Diament w koronie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Oscar jest tak przemyślnie skonstruowany, że "najlepszym" zawsze będzie film z anglosaskiego kręgu kulturowego

Siedemdziesiąte drugie wręczenie Oscarów długo będziemy pamiętać. Miliard mieszkańców globu zobaczyło na hollywoodzkiej estradzie Andrzeja Wajdę. Amerykańska Akademia Filmowa złożyła hołd polskiemu reżyserowi, przyznając mu Oscara specjalnego za całokształt osiągnięć filmowych i obywatelskich.
Wajda, zdobywca najwyższych laurów na festiwalach w Cannes, Wenecji, Berlinie, sięgnął teraz po nagrodę, którą Europejczykowi najtrudniej uzyskać. Trudno przecenić ogromny wymiar promocyjny tego faktu nie tylko dla samego reżysera, ale i całej kinematografii polskiej. Wyróżnienie to zostanie zauważone w Ameryce, a jeszcze bardziej - jak sądzę - poza USA. Tego Oscara nie przyznało (jak pozostałych) 5 tys. członków akademii (przy czym - bądźmy szczerzy - większość nie widziała jakiegokolwiek filmu Polaka). Przyznał go zarząd akademii - w ten sposób chciał przede wszystkim poprawić swój image w oczach krytyków z całego świata, zarzucających przydzielaniu Oscarów marginesowe traktowanie kinematografii reszty świata. Pełne godności przemówienie Wajdy (po polsku!) przypomniało, że byliśmy pierwsi - po doświadczeniu tragedii hitleryzmu i komunizmu - w powrocie do świata demokracji.
W finale czterogodzinnej ceremonii Oscar dla najlepszego filmu przyznano rodzimemu dramatowi "American Beauty" Sama Mendesa (zgodnie z hollywoodzkim obyczajem, wręczono go zresztą nie reżyserowi, ale jego producentom). Na film spłynął deszcz Oscarów, i to najważniejszych - za reżyserię, scenariusz, zdjęcia i aktorstwo Kevina Spaceya. Nie było to niespodzianką, film powszechnie uznawany był za faworyta. Historia, opowiedziana ustami zastrzelonego przez żonę, nieschematycznie rewiduje utarte mity snu amerykańskiego o zamożnym szczęściu w willi z ogródkiem. Pozostaje w pamięci wyrazista para: ona, zmiażdżona obowiązkiem odniesienia sukcesu, i on, płacący najwyższą cenę za próbę wycofania się z wyścigu szczurów. Dobry film. Gdy jednak przypomni się takie oscarowe dzieła z przeszłości, jak "Lot nad kukułczym gniazdem", "Ostatni cesarz" czy "Rain Man", można sądzić, że ostatni rok nie był dla Hollywood szczytowy.
Do określenia "najlepszy film" trzeba zresztą podchodzić z przymrużeniem oka. Wszystko jest tak przemyślnie skonstruowane, że zawsze będzie nim obraz z anglosaskiego kręgu kulturowego, w olbrzymiej większości amerykański. Przez minione 72 lata ani razu (!) "najlepszym" nie okazało się dzieło francuskie, japońskie czy włoskie. Warto podkreślić, że na wielkich festiwalach, gdzie te same dzieła współzawodniczą na bardziej demokratycznych zasadach, filmy z USA zbierają jedynie 25-30 proc. nagród. Na przykład genialna "La strada" Federico Felliniego musiała się zadowolić Oscarem w jedenastej kategorii - film obcojęzyczny - gdyż za "najlepszy" uznano komercyjny spektakl Michaela Andersona "W 80 dni dookoła świata".
Po "American Beauty" kolejnym zwycięzcą okazał się "Matrix" Andy'ego i Larry'ego Wachowskich (cztery Oscary, ale raczej techniczne), obraz science fiction z całym asortymentem efektów specjalnych, ale o szalenie inteligentnym scenariuszu, otwierającym zadziwiające, wręcz metafizyczne perspektywy.
Pochwaliłbym też nagrodę dla aktora drugiego planu, Michaela Caine'a, za rolę we wzruszającym dramacie "Wbrew regułom". Gra w nim lekarza i kierownika domu dla nieślubnych dzieci, mającego własne zasady w odniesieniu do aborcji, ugruntowane na obserwacji ludzkiej biedy i nieszczęść. Caine był też autorem najlepszego wystąpienia - zwrócił uwagę na zmianę wypowiadanej przy wręczaniu Oscarów formuły. Nie mówi się już "zwycięzcą został...", lecz "Oscar idzie do...", gdyż - jak stwierdził Caine - "w rywalizacji artystów nie ma przegranych".
Przegrani jednak są. Nic nie dostał wielokrotnie nominowany "Szósty zmysł" M. Nighta Shyamalana, opowiadający o nadwrażliwym chłopcu (pomysłowy, ale z błędami warsztatowymi), ani "Informator" Michaela Manna (o kulisach przemysłu tytoniowego) czy "Zielona mila" Franka Darabonta (o więziennictwie). Nic nie dostały trzy świetne obrazy, nominowane tylko raz - "Prosta historia" Davida Lyncha, "Sweet and Lowdown" Woody'ego Allena (rewelacyjna komedia) i "Magnolia" Paula Thomasa Andersona; każdy uważam za lepszy od "American Beauty". Zdumiewa natomiast to, że ani jednej nominacji nie przyznano głośnej i kontrowersyjnej produkcji "Oczy szeroko zamknięte" Stanleya Kubricka. To jakaś zemsta akademii na tym wielkim, ale niehollywoodzkim, od niedawna nieżyjącym mistrzu, którego pominięto nawet w uroczystym nekrologu wskazującym dziesięć innych nazwisk.
Oscara dla filmu obcojęzycznego otrzymał - zgodnie o oczekiwaniami - Hiszpan Pedro Almodóvar za "Wszystko o mojej matce". To najlepsze dzieło tego artysty, lecz pełne dziwaczności oddalających go od życia. Wśród pięciu nominowanych produkcji był rzeczywiście faworytem (na przykład w zestawieniu z nepalską, wyjątkowo niedobrą "Karawaną" - jakim cudem zdołała się wpisać na listę?). Ale pamiętajmy, że w ogóle nie wzięto pod uwagę filmów tak wybitnych, jak "Jesienna opowieść" Erica Rohmera, "Czas odnaleziony" Raula Ruiza, "Nie ma listów dla pułkownika" Arturo Ripsteina czy "Ani jednego mniej" Zhanga Yimou.
Przypadek? Tak, przy przyznawaniu Oscarów przypadek odgrywa znaczącą rolę. W przeciwieństwie do nagród wręczanych na wielkich festiwalach nie ma tu jakiejkolwiek dyskusji, skrzyżowania racji. Nie można również sprawdzić, czy tak ogromne jury zna - jeśli nie wszystkie - choćby większość kandydujących filmów (zwłaszcza obcojęzycznych; w USA szczególnie trudno je zobaczyć). Film, nawet świetny, nie obejrzany przez połowę głosujących, nie ma szans w porównaniu z takim, który dzięki działaniom możnego producenta jest znany przez wszystkich.
Co powiedziawszy, hollywoodzki sukces Wajdy zapamiętam na zawsze, drugiego takiego już nie doczekam ("Ja jedną taką wiosnę miałem w życiu" - z jakiego filmu jest to cytat?).

Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.