie, prawie wyłącznie w czasopismach o zasięgu międzynarodowym i o przyzwoitych wskaźnikach IF. I to mimo poniżająco niskich pensji, chronicznego braku pieniędzy na sprzęt i odczynniki i olbrzymiego obciążenia dydaktyką.
Słabe instytuty naukowe, jak ten opisany w artykule, powinny zostać przez KBN zlikwidowane, bo przynoszą więcej szkody niż pożytku i pożerają pieniądze, które mogłyby być lepiej wykorzystane. Jeszcze ważniejsze jest silniejsze wprzęgnięcie biznesu do finansowania nauki i zarazem korzystania z jej potencjału. W USA ponad 60 proc. pieniędzy przeznaczonych na badania pochodzi od przedsiębiorstw, w Japonii - ponad 70 proc., podczas gdy w Polsce - tylko 35 proc. Przedsiębiorcy wolą kupować gotowe rozwiązania, niż współuczestniczyć w ich tworzeniu, mimo że to drugie jest opłacalne.
Muszą też powstać mechanizmy, które zmuszą kierownictwo instytucji naukowo-badawczych do poszukiwania pieniędzy poza budżetem państwa. Mogą to być badania zlecane przez przedsiębiorstwa, mogą to też być naukowe granty Unii Europejskiej, NATO i inne. Mimo bowiem starań KBN oraz Krajowego Punktu Kontaktowego (www.npk.gov.pl) wiedza na ten temat wśród pracowników naukowych jest nadal niewielka. Trzeba również wreszcie pomyśleć poważnie o sytuacji materialnej polskiego naukowca. Jeśli profesor uniwersytetu zarabia netto poniżej 2000 zł, to będzie zmuszony szukać dodatkowych źródeł dochodu, zawsze kosztem pracy dydaktycznej i naukowej. W tej sprawie zrobiono pierwszy krok, odpowiednio nowelizując ustawę o szkolnictwie wyższym, ale ostatnie kłopoty z dziurą budżetową nie wróżą wprowadzenia tych zmian w życie.

dr hab. JACEK GLIŃSKI
profesor Uniwersytetu Wrocławskiego

Menu
Wydawcą "Utworów wybranych" Hansa Magnusa Enzensbergera, pozycji z serii "Pisarze języka niemieckiego", jest Wydawnictwo Literackie. Za błąd przepraszamy.

Redakcja
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.