Zaatakować AMERYKĘ!

Zaatakować AMERYKĘ!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdy Amerykanie zaatakują Afganistan, Pakistańczycy staną po stronie talibów - pisze z Islamabadu reporter "Wprost" Juliusz Urbanowicz
Tłum wiernych wylewa się z peszawarskiego meczetu po południowych modłach. Wszyscy spieszą w kierunku bazaru przy ulicy Qissa Khawani, by wyrazić swój gniew na przywódcę Pakistanu generała Perweza Muszarafa, który zgodził się na współpracę z Ameryką w walce z terrorystami Osamy bin Ladena i udzielającym im schronienia reżimem talibów. Szybkim krokiem, co chwila podbiegając, Ali wysuwa się na czoło pochodu, wyprzedzając nawet policyjną szpicę, uzbrojoną w broń, tarcze i długie bambusowe pałki.
- Ja nic nie myślę, idę posłuchać, co powiedzą mułłowie. Będzie tak, jak oni zdecydują! - Ali ciągnie mnie za sobą przez kilkutysięczną ciżbę demonstrantów, wypełniających kręte uliczki Peszawaru.

Wiatr świętej wojny
Po obu stronach zamkniętej granicy - przynajmniej oficjalnie, gdyż nadal przedostają się przez nią tysiące uchodźców z Afganistanu - żyją Pasztuni, wojowniczy naród, z którego wywodzą się talibowie, studenci szkół koranicznych. W Pakistanie żyje 20 mln Pasztunów. Ali ma 22 lata, jest Pasztunem i też uczy się w szkole koranicznej - medresie. Według ekspertów, to właśnie medresy są wylęgarnią terrorystów. Przez najbardziej znaną, Akura Khattak na terenie Pakistanu, przewinęła się cała czołówka talibów, z ich przywódcą, jednookim mułłą Omarem na czele.
Ali jest gotów zrobić wszystko, by się przeciwstawić "amerykańskiej agresji na Afganistan i cały świat islamu". W końcu to sam prezydent USA George Bush, którego kukła właśnie dopala się obok nas, mówił o "krucjacie". - Zniszczymy Amerykę! Zniszczymy Izrael! Jesteśmy z talibami! Jesteśmy z Osamą! - skandują demonstranci. Na razie Ali i jego towarzysze tylko krzyczą, wymachują flagami radykalnych islamskich ugrupowań; palą kukły i symbole wrogów. Gdy jednak wybuchnie wojna, chwycą za broń.
- Będzie dżihad, będzie święta wojna - zapewnia Omar Sadik, 23-letni student informatyki. Omar nie ma żadnych wątpliwości - przecież prorok Mahomet mówił, że w obronie własnej należy walczyć z bronią w ręku. - Nie boimy się Ameryki, Bóg będzie z nami. My nie boimy się śmierci. Nawet jeśli zginiemy, nie będziemy martwi - mówi z przekonaniem - będziemy męczennikami za wiarę.

Bohater bin Laden
Powszechne jest przekonanie o "żydowskim spisku": to Żydzi mieli zaatakować Nowy Jork i Waszyngton, by oczernić bin Ladena i sprowokować wojnę Zachodu z islamem. W oczach Alego i Omara Osama bin Laden nie jest terrorystą, lecz bohaterem. Wielu sklepikarzy wywiesza w witrynach jego portrety. Do walki przeciwko Ameryce jest gotów afgański uchodźca, jubiler Ahmed Nasir. Już szósty rok mieszka w Peszawarze, dokąd uciekł przed talibami. Zabili mu stryja i siedmiu kuzynów, ale w obliczu ataku Ameryki to się nie liczy. - Najpierw jesteśmy muzułmanami, a dopiero później Pakistańczykami czy Afgańczykami, zwolennikami tej czy innej partii - mówi. Dziennikarz gazety "Dai-ly Eehh" Rahman Neeyyer tłumaczy: - Osamę popieramy za jego religijność, ale islam jest przeciwko terroryzmowi. Jeśli okaże się, że to terrorysta, przestaniemy go popierać, ale najpierw potrzebne są dowody, a nie tylko oskarżenia.
Nazwiska Muszarafa nie mógł sobie przypomnieć obecny prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush podczas kampanii wyborczej, gdy nieustępliwy dziennikarz udowadniał, jak słabo kandydat na przywódcę światowego mocarstwa orientuje się w problemach międzynarodowych, nie wiedząc nawet, kto stoi na czele państwa posiadającego broń atomową. Teraz Bush zna to nazwisko bardzo dobrze. Pakistan jest dziś bowiem kluczem do powodzenia akcji przeciw terrorystom bin Ladena, którzy mają bazy w sąsiednim Afganistanie, rządzonym przez radykalnych talibów.

Między młotem a kowadłem
Związki Islamabadu z talibami były dotychczas tak silne, że pakistańskie służby specjalne wypłacały nawet pensje członkom nie uznawanego przez społeczność międzynarodową reżimu w Kabulu. Pakistan - inaczej niż CIA - nie umiał we właściwym czasie zerwać z protegowanymi z czasów radzieckiej interwencji. Autor książki o talibach Ahmed Raszid twierdzi, że utrzymywanie wpływów Islamabadu w Afganistanie po dojściu do władzy talibów nie przyczyniło się do stworzenia "zaplecza strategicznego" na wypadek konfliktu z Indiami, na co liczył Pakistan.
Rok temu, po zamachu organizacji bin Ladena, Al Qaeda, na okręt US "Cole", Muszaraf podobno powiedział Billowi Clintonowi, że nie zaryzykuje wywierania nacisku na talibów, by wydali bin Ladena. Teraz zaś uznał, że nie może sobie pozwolić, by Stany Zjednoczone uznały go za wroga. Dokonał zwrotu w polityce nawet mimo gróźb talibów i ryzyka destabilizacji kraju. Generał znalazł się między młotem a kowadłem. Czy zdoła wytrwać u boku Busha wbrew opiniom ulicy? O ile bowiem rząd i niemal cała elita pakistańska opowiadają się za Ameryką, o tyle większość obywateli zdaje się być jej przeciwna. Rozeźleni demonstranci nie mogą wybaczyć Muszarafowi, że "zdradził" bratni Afganistan i "zaprzedał się" Ameryce Busha. Muszaraf przejął władzę w wyniku zamachu wojskowego, co spowodowało, że kraj znalazł się w międzynarodowej izolacji. Obrońcy generała podkreślają jednak, że po pierwsze, zamach był bezkrwawy, a po drugie, ocalił kraj przed islamizacją. Ekipa generała - później już prezydenta - stara się realizować ambitny program reform. Ograniczono korupcję, a w państwowym sektorze naftowym skorumpowanych polityków zastąpili fachowcy z branży. Rząd próbował przeprowadzić konfiskatę broni, którą ma tu niemal każdy obywatel, a także wpłynąć na szkolnictwo koraniczne, by nie ograniczyło się do nauczania nakazów świętej księgi i zasad strzelania z kałasznikowa.

Stawka większa niż Afganistan
- Najwyższy czas, by zmienić zdanie o ekipie Muszarafa. To odpowiedzialny rząd, a nie junta - twierdzi europejski dyplomata, akredytowany w Islamabadzie. Dwa najważniejsze ugrupowania - Pakistańska Partia Ludowa i umiarkowana Partia Islamska - popierają nową politykę, choć generał rozwiązał parlament. - Większość elity miała już dość poprzedniego kursu, ci ludzie czuli rosnące naciski ekstremistów. Są zadowoleni, że impuls do zmiany przyszedł z Zachodu i że jest tak silny, bo daje nadzieję na powodzenie - twierdzi dr Mohammad Waseem, kierownik wydziału stosunków międzynarodowych uniwersytetu Quaid-i-Azam w Islamabadzie. Pakistańska ulica ma jednak inne zdanie niż wykształceni na Zachodzie intelektualiści. Właśnie dlatego dr Waseem twierdzi, że należy się obawiać nie tyle ataku Afganistanu, ile zamachów terrorystycznych w Pakistanie, bowiem w razie ataku USA ekstremiści będą chcieli pokazać swoją siłę. Szczególne obawy władz budzi scenariusz, w którym amerykańskie oddziały miałyby się pojawić w Pakistanie. Ofiarami zamachów mogą wtedy paść cudzoziemscy cywile. Większość turystów i biznesmenów (w tym Polacy) już wyjechała, coraz mniej jest dyplomatów. Mimo ryzyka przybywają natomiast dziennikarze.

Zafran Abassi, 24-letni brodaty aptekarz, nie podziela racji prezydenta. Twierdzi, że pyta o zdanie każdego klienta i "90 proc. popiera Afganistan". - 99 proc.! - wtrąca ze śmiechem pomocnik Zafrana. Dla nich bohaterem jest lider talibów mułła Omar, który ustanowił "boskie porządki" w Afganistanie. Na wystawie wisi portret bin Ladena, a na ladzie - podobnie jak w wielu innych sklepach - stoi szkatułka, do której klienci wrzucają datki dla rannych mudżahedinów i dla rodzin poległych. - Gdy Ameryka zaatakuje, ludzie będą gotowi do walki na śmierć i życie, jak zapowiadał mułła Omar - twierdzi Zafran. - Czy ty też będziesz walczyć? - pytam. - Insz-Allah, jeśli taka wola boska... - brzmi odpowiedź.


Więcej możesz przeczytać w 39/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.