Czwarta droga

Dodano:   /  Zmieniono: 
Myślę o połączeniu idei socjalizmu i kapitalizmu




"Wprost": Ilu ludzi straci pracę do roku 2010?
Jeremy Rifkin: W 1995 r., gdy napisałem "Koniec pracy", było około 850 mln bezrobotnych. Teraz jest ich ponad miliard. Za dziesięć lat może się ziścić wizja, że 20 proc. pracującego społeczeństwa będzie utrzymywać resztę. W połowie XXI wieku prawdopodobnie będzie można produkować towary potrzebne do zaspokojenia potrzeb całego świata przy pomocy zaledwie 5 proc. ludzi.
- To opinia profesora Rifkina - wykładowcy na uniwersytetach amerykańskich, czy Rifkina - publicysty i futurologa?
- To, o czym mówię od wielu lat, ów "koniec pracy", to nie science fiction, lecz wynik analiz ekonomicznych. Przypomnę, że podobną wizję przedstawił John M. Keynes, jeden z najwybitniejszych ekonomistów XX wieku, który w swoim eseju z lat 20. prognozował, że za 75 lat nowe technologie umożliwią produkcję tylu towarów i usług, że zatrudnianie ludzi stanie się niemal zbędne. Był to okres, gdy rewolucja przemysłowa zakończyła epokę pracy niewolniczej i doprowadziła do masowego zatrudnienia w przemyśle. Kolejna era - technologii informatycznych - doprowadzi do tego, że dla miliardów ludzi nie będzie pracy.
- A jednak w ciągu ośmiu lat w Stanach Zjednoczonych nastąpił spadek bezrobocia z 7 proc. do 4 proc., co nazywa się cudem Clintona.
- Ale niemal we wszystkich pozostałych państwach bezrobocie utrzymywało się na dużo wyższym poziomie. Do ograniczenia bezrobocia w USA przyczynił się rozwój nowych technologii, mobilność społeczeństwa i duży wzrost wydajności pracy. Po prostu daliśmy każdemu Amerykaninowi karty kredytowe, co wykreowało popyt. Amerykanie produkują coraz więcej dóbr, które później kupują, kupują i jeszcze raz kupują. Nic więc dziwnego, że zadłużenie naszych obywateli zadziwia cały świat. Ponieważ zaczęliśmy wydawać więcej, niż zarabiamy, bezrobocie zdecydowanie się zmniejszyło, ale amerykańskie gospodarstwa domowe już przejadły wszystkie oszczędności i żyją na kredyt. W 1992 r. przeciętna stopa oszczędności gospodarstwa domowego w USA wynosiła 8 proc., a teraz ma wartość ujemną.
- Karty kredytowe to nie tylko amerykańska specyfika. Posługuje się nimi większość Europejczyków, a bezrobocie na Starym Kontynencie jest wyższe niż za oceanem.
- Ale gdzie indziej nie korzysta z nich tak wielka część społeczeństwa jak w USA. Jeśli chcecie mieć w Europie niższe bezrobocie, dajcie wszystkim karty kredytowe i rozkręćcie spiralę zakupów. Tyle że po pewnym czasie życia na kredyt dojdziecie do muru jak my teraz i bezrobocie znów wzrośnie. W ostatnim miesiącu zwiększyło się ono w USA już do 5 proc., a niebawem sięgnie 6-7 proc. Podobnie było latach 20., gdy na wielką skalę wprowadzono energię elektryczną. W 1929 r. zadłużenie doszło do takich rozmiarów, że nastąpił krach. Kilkadziesiąt lat później mamy ten sam problem, tylko w znacznie większej skali.
- Tymczasem Amerykanom nadal żyje się dobrze i nie ma symptomów, że może nastąpić powtórka kryzysu z lat 30.
- To są jeszcze echa prezydentury Clintona, kiedy pojawiła się e-gospodarka, a wraz z nią fala optymizmu i wiary w natychmiastowe zyski, co nakręciło trwającą do dziś spiralę zakupów. Owo echo jest jednak coraz słabsze.
- Załóżmy, że ma pan rację. Czy świat może coś zrobić, by nie zrealizowała się pana katastroficzna wizja?
- Jedyną szansą dla świata jest nowa umowa społeczna, inna niż dotychczasowe myślenie o gospodarce.
- To Karol Marks. Ten okres już przerobiliśmy, zwłaszcza tu, gdzie się pan dziś znajduje, w środku Europy.
- Wywodzę się z amerykańskiego nurtu lewicowego lat 60. i jestem ideowo bliższy Keynesowi niż na przykład guru liberalizmu gospodarczego Miltonowi Friedmanowi. Myślę jednak o zupełnie nowej umowie społecznej, o połączeniu idei socjalizmu i kapitalizmu. Kapitalizm jest nie do pobicia, jeśli chodzi o kreatywność, innowacyjność, mobilność i przedsiębiorczość. Państwowy socjalizm nie może pod tym względem z nim konkurować. To, czego kapitalizm nie robi dobrze, to na przykład dystrybucja owoców rozwoju. Koszty pracy są zawsze uzależniane od wysokości zysków akcjonariuszy. Jest to sprzeczność, bo pracownik jest przecież także konsumentem swoich wyrobów i potencjalnym nabywcą akcji firmy, w której pracuje. Jeśli menedżer obniża koszty pracy, oszczędzając na pensjach lub redukując zatrudnienie, podcina gałąź, na której siedzi, bo zmniejsza tym samym liczbę konsumentów produktów jego firmy i potencjalnych akcjonariuszy. Powinniśmy się uczyć nie tylko od kapitalizmu, ale i od socjalizmu. Aby gospodarka się rozwijała, potrzebna jest oczywiście śmiałość i przedsiębiorczość, które zapewnia kapitalizm, ale także nowy kontrakt społeczny, wprowadzający elementy bardziej niż do tej pory sprawiedliwego podziału dóbr, co zwiększy dochody ludzi i rozwój gospodarki.
- Europejscy socjaldemokraci zmienili jednak swoje poglądy i weszli na "trzecią drogę", którą bliżej jest do liberalizmu.
- Nie zgadzam się z ekonomią "trzeciej drogi". Jej teoretycy twierdzą, że globalizacja i wolny handel światowy mogą rozwiązać wszelkie problemy społeczne. Jest to fałszywe rozumowanie. Przykładowo, ze zdrowego otwartego handlu nie rodzi się zdrowa kultura - jest odwrotnie. W tym sensie politycy "trzeciej drogi" przypominają marksistów. Nigdy w historii nie zbudowano najpierw handlu i gospodarki, a potem kultury i społeczności. Najlepszym przykładem jest sytuacja po upadku ZSRR. Przedsięwzięcia zagranicznych inwestorów powiodły się właściwie tylko w Polsce, Czechach i na Węgrzech, gdzie kultura i zaufanie potrzebne dla odbudowania gospodarki wolnorynkowej przetrwały w szczątkowej formie okres komunizmu. W byłym ZSRR nie przetrwały i tam na ogół nie udają się próby transplantacji gospodarki kapitalistycznej.
- I dlatego z takim uporem postuluje pan stałe zmniejszanie czasu pracy?
- Nie tylko z tego powodu. Nowe technologie zawsze zwiększają wydajność i tu pojawiają się dwie możliwości - albo bezrobocie, albo skrócenie czasu pracy. Jeśli założymy, że nowe technologie informacyjne doprowadzą do przyrostu produktywności podobnego do tego, jaki nastąpił w wyniku rewolucji przemysłowej, kiedy czas pracy skrócił się z 70 do 40 godzin tygodniowo, to teraz możemy oczekiwać podobnego zjawiska i skrócenia czasu pracy do 35-30 godzin. Po co bowiem wprowadzać nowe technologie, jeśli nie dadzą one człowiekowi żadnych korzyści? Jeśli skrócimy czas pracy, będziemy mogli zatrudnić więcej ludzi, czyli więcej osób będzie miało pieniądze, więc popyt na rynku wzrośnie. Poza tym dużą wydajność mogą mieć tylko wypoczęci i zadowoleni pracownicy. Czy 8 godzin pracy dziennie, wliczając w to lunch, różni się bardzo od 6 godzin dziennie bez lunchu? Moimi pomysłami zainteresowały się Francja i Włochy i czas pracy został tam już skrócony do 35 godzin.
- Zwiększenie liczby zatrudnionych w następstwie skracania czasu pracy zwiększa jednak koszty tej pracy i sprawia, że przedsiębiorstwa stają się mniej konkurencyjne.
- Zaproponowałem rządom Francji i Włoch wprowadzenie ulg podatkowych dla firm skracających czas pracy i z tego powodu zwiększających zatrudnienie. Dzięki temu więcej ludzi ma pracę, więcej zarabiają, zatem więcej kupują i płacą państwu więcej w postaci podatków. To, co państwo straciło na ulgach, zyskuje z większych wpływów podatkowych z zakupów towarów i usług.
- Jednak to młodzi sfrustrowani bezrobociem i malejącymi zarobkami Francuzi szukają swojej szansy w Ameryce, a nie odwrotnie.
- To się może zmienić. Już teraz z europejskich badań wynika, że największą produktywność na świecie mają francuscy pracownicy, a nie Amerykanie, którzy pracują 40 godzin tygodniowo.
Więcej możesz przeczytać w 39/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.