Lumpenintelektualiści

Lumpenintelektualiści

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bez kapitalistycznego rynku i liberalnej demokracji zawsze będzie źle
Jakże wiele ułomności intelektualnych (i moralnych) współczesnych elit bierze się ze sromotnego upadku socjalizmu! Większość tych, którzy związali swoją przyszłość - intelektualną, emocjonalną czy wręcz polityczną - z "przodującym ustrojem", którzy czuli się intelektualną "awangardą ludzkości", nagle poczuli się strąceni z (wyimaginowanych przez siebie) wyżyn. Cóż za degradacja "namaszczonych przez historię"...
Niewielu było w stanie wykazać się klasą, jak marksizujący amerykański historyk myśli ekonomicznej Robert Heilbroner, który jeszcze przed ostatecznym załamaniem się komunizmu napisał (w 1986 r. lub 1987 r.), że po upływie niespełna trzech ćwierci XX wieku można już wydać werdykt w kwestii rywalizacji socjalizmu i kapitalizmu. Socjalizm przegrał, a kapitalizm wygrał. Ogromna większość zamilkła na krótko, by po chwili, z nową energią, poświęcić się szukaniu dziury w liberalnodemokratycznym i kapitalistycznym całym.
Najmodniejszym podejściem rozczarowanych komunistów, socjalistów i podobnego towarzystwa okazał się postmodernistyczny nihilizm. Skoro my, zawiedziona awangarda postępowej ludzkości, nie możemy mieć racji, to niech nikt nie ma racji. Skoro socjalizm się skompromitował, spróbujmy wszystko skompromitować. Nie wolno porównywać niczego i nikogo, oceniać czynów jednostek, wartościować ideologii, kultur, cywilizacji. W tej atmosferze moralnego i intelektualnego nihilizmu, lumpowskiego braku standardów, łatwiej się żyje ze swoją klęską, gdy można innym odmawiać zadowolenia z sukcesu.
Terrorystyczny horror, który dotknął Amerykę, stał się jeszcze jedną okazją do zademonstrowania lumpowskiego braku standardów ze strony wyranżerowanych awangardzistów postępu. Podobnie jak po załamaniu komunizmu wystarczyła krótka przerwa dla nabrania oddechu i zwolennicy zamazywania różnic między sensem i bezsensem, prawem i bezprawiem, dobrem i złem, znów podnieśli przyłbice.
Polski wprawdzie jeszcze nie dotknęły w takim stopniu polityczne poprawności idiociejącej lewicowej elity Zachodu, ale i u nas nie brakuje lumpowskich standardów w wypowiedziach intelektualistów. Gościnnych łamów użyczył "Tygodnik Powszechny" Zygmuntowi Baumanowi, niegdyś oficerowi bezpieki, później przedstawicielowi jedynie słusznej ideologii (w czasach, kiedy wolno, a nawet trzeba było wartościować ideologie!), a obecnie - jakżeby inaczej - postmoderniście.
Postmodernistyczny zwolennik zamazywania różnic postanowił nie tyle zamazać, ile rozmazać odpowiedzialność na wszystkich, z ofiarami włącznie ("krzywda uczyniona przez człowieka wszystkich nas, bośmy ludzie, okrywa hańbą"). Te i podobne intelektualne brednie wzburzyły tłumaczkę i pisarkę z Paryża, Agnieszkę Kołakowską, która nazwała to bełkotem i zbitką insynuacji, mistyfikacji i zafałszowań ("Rzeczpospolita" z 4 października). Ależ oczywiście! Bauman posługiwał się, z intelektualnego punktu widzenia, pseudonaukowym bełkotem jako postępowy socjolog marksistowski w przeszłości i posługuje się nieco innym, choć też bełkotem, pisząc o globalizacji czy wszechludzkiej odpowiedzialności za zbrodnie terrorystów.
W jednym tylko myli się głęboko wielce mi miła - bo bliska sposobem myślenia - pani Agnieszka. Otóż określa ona bełkotliwe rozważania (czy raczej "rozmazania") jako powtarzane bezmyślne opinie. Są to jednak, powtarzam, dobrze przemyślane strategie przedstawicieli byłej awangardy ludzkości. Bauman jest tutaj przypadkiem klinicznym. Intelektualistów wykazujących taki właśnie lumpowski brak standardów mamy jednak więcej. Ich wypowiedzi są równie kuriozalne (intelektualnie i moralnie), chociaż każdy uderza swoją specyfiką.
Inny przedstawiciel nauk społecznych ewidentnie zabrał z sobą do Francji swój marksistowski bagaż i odkurza go w swoich felietonach w "Polityce", także w wyjaśnianiu przyczyn terrorystycznego zamachu na Amerykę. Dla Ludwika Stommy odpowiedź jest "trywialna" - zamachy terrorystyczne przeciw światu białych ludzi biorą się stąd, że świat ten jest bogaty. I tyle wyjaśnienia. W domyśle więc, jeśli nie można - z braku siły militarnej - "grabić zagrabionego" (wedle zasad nauczanych w młodości felietonisty), to w każdym razie można ten świat starać się zniszczyć.
Obce Stommie są jakiekolwiek refleksje, już nie tyle moralne (nie oczekiwałbym aż tak wiele...), ale nawet intelektualne, które pozwoliłyby się zastanowić, dlaczego PKB na mieszkańca wynosi w Czadzie 180 USD, a we Włoszech 19 020 USD (te właśnie liczby cytuje dla uzasadnienia nienawiści i terroru). Może to właśnie instytucje polityczne, gospodarcze i społeczne w Czadzie, Afganistanie, Haiti, Indiach czy Pakistanie nie służą tworzeniu bogactwa? Może to właśnie "prosperity na Zachodzie odzwierciedla jego wartości, jego swobody, jego wyobrażenia o wolności i odpowiedzialności jednostki, jego wiarę, jego prawa …" - jak pisał w 1999 r. Alan Kors, historyk Uniwersytetu Pensylwańskiego. Ale Stommę stać tylko na wykpiwanie Ameryki i jej prezydenta, a także "ekumeniczne" stwierdzenie, że należy dać zdesperowanym "odrobinę nadziei".
Nadzieję na jutro dają tylko przemiany w kierunku liberalnej demokracji i kapitalizmu, nie zaś dostawy żywności dla głodujących. James Guseh badał 59 krajów rozwijających się w ćwierćwieczu 1960-1985 (a więc przed liberalną eksplozją) i doszedł do wniosku, że zwrot w polityce gospodarczej ku socjalizmowi, mierzony wzrostem wydatków publicznych o 10 proc., zmniejszał tempo wzrostu PKB o 1 proc. rocznie, a w wypadku kraju niedemokratycznego redukowało to wzrost PKB o kolejne 1,2 proc. rocznie. W krajach półdemokratycznych redukcja tempa wzrostu wynosiła 0,7 proc. rocznie.
Bez liberalnej demokracji i kapitalizmu będzie nędza, tak jak była niemal wszędzie przez parę tysiącleci. Ale takie konstatacje są anatemą dla lewicowych lumpenintelektualistów. Przeciwnie, z cała gorliwością starają się dowieść czegoś wręcz przeciwnego. Hiszpański sędzia Baltazar Garzon oskarża w niedawnym "Financial Times" (z 2 października) Zachód, że zajęty jest "obraźliwym i bezwstydnym marszem produkcji, spekulacji i zysku" (dosłownie!) i dlatego Zachód ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Przedstawiony przez jakiegoś redakcyjnego żurnalistę jako "czołowy sędzia antyterrorystyczny" faktycznie jest więc sędzią antyantyterrorystycznym, usprawiedliwiającym zbrodnicze działania terrorystów! Jest to zresztą bardzo szczególny sędzia, który wsławił się żądaniem zaaresztowania byłego dyktatora chilijskiego, generała Pinocheta, natomiast nie było go słychać, gdy Hiszpanię odwiedził ówczesny premier Chin Li Peng (odpowiedzialny za masakrę na placu Tiananmen), nigdy nie domagał się też postawienia przed sądem np. Milosevicia (bo obaj to przecież nasi dobrzy, lewicowi dyktatorzy!).

Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.