Teoria gąbki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Poluzowanie naszej polityki pieniężnej nie może zastąpić sanacji finansów państwa
Od kilkunastu miesięcy gospodarka spowalnia, wzrasta bezrobocie i deficyt budżetowy. Główną przyczyną są rosnące obciążenia biurokratyczne i socjalne. Wydatki publiczne wynoszą niemal 50 proc. PKB, z tego prawie połowę stanowią transfery socjalne, jedne z najwyższych na świecie. Przedsiębiorcy są obciążeni wysokimi składkami na ubezpieczenie społeczne, a także finansowaniem zasiłków chorobowych, odpraw dla zwalnianych pracowników, coraz dłuższych urlopów, krótszego czasu pracy i nadmiernej ochrony pracowników przez kodeks pracy. Część polityków usiłuje obarczyć winą za to Radę Polityki Pieniężnej.

Winni są twórcy państwa opiekuńczego
Polskie państwo opiekuńcze powstawało stopniowo, poczynając od epoki gierkowskiej. W okresie transformacji pojawiły się nowe obciążenia, które przyczyniły się do kryzysu budżetowego w latach 1991-1993. Zażegnano go doraźnymi korektami ustawodawstwa socjalnego i zwiększeniem dochodów, m.in. w wyniku wprowadzenia VAT i przyspieszenia wzrostu gospodarczego. Fundamentalne źródła nierównowagi fiskalnej nie zostały jednak wyeliminowane, lecz jedynie chwilowo zneutralizowane.
W ostatnich latach stan finansów publicznych jeszcze się pogorszył, m.in. w wyniku dwukrotnego podniesienia składki na ubezpieczenia zdrowotne, pakietów socjalnych dla restrukturyzowanych branż, błędów legislacyjnych w Karcie Nauczyciela, niewydolności administracyjnej ZUS, a w ostatnim roku - na skutek utraty przez rząd Jerzego Buzka większości parlamentarnej i politycznej kontroli nad procesem legislacyjnym.

Winni są kreatorzy interwencjonizmu
Wysokie tempo wzrostu - mimo ciężarów socjalnych i inercji inflacyjnej - było możliwe dzięki radykalnej liberalizacji gospodarki w latach 1989-1991. Ale później zakres swobód gospodarczych był stopniowo ograniczany. Nasilił się interwencjonizm państwowy i towarzysząca mu korupcja.
Do 1997 r. wzrost gospodarczy był dodatkowo wspomagany korzystnymi uwarunkowaniami zewnętrznymi. Wymienić tu należy boom zjednoczeniowy w Niemczech, silną markę (w stosunku do dolara), obniżanie barier celnych na polski eksport do Unii Europejskiej, niskie polskie taryfy importowe, a później - przewartościowanie rosyjskiego rubla i ukraińskiej hrywny.

Winna jest recesja, która ogarnęła świat
Obecnie sytuacja międzynarodowa jest zgoła odmienna. W ostatnim kwartale po raz pierwszy od kilkunastu lat spadła globalna produkcja przemysłowa. Stagnacja gospodarcza w USA, spowodowana m.in. wzrostem cen ropy naftowej i przeinwestowaniem w sektorze nowych technologii, wywołała recesyjny szok w Ameryce Łacińskiej, Azji i Europie. Tempo wzrostu jest już ujemne we Włoszech i bliskie zera w Niemczech. Zmniejsza się również tempo wzrostu w Europie Wschodniej, z wyjątkiem Czech, Rosji i Ukrainy.
Obniżanie inflacji i przywracanie równowagi zewnętrznej także powoduje niższą dynamikę gospodarczą i wyższe bezrobocie. Koszty te są tym wyższe, im dłuższa jest historia inflacyjna, im więcej występuje barier mikroekonomicznych i im bardziej elity polityczne kwestionują politykę antyinflacyjną.

Łagodna RPP
Narodowy Bank Polski - wbrew rozpowszechnionym stereotypom - nie był nigdy zbyt gorliwy w walce z inflacją, podporządkowując politykę pieniężną stymulowaniu wzrostu gospodarczego, finansowaniu deficytu budżetowego (do 1997 r.), wspieraniu eksporterów (pełzająca dewaluacja w latach 1991-2000) lub doraźnym interesom politycznym. Dwa ostatnie epizody przedwczesnego poluzowania polityki pieniężnej to okres przed wyborami i po wyborach prezydenckich 1995 r. oraz przełom lat 1998 i 1999.
Ta druga sytuacja może być pouczająca dla obecnej dyskusji. W wyniku kryzysu rosyjskiego, rosnących usztywnień w gospodarce i kosztów obniżania inflacji wyraźnie obniżyło się tempo wzrostu. Większość polityków i ekonomistów skupiła się wówczas na żądaniu natychmiastowego poluzowania polityki pieniężnej, zamiast się domagać reform strukturalnych. I Rada Polityki Pieniężnej dokonała kilku obniżek stóp procentowych, w tym znaczącej obniżki w styczniu 1999 r. Ożywiło to wprawdzie gospodarkę, ale za cenę zwiększenia inflacji i pogorszenia salda obrotów bieżących.

Łagodność nie popłaca
Od lata 1999 r. trzeba było jednak dokonać kilkakrotnych podwyżek stóp procentowych. Inercja inflacyjna oraz szok cenowy w rolnictwie i na rynkach naftowych spowodował, że ponowny spadek inflacji nastąpił dopiero na przełomie lat 2000 i 2001. Jeśli teraz znów zabraknie cierpliwości i zbyt szybko poluzuje się politykę pieniężną, nie unikniemy kolejnej rundy walki z inflacją, przy czym jej koszty dla gospodarki będą jeszcze większe niż obecne, w większości już zaabsorbowane przez przedsiębiorstwa.
Niebezpieczeństwa tego nie dostrzega większość uczestników bieżącej debaty ekonomicznej. Swoista jej zaściankowość powoduje, iż traci się z pola widzenia zewnętrzną dekoniunkturę i to, że inflacja w Polsce jest wciąż relatywnie wysoka. W 1998 r. Polska z inflacją 8,6 proc. zajmowała 14. miejsce wśród 25 krajów transformujących się, w 1999 r. - 12. miejsce (9,8 proc.), a w 2000 r. - 13. miejsce (8,5 proc.). Niechętnie przyjmuje się do wiadomości istnienie barier strukturalnych i nadmiernych obciążeń socjalnych, gdyż konieczne reformy w tej sferze są wyraźnie nie na rękę zajętym kampanią wyborczą politykom i zabiegającym o ich przychylność ekspertom.

Głos mają frustraci
Charakterystyczny przykład stanowi artykuł Marka Belki "Czy to już kryzys?" ("Polityka", nr 34). Frustracja autora wynika prawdopodobnie z tego, że przyjdzie mu objąć funkcję ministra finansów w znacznie trudniejszych warunkach niż w 1997 r., kiedy pełnił ją po raz pierwszy. Bezradność w diagnozowaniu sytuacji i przedstawieniu terapii została skompensowana niewybrednym atakiem na RPP, której zarzuca "ortodoksję graniczącą z obłędem". Argument o tyle chybiony, że choć pod adresem władzy monetarnej można sformułować rozmaite zarzuty (patrz wyżej), twierdzenie, że jest nadmiernie przywiązana do podręcznikowych kanonów, wydaje się historycznie mało uprawnione. Witold Orłowski, polemizując z Belką w artykule "Bez paniki!" ("Polityka", nr 35), słusznie podkreśla, że paniczny ton wypowiedzi potencjalnego kandydata na ministra finansów może się okazać samospełniającą się przepowiednią dla rynków finansowych. Ale i Orłowski niechętnie podejmuje temat koniecznych reform strukturalnych i systemowej redukcji wydatków publicznych, koncentrując uwagę na tym, jak skłonić RPP do sprzeniewierzenia się swej konstytucyjnej misji.
Nie będę przekonywać obu autorów, że poluzowanie polityki pieniężnej nie może być substytutem sanacji finansów państwa, redukcji zobowiązań socjalnych, reformy rynku pracy i szybkiej prywatyzacji, gdyż groziłoby to albo długotrwałą stagflacją (tzn. wysoką inflacją i brakiem wzrostu), albo kryzysem walutowym. Nie jest to również recepta na przyspieszenie polskiego członkostwa w Unii Europejskiej, zwłaszcza jeśli miałoby jej towarzyszyć zmniejszenie niezależności banku centralnego, co sugeruje Witold Orłowski.
Wszystko wskazuje na to, że Marek Belka wkrótce zostanie ministrem finansów, mimo publicznych wahań i zaskakujących wypowiedzi. Jego recepty na uzdrowienie finansów publicznych są mało konkretne, a postulaty pod adresem polityki pieniężnej przypominają słynną niegdyś "teorię gąbki". Stanowisko ministra finansów wymaga profesjonalizmu, silnych nerwów i żelaznej determinacji w podejmowaniu niepopularnych decyzji. Teatralne gesty i tani populizm nie pomogą w przygotowaniu programu naprawy polskiej gospodarki i przekonaniu doń społeczeństwa.

Więcej możesz przeczytać w 39/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.