Aborcja klasy średniej

Aborcja klasy średniej

Dodano:   /  Zmieniono: 
To nie dziura budżetowa, słabnące tempo wzrostu i uwiąd eksportu są najgroźniejsze dla przyszłości Polski. Najgroźniejszy jest zamach na klasę średnią, czyli zrzucenie na jej barki kosztów wychodzenia z kryzysu.
A kto ma je ponieść? - pyta retorycznie w rozmowie z "Wprost" prof. Marek Belka, wicepremier i minister finansów. Dlatego proponuje opodatkowanie odsetek od oszczędności, obligacji i inwestycji kapitałowych, zamrożenie progów podatkowych, likwidację ulgi budowlanej. Jednocześnie nie proponuje obniżki i uproszczenia podatków, zerwania z socjalizmem w kodeksie pracy, obniżenia socjalnych obciążeń pracy. Czy warto zarzynać polską klasę średnią zaledwie po dwunastu latach od momentu, gdy mogła się zacząć normalnie rozwijać? Profesor Belka nawiązuje w ten sposób do poprzedników. Przecież już płaciliśmy podatki w wysokości 45 proc., kilkakrotnie zamrażano progi podatkowe, zabierano lub ograniczano możliwość włączania różnych wydatków w koszty, ograniczano wysokość kosztów uzyskania przychodu. Raz zachęcano do rozliczania się w systemie podatku od firm (CIT), innym razem - przeciwnie. Właściwie od początku istnienia III RP polska klasa średnia nie miała oparcia w stabilnych podatkach i przewidywalnych obciążeniach.
- Co byśmy powiedzieli o hodowcy, któremu udało się stworzyć znakomitego reproduktora, ale przerobił go na befsztyki? To, że ktoś taki jest idiotą, nie jest istotne. Ważne jest to, że odbiera innym hodowcom szansę poprawienia jakości bydła, a konsumentom ogranicza wybór - mówi "Wprost" Edward Luttwak, amerykański ekonomista. - Tak samo postępuje władza sekująca tych, którzy są dla państwa najważniejsi, czyli klasę średnią. Głupia władza ich zarzyna i symbolicznie zjada, mądra - robi wszystko, aby żyli jak najdłużej.
Minister Marek Belka deklaruje, że naprawa finansów państwa nie odbędzie się kosztem najuboższych. Tymczasem tak właśnie będzie: najbiedniejsi zapłacą za zarzynanie klasy średniej, bo tylko ona stwarza im perspektywy poprawy sytuacji. - Na Zachodzie klasa średnia miała ponad 200 lat, żeby się umocnić, w Polsce istnieje zaledwie chwilę. Byłoby więc głupotą ucinać łeb kurze, która dopiero zaczęła znosić złote jaja - przestrzega George Gilder, amerykański ekonomista, w specjalnej wypowiedzi dla "Wprost". "Liczebność i kondycja klasy średniej to najlepszy miernik stanu gospodarki i jakości demokracji" - zauważył prof. Samuel Huntington, amerykański politolog. W najbogatszych krajach świata klasa średnia stanowi więcej niż połowę społeczeństwa. W Stanach Zjednoczonych do tej klasy należy około 65 proc. społeczeństwa, podobnie w Kanadzie, Izraelu, Wielkiej Brytanii. W 1996 r. Tony Blair mógł powiedzieć: "Naszym celem jest, aby coraz więcej ludzi mogło należeć do klasy średniej. Partia Pracy nie została stworzona po to, aby członkowie klasy robotniczej celebrowali ubóstwo i brak szans, ale żeby wydobyć ich z tego stanu".

Wzór obywatela
"Pośród przedstawicieli stanu średniego należy szukać wzoru obywatela. Przedstawiciele klasy średniej są najłatwiej rozsądni, podczas gdy ci, którzy są wyposażeni w największym stopniu w urodzenie, bogactwo, siłę i urodę, albo też ci, którzy są najbardziej upośledzeni, podporządkowują się z trudem rozumowi. Pierwsi odwołują się często do gwałtu, drudzy intrygują i wichrzą. Obywatele z klasy średniej nie pragną cudzego mienia, jak to czynią ubodzy, i nie są, tak jak bogaci, przedmiotem zawiści. Tam, gdzie przeważa stan średni, nie ma niepokojów i buntów" - stwierdził ponad 2300 lat temu Arystoteles.
"Jak największa grupa ludzi dobrze usytuowanych w społeczeństwie z racji posiadanej własności to najistotniejszy czynnik rozwoju. Własnością może być majątek (posiada go głównie tzw. stara klasa średnia) albo zwane z angielska skills, czyli kwalifikacje, umiejętności eksperckie, kapitał intelektualny - te ma nowa klasa średnia. Majątek i kwalifikacje są wymienialne na prestiż, władzę, na to wszystko, czym się obraca na rynku" - tłumaczy prof. Henryk Domański, socjolog z PAN. - Klasa średnia jest idealnym typem społeczeństwa obywatelskiego: grupą ludzi odpowiedzialnych, pracowitych, twórczych, kierujących się zasadami, dobrze wykształconych. Nie można budować siły państwa i gospodarki na lumpenproletariacie czy biurokracji, a wbrew klasie średniej - zauważa prof. Gilder.

Stanisław Staszic - ojciec polskiej klasy średniej
Spójrzmy, kto w Polsce trafia na pomniki. Nie ma wśród nich najbardziej znanych twórców klasy średniej: księdza Piotra Wawrzyniaka, Hipolita Cegielskiego, przedstawicieli rodzin Kronenbergów i Wawelbergów, Wedla, Lilpopa, Scheiblera, nie ma Eugeniusza Kwiatkowskiego i Władysława Grabskiego, nie ma wreszcie Witolda Zglenickiego, Mieczysława Bekkera czy Kazimierza Gzowskiego, którzy uznanie znaleźli nie w Polsce, a w Stanach Zjednoczonych.
W Polsce właściwie nigdy nie było klimatu sprzyjającego rozwojowi klasy średniej. Wynikało to głównie z tego, że posiadanie było podejrzane, i to już w czasach I Rzeczypospolitej. O tym, jak inne kraje bogacą się dzięki temu, że pozwalają pracować "na swoim", a Polacy prawo własności przyznają tylko garstce wybranych, pisał już pod koniec XVIII wieku w "Przestrogach dla Polski" Stanisław Staszic (1755-1826): "Z dziesięciu tysięcy mil kwadratowych tylko trzynasta część ma właścicielów. (...) Wokół samodzierże (...) nadają wszystkim ludziom prawo dziedzictwa, któreby wszystkich chęciło do pracy, doskonaliło rolnictwo, szczepiło przemysł i handel, ciągnęło do kraju pieniądze, a z temi zwiększały się ich podatki i wojsko. Polacy pośrodku (...) z usilnością wyrzucają te zasady". Gdy Staszic pisał te słowa, w wielu krajach Europy rozpoczynała się rewolucja przemysłowa, szybko rozrastały się szeregi klasy średniej.

Hipolit Cegielski kontra Piotr Wysocki
Staszic piętnował to, że w Polsce człowiek honoru mógł majątek odziedziczyć, mógł się weń wżenić, ale dochodzenie do niego mozolną pracą nie zasługiwało na szacunek i uznanie. "Ideologia szlachecka długo stanowiła zaporę na drodze modernizacji polskiej gospodarki" - pisał socjolog prof. Jerzy Szacki. Także później bohatera widziano raczej w ginącym w bezsensownej walce poruczniku Piotrze Wysockim niż w zwolenniku tworzenia klasy średniej księciu Aleksandrze Wielopolskim. Herosami narodowego mitu byli niezliczeni powstańcy. Nie mógł z nimi konkurować budowniczy mostów Ernest Malinowski, założyciel spółki rolniczej i człowiek, który odmienił wielkopolską wieś - Hipolit Cegielski.
W Polsce nigdy nie ceniono tych, którzy bogacą się własną pracą i pomysłowością. Ta tradycja przetrwała do czasów II Rzeczypospolitej: tu zamiast klasy średniej, której warunki rozwoju tworzył przede wszystkim Władysław Grabski, reformator polskiej waluty i gospodarki, mnożyła się liczba kombatantów przypisujących sobie zasługi w odzyskaniu niepodległości. Klasa średnia, o której rozwój apelowali Marian Dąbrowski, twórca "Ilustrowanego Kuriera Codziennego", Melchior Wańkowicz, Stanisław Cat-Mackiewicz, Ksawery Pruszyński czy Adolf Bocheński, była słaba i właściwie skupiona w kilku dużych miastach. Klasa ta w niewielkim stopniu przypominała zachodnią.
- Tamta klasa średnia została zdominowana przez inteligencję utrzymującą wysoki status dzięki państwu i mającą specyficzne poczucie misji. Tymczasem klasa średnia raczej powinna z państwem konkurować, wydzierać różne obszary życia społecznego i gospodarczego spod jego kontroli - konstatuje prof. Marek Ziółkowski, socjolog.

Klasa średnia upaństwowiona
- Tuż po II wojnie światowej klasa średnia zaczęła się szybko odbudowywać, lecz natychmiast zadano jej śmiertelny cios: wszystko upaństwowiono - przyznaje Mieczysław Rakowski, były premier. Jednak nawet realny socjalizm nie mógł sobie poradzić bez klasy średniej. Oczywiście, oficjalnie państwo się od niej dystansowało, a w razie jakichkolwiek problemów stawała się kozłem ofiarnym. To "prywaciarzy" i "badylarzy" obarczano odpowiedzialnością za wszelkie kryzysy gospodarcze, karano domiarami podatkowymi. - Większość społeczeństwa ma w mózgach 50 lat wyrwy cywilizacyjnej, kiedy istniała tylko jedna klasa pełniąca funkcję świętej krowy, czyli klasa robotnicza. Klasa średnia to było pojęcie zakazane, bo odwoływało się do świata kapitalizmu - przypomina Stefan Bratkowski, pisarz, publicysta.
- Pod koniec lat 60. zacząłem pracować na swoim. Potrzebowałem 60 pracowników, a według przepisów mogłem zatrudnić dziesięć razy mniej. Prywatny biznes był wtedy ściśle licencjonowany. Ten, kto otworzył interes, nie mógł się obnosić z bogactwem, bo groziło to dodatkowymi podatkami - wspomina Mieczysław Wilczek, minister przemysłu w ostatnim rządzie PRL. Dopiero w latach 80. klasa średnia została praktycznie zaakceptowana jako pełnoprawny sektor gospodarki, ale występowała głównie pod szyldem rzemiosła. Zezwalano również na zakładanie quasi-spółek akcyjnych, czyli firm polonijnych (pod koniec dekady było ich 700).
Ci, którzy dotrwali do upadku PRL, w III RP stali się klasą średnią z prawdziwego zdarzenia. Tysiące wykorzystały szansę, jaką była ustawa o działalności gospodarczej z 1988 r. - Ustawa, którą wniosłem do Sejmu jako ówczesny szef rządu, stworzyła rzeczywiste warunki do powstania klasy średniej. W ciągu kilku miesięcy powstało 2,5 mln małych i średnich przedsiębiorstw. Ustawa była uznawana za najbardziej wolnościową w naszej części Europy, wprowadzała tylko cztery koncesje - chwali się Mieczysław Rakowski. Po 1990 r. swobodę działalności małych i średnich przedsiębiorstw zaczęto znowu ograniczać - głównie instrumentami fiskalnymi i przepisami prawa pracy. Ograniczenia wynikały z rosnących potrzeb budżetu, którego wydatków żaden rząd III RP nie potrafił lub nie mógł radykalnie ograniczyć. - Zakrawa to na głupotę: mówi się, że małe i średnie firmy są siłą napędową gospodarki, a jednocześnie na wszelkie sposoby się je dławi - dodaje Rakowski. - W ostatnich latach liczba firm zwiększyła się nieznacznie. Oznacza to, że albo wyczerpała się pula ludzi przedsiębiorczych, albo zbyt wiele jest trudności związanych z uruchomieniem działalności gospodarczej - zastanawia się Jerzy Drygalski, były wiceminister przekształceń własnościowych, obecnie przedsiębiorca.

Etyka protestancka i duch kapitalizmu
Mirosław Dzielski, który zrobił wiele dla tworzenia klasy średniej pod koniec PRL i na początku lat 90., twierdził, że o rozwoju klasy średniej decydują cztery czynniki: religijny, moralny, ekonomiczny oraz satysfakcja z efektów pracy. Czynnik religijny miał ogromne znaczenie w protestanckich społeczeństwach Zachodu. "Bogacenie się pojmowane jako sprawowanie obowiązku zawodowego jest nie tylko dozwolone, lecz wręcz nakazane" - pisał niemiecki socjolog Max Weber w pracy "Etyka protestancka a duch kapitalizmu". Stefan Kisielewski, wspominając w 1991 r. swój pobyt w Szwajcarii, zauważył we "Wprost": "Wyczuwa się tam, że nakaz Kalwina, by pracować, pomnażać kapitał, a przy tym nie eksponować jego owoców, realizowany jest z całą konsekwencją. Zaczynam mieć ciągoty do kalwinizmu. Ale czy można myśleć i odczuwać inaczej, gdy się obserwuje tę anty-kapitalistyczną i antyamerykańską krucjatę, którą funduje nam nasz Kościół?".
Tylko konserwatywna część polskiej opozycji demokratycznej, czyli środowiska skupione wokół Mirosława Dzielskiego, Czesława Bieleckiego czy Aleksandra Halla, doceniała rolę klasy średniej w budowaniu demokracji. Większa część opozycji, szczególnie skupiona wokół KOR, propagowała raczej samorządowy model jugosłowiański, gdzie dla klasy średniej niewiele było miejsca. Być może "prywaciarze", "badylarze" i działający na włas-ną rękę przedstawiciele wolnych zawodów zrobili dla powstania III RP równie dużo jak demokratyczna opozycja.
Świadomość znaczenia klasy średniej pojawiła się właściwie dopiero w drugiej połowie lat 90. Prof. Bronisław Geremek, historyk, były lider Unii Wolności, trafnie zauważył: "Gdy warstwa średnia jest silna, rośnie popyt konsumpcyjny, a to z kolei nakręca gospodarkę. Gdy klasa średnia jest silna, zmniejszają się różnice społeczne, nie dzielimy się więc jedynie na bogatych i biednych. A przede wszystkim, gdy klasa średnia jest silna, umacniają się najważniejsze wartości narodowe i ludzie wiedzą, że ciężka praca, inicjatywa i współodpowiedzialność przynoszą nagrodę w postaci przyzwoitej jakości życia".
Istotą klasy średniej jest to, że stabilizuje system. "Mamy tu do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym: klasa średnia może tę funkcję spełniać dzięki temu, że system jest w miarę stabilny, co sprzyja planowaniu przyszłości, podejmowaniu długofalowych inwestycji zakładających oszczędzanie, kalkulowaniu ryzyka, a więc rozwijaniu wszystkich tych umiejętności, które leżą u podstaw orientacji rynkowej" - uważa prof. Mirosława Marody, socjolog.
W naszym kraju wciąż najsilniejsze jest lobby żądających, znacznie słabsze zaś tych, którzy pracują i wytwarzają. Widać to nawet w obecnym parlamencie. - Wśród tych, których można by zaliczyć do klasy średniej, widoczny jest brak tradycji uczestnictwa w życiu politycznym i mechanizmach demokratycznych. Członkowie klasy średniej nie są w stanie znaleźć partii, która konsekwentnie występowałaby w ich imieniu. Dlatego przedstawicieli tej warstwy społecznej odnajdujemy zarówno w elektoracie Platformy Obywatelskiej, Unii Wolności, jak i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a nawet Samoobrony - tłumaczy prof. Andrzej Rychard z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.

Polskie piętnaście minut
Klasa średnia nieraz radziła sobie w trudnej sytuacji, więc pewnie poradzi sobie i tym razem. - Ale państwo nie poradzi sobie bez klasy średniej, bo państwowe firmy nie rozwiązują problemów, lecz je mnożą. Przedsiębiorców zachęca się w ten sposób do transferu pieniędzy za granicę, zakładania łańcuszków przedsiębiorstw, między którymi będzie przepływał kapitał i żadne nie odnotuje zysków. Wolne zawody nie mają takich możliwości, więc antymotywacja może po prostu ograniczyć ich aktywność - przestrzega dr Bohdan Wyżnikiewicz, ekonomista. Polska ma swoje piętnaście minut na zbudowanie solidnych podstaw demokracji i wolnego rynku, czyli umocnienie klasy średniej. - Uderzenie w klasę średnią jest samobójcze, bo jest to de facto uderzenie w kapitał społeczny, który ta klasa wytwarza. A kapitał społeczny jest dobrem bardzo trudnym do odtworzenia - przekonuje Edward Luttwak. - Apelowałbym do polskich władz, by nie zachowywały się jak sadownik, który zamiast zbierać co roku plony, wyciął drzewa owocowe i spalił je w kotłowni, bo akurat nie miał oleju opałowego.
Tymczasem władza właśnie tak się zachowuje: obciążenie klasy średniej większością kosztów ratowania budżetu to de facto aborcja dokonana na tej grupie społecznej. A aborcja nie jest najlepszym sposobem podniesienia przyrostu naturalnego - choćby dlatego, że może prowadzić do bezpłodności.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.