Płyniemy dalej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie tylko plagi wojenne lub wyborcze spotykają Polaków
Jeszcze nie zdążyłem w ubiegłą niedzielę przyłożyć się do poduszki na kapitańskim łożu swej tratwy, a tu już wybuchła wojna. Prosto z ekranu telewizora po kolei komunikują mi o tym prezydent Bush, prezydent Chirac, premier Wielkiej Brytanii i kanclerz Niemiec, a także prezydent Kwaśniewski. Rozsunąłem "kotarę nocy", a tu morze życia mojego pluszcze obok normalnie, poświata po słońcu jest tam, gdzie być powinna, księżyc nie zmienił orbity i nasz dyżurny pijak dzielnicowy kończy właśnie pieśń "Za Niemen, za Niemen i po cóż za Niemen" (pochodzi ze wschodu). Co się dzieje? Nie może wszak tylu mężów stanu naraz robić sobie żartów z ludzi kładących się spokojnie spać!
Gdy się rozbudziłem, zrozumiałem, że jesteśmy w stanie wojny z terroryzmem. Pamiętam wybuch wojny w 1939 r. Mieszkałem z rodzicami w domu oficerskim w Kutnie. Ojciec przypiął parabellum, ja przypiąłem mu ostrogi (był to przywilej synowski) i właśnie w tym momencie Niemcy zbombardowali stację kolejową i podpalili rektyfikację spirytusu (co za marnotrawstwo!).
W 1981 r. "stan wojenny" był już bardziej podobny do dzisiejszego. Jaruzelski w telewizji i sąsiedzi mówili, że jest wojna, nikt jednak nie potrafił wytłumaczyć tak na dobre, z kim i po co. To jednak już przypominało tę terrorystyczną aurę dzisiejszą. Umundurowani przedstawiciele klasy robotniczej biegali po blokach i wyciągali z łóżek inteligentów pracujących i braci robotników, krzycząc, że to oni są wrogami. W ogóle to według oficjalnej wersji państwowej wróg czaił się za każdym rogiem ulicy - a teraz co? Przynajmniej w Krakowie jeszcze nikt się nie czai.
Jak trwoga, to do Boga. Wojna się zaczęła - myślę sobie - trzeba swoje archiwum osobiste uporządkować, by zupełnie po mnie słuch nie zaginął, gdy mnie talibowie dopadną (to taki staroświecki nawyk - archiwa). Sięgnąłem do pierwszego z brzegu stosu szpargałów życiowych i wyciągnąłem elegancki kartonik na czerpanym papierze z herbem papieskim i takim oto nadrukiem: "IL SANTO PADRE GIOVANI PAOLO II - celebrera la Santa Messa per l’inizio del Suo ministero di Supremo Pastore. Domenica 22 OTTOBRE 1978 alle ore 10 sul sagrato della BASILICA VATICANA".
Oto mój osobisty bilet wstę-pu na inaugurującą pontyfikat polskiego Papieża mszę św. przed 23 laty. Ci, którzy wtedy byli na tyle dorośli, że pamiętają tamte dni narodowej radości, mogą sięgać do nich dziś pamięcią, by po prostu się pocieszyć, że nie tylko plagi wojenne lub wyborcze spotykają Polaków. Przeżywając tę rocznicę, przypominam sobie też w tej chwili pobyt we Wrocławiu sprzed paru dni. Cóż to za piękne zrobiło się miasto po zabudowaniu ruin, wybudowaniu nowych gmachów i otrząśnięciu się z powodzi. Ostatni raz byłem we Wrocławiu w czasie wizyty Papieża w 1997 r. W hali sportowej było spotkanie ekumeniczne. Pogoda była coraz gorsza. Jesień. W momencie gdy Papież miał zacząć mówić, kichnął. Sala zareagowała oklaskami. "Nawet kichnięcie papieża może mieć ekumeniczne znaczenie" - skwitował tę radość mówca.
Więcej możesz przeczytać w 42/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.