Sygnalizacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie ma obiektywnych miar, którymi można mierzyć przyswajalność telewizyjnych programów w zależności od wieku. Jakże wyrokować o tym, co mogą zrozumieć szesnastolatki czy osiemnastolatki?
 rogu telewizyjnego ekranu pojawiły się ostatnio kolorowe znaczki, sygnalizujące nam, dla kogo przeznaczony jest oglądany program. Zielone kółeczko - droga wolna dla wszystkich, bez ograniczeń. Żółty trójkącik - uwaga niebezpieczeństwo, młodocianym potrzebny jest nadzór. Czerwony kwadracik - wstęp wzbroniony dla tych, którym nie udało się jeszcze ukończyć 18 lat.
O, nie lubiłbym tej sygnalizacji, gdybym na przykład był w wieku licealnym. Kto wie, może nawet uznałbym ją za swoistą dyskryminację. Zresztą i tak jej nie lubię i wszystko się we mnie buntuje, gdy widzę, jak odżywają w nas mali cenzorzy: to się nadaje, tamto się nie nadaje.
A właściwie, dlaczego się nie nadaje? - zapytałbym chętnie osoby decydujące o przyznawaniu kolorowych znaczków w poszczególnych kanałach telewizyjnych. Już słyszę te zmierzwione, poplątane argumenty, ważne i nieważne, które szybko doprowadziłyby dyskusję do kłótni lub kompletnego chaosu. Bo nie ma racjonalnych, obiektywnych miar, którymi można mierzyć przyswajalność telewizyjnych programów w zależności od wieku. Zgadzam się jeszcze, gdy mówimy o pięcio-, sześciolatkach. Ale jakże wyrokować o tym, co mogą zrozumieć szesnasto-, siedemnasto-, osiemnastolatki? Przecież są wśród nich mądrzy, dojrzali ludzie i prymitywne głupki. Zresztą ten podział utrzyma się przez całe życie, także po ukończeniu 18 lat.
Panowie i panie przyznający znaczki na pewno przytoczyliby argumenty z własnego życia na potwierdzenie słuszności ograniczenia dostępu do tego czy innego filmu. Moja Agnieszka po tym filmie przez miesiąc nie mogła spać - powiedziałaby zapewne któraś z pań decydentek, uznając to za koronny argument. Ale gdybyśmy przyjrzeli się życiu owej wyimaginowanej Agnieszki, mogłoby się okazać, że dziewczę bezsennością przypłaciło brak matki (ciągle zapracowana w telewizji), kłótnie rodziców, a może nawet ich rozwód. W takiej "merytorycznej" dyskusji zapewne nikt nie odważyłby się zwracać uwagi na podobne okoliczności, choć przecież wszyscy wiemy, że to wielce prawdopodobny scenariusz. Piszę o nim nie z wrodzonej złośliwości, lecz po to, by uzmysłowić Państwu, jak subiektywne i niesprawiedliwe, obarczone błędnie interpretowanymi z psychologicznego punktu widzenia własnymi przeżyciami, mogą być decyzje szefów (lub szefowych) programowych telewizji, ograniczające dostęp młodych ludzi do najciekawszych pozycji. Zakładam przy tym oczywiście, że postanowiliśmy respektować kolorowe oznaczenia.
Przed laty nie było sygnalizacji w rogu ekranu, tylko pojawiał się spiker i wygłaszał słynną formułkę: Program przeznaczony jest tylko dla widzów dorosłych. Niektórzy mówili to obojętnie, inni - z nie ukrywaną satysfakcją. Jak ja ich wtedy nienawidziłem! W mojej młodocianej wyobraźni jawili się jako uzurpatorzy decydujący o moim życiu (bo moi rodzice byli zagorzałymi legalistami i zawsze przestrzegali podobnych komunikatów). Tylko Edyta Wojtczak umiała wymawiać słowa komunikatu w sposób humanitarny. Uśmiechała się przy tym jakoś przepraszająco i jej zawsze wybaczałem.
Wtedy również owe ograniczenia były absurdalne. Na przykład pamiętny serial "Belfegor, czyli upiór Luwru" z Juliette Greco. Dla mnie był zakazany. Co ja wyrabiałem, żeby obejrzeć choć kawałeczek! Podsłuchiwałem przez ścianę i przez podłogę od sąsiadów z dołu, podglądałem przez dziurkę od klucza, zaglądałem do pokoju z telewizorem pod byle pretekstem. Na niewiele to się jednak zdało. Dopiero imieniny mojej mamy przyniosły chwilową ulgę. Wśród gości pojawiła się ciocia Jadzia. Gdy z telewizora padła formułka o filmie przeznaczonym tylko dla dorosłych, a rodzice zabrali się do wysyłania mnie do łóżka, ciocia przemówiła: A dajcie wy mu spokój, niech sobie poogląda, przecież nic mu się nie stanie! Nieoczekiwanie wszyscy się z nią zgodzili i zobaczyłem jeden (tylko jeden w życiu!) cały odcinek "Belfegora". Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy! Jaki wdzięczny cioci (zresztą pamiętam to dokładnie po trzydziestu latach)!
W owym zakazanym "Belfegorze" nie było - oczywiście - nic strasznego. Spałem po nim spokojnie, wspominałem miło. Do dziś zresztą nie działają na mnie thrillery i horrory. To zasługa psychiki całkowicie odpornej na fabularną fikcję. Tak było zawsze, nawet gdy miałem 14 lat. Bo ludzie różnią się nie tylko wiekiem, także dyspozycjami psychicznymi i intelektualnymi. Czy ktokolwiek z telewizyjnych oznakowywaczy bierze to dzisiaj pod uwagę?
Jeśli jednak uparto się, by dzielić nas na generacje, mam jeszcze jeden pomysł: dodatkowe oznaczenia dla ludzi starszych, na przykład czerwony kwiatek zakazujący im oglądania (albo tylko pod nadzorem dzieci) pozycji, które mogą ich zirytować bądź obrazić. Z moich doświadczeń wynika, że są oni dużo bardziej niż młodzież wrażliwi na brutalność, seks i prowokacje. I dużo łatwiej u nich niż u młodych wywołać w ten sposób komplikacje zdrowotne...

Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.