Niewolnicy nafty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przestaniemy używać benzyny - gospodarki krajów arabskich zawalą się!
Gdy zasoby ropy zaczną się wyczerpywać lub nastąpi dalszy spadek jej znaczenia, zmniejszy się też zainteresowanie Zachodu kłopotliwym rejonem Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej - prorokował prof. Bernard Lewis, jeden z największych zachodnich znawców świata arabskiego. Proroctwo Lewisa niebawem może się ziścić. Co się stanie z narodami arabskimi, gdy ropa, na której opiera się ich egzystencja, przestanie być krwią światowej gospodarki? Odpowiedź jest brutalna - zbankrutują.

Zostaną daktyle
Jaki będzie pomysł na życie dla prawie 300 mln ludzi - od Iraku po Maroko - zamieszkujących bodaj najbardziej newralgiczny rejon świata; podminowany przez waśnie etniczne, wywrotowe idee i wpływy wielkich mocarstw? Dotychczas w krajach tego regionu nie udało się stworzyć ani jednej rozpoznawalnej na świecie marki. Ich udział w globalnym produkcie wynosi tylko 2,5 proc., a w światowym handlu - choć to zajęcie uchodzi za arabską specjalność - 3 proc.! Ich eksport, wyłączywszy ropę, jest mniejszy niż Finlandii. Trzeba mieć co sprzedawać, a tymczasem krajom regionu coraz trudniej zaspokoić nawet potrzeby rynku wewnętrznego. Czy alternatywą dla ropy pozostaną daktyle i tkane ręcznie dywany - jak przed wiekami?

Bezsenne noce
Królowie, szejkowie i sułtani już mieli wiele bezsennych nocy. Powód? Strumień naftowych zysków zaczął gwałtownie wysychać. Gdy w 1999 r., po ciężkim okresie światowej recesji na przełomie lat 80. i 90., ceny ropy znów poleciały w dół, nawet najbogatsze państwa rejonu Zatoki Perskiej - o dochodach porównywalnych z krajami najbardziej rozwiniętymi - przeżyły ciężkie chwile. Wszystkie stanęły na krawędzi załamania.
W jeszcze gorszej sytuacji niż Arabia Saudyjska (trzy czwarte budżetu i ponad 90 proc. eksportu to dochody z ropy) czy Kuwejt znalazły się te kraje, które ropy mają jak na lekarstwo bądź nie mają jej wcale - Jordania, Liban, Egipt i Jemen. Utrzymują się one na powierzchni dzięki wpływom dewizowym od swych obywateli pracujących w krajach naftowych lub wręcz są na garnuszku największych eksporterów ropy, którzy udzielają im pomocy finansowej (Egipt jest też drugim po Izraelu największym biorcą pomocy z USA). W Jemenie oba te źródła dochodów już dość dawno wyschły - Saudyjczycy nie chcieli dłużej wspierać tego kraju. W odwecie za poparcie udzielone Irakowi przez władze Jemenu w okresie "Pustynnej burzy" wydalili prawie milion gastarbeiterów jemeńskich.
W końcu jednak nawet najubożsi krewni naftowych szejków nieco odetchnęli, bowiem po załamaniu z 1999 r. ceny ropy odbiły się od dna i kasy naftowych potentatów zaczęły ponownie pęcznieć, kreując tłuste budżety i nadwyżki na rachunkach obrotów bieżących. Hossa nie będzie jednak trwała wiecznie (po chwilowym skoku po 11 września ceny spadły poniżej 20 USD za baryłkę). Nie mówiąc już o tym, co nastąpi, jeśli pewnego dnia ropa przestanie być paliwem globalnej gospodarki. Na szczęście dla eksporterów jeszcze przez kilka najbliższych dekad kwestia ta pozostanie jedynie zagadnieniem z zakresu futurologii. Już dziś można jednak obserwować stopniowy odwrót przemysłu od ropy (ze względu na jej wysoką cenę).

Próg rozwoju
W elitach państw arabskich z wolna toruje sobie drogę przekonanie, że jeśli ich państwa mają się rozwijać w sposób zrównoważony, to trzeba rozpocząć poważne reformy i modernizację pozanaftowych sektorów gospodarki. W najbardziej zasobnym w ropę kraju regionu, w Arabii Saudyjskiej (której gospodarka wytwarza jedną czwartą PKB całego świata arabskiego), znów ujawniły się stare pokusy: mnożenia kolejnych państwowych posad bez znaczenia - tylko po to, by słabo wyedukowanym obywatelom znaleźć jakiekolwiek zajęcie i stłumić ich niezadowolenie. Problemy, z jakimi boryka się saudyjskie królestwo, pojawiają się zresztą w mniejszym lub większym stopniu we wszystkich krajach arabskich - od Iraku po Maroko. Dylematem tych państw jest to, jak pokonać barierę gwałtownie rosnącej liczby ludzi wchodzących w wiek produkcyjny. W Arabii Saudyjskiej prawie połowa mieszkańców nie ukończyła 15 lat. W kilku innych państwach ten odsetek jest nawet wyższy. Nietrudno sobie wyobrazić, jaką presję za parę lat będą wywierać młodzi na skostniały rynek pracy. Nieubłaganie kończy się czas, kiedy wszyscy mogli spać spokojnie dzięki ropie. Dowód? Na początku lat 80. dochód na mieszkańca w Arabii Saudyjskiej dorównywał USA, sięgając 28 tys. USD, teraz na osobę przypada tylko 7 tys. USD. Nic dziwnego, że ten "rozwój" potęguje niechęć do rządzącej rodziny królewskiej, liczącej 30 tys. osób i lokującej miliardowe zyski na Zachodzie.

Ferment odnowy
Gdy dwa lata temu świat arabski pogrążył się w kryzysie, wzrost gospodarczy w Arabii Saudyjskiej wyniósł zaledwie 0,5 proc., a w sąsiednim Katarze jeszcze mniej, bo 0,2 proc. Teraz jest znacznie wyższy i wynosi odpowiednio 3 proc. i 4,6 proc. Saudyjczykom niełatwo się pogodzić z tym, że tłustszy okres należy wykorzystać do przeprowadzenia niezbędnych reform. Katarczycy postawili na rozwój przemysłu gazowego, obcinają królewskie wydatki i inne subsydia. Zdają się nie mieć złudzeń, że otwarcie w gospodarce jest możliwe bez zmian społecznych. Dlatego przyznali prawa wyborcze kobietom.
Ferment odnowy gospodarczo-społecznej widać już gołym okiem w kilku krajach. Nawet Syria wdraża pięcioletni program prywatyzacji. Jordania, pierwszy kraj arabski, który podpisał umowę o wolnym handlu z USA, zmaga się z ograniczeniem zadłużenia zagranicznego i deficytu budżetowego. Egipt, Tunezja, Maroko i Autonomia Palestyńska zawarły umowy partnerskie z Unią Europejską. Doświadczony przez wojnę Kuwejt wspiera rozwój sektora prywatnego, by sprostać oczekiwaniom wyedukowanej na Zachodzie i wpatrzonej w Internet młodej generacji. Najlepszym przykładem, jak może wyglądać nowoczesne, otwarte i ambitne państwo arabskie, są Zjednoczone Emiraty Arabskie ze swoją wizytówką - Dubajem, który jest centrum handlowo-finansowym regionu i przyciąga turystów z całego świata. Udział ropy i jej przetwórstwa w tworzeniu PKB zredukowano w tym kraju o ponad połowę - z 75 proc. do 33 proc.
Dubaj pokazuje też, jak globalizacja zmienia życie mieszkańców kraju. W porach modlitw z minaretów rozlega się, jak dawniej, głos muezzina, ale na ulicach nie roi się już tłum wiecznie poszukujących zajęcia lub po prostu zabijających czas mężczyzn. Nowoczesne supermarkety spychają w cień suki - bazary, wokół których koncentrowało się życie społeczne. Ulicami mkną klimatyzowane limuzyny, mijając rzędy szklanych biurowców. Nie takich zmian chcą ortodoksi, domagający się zaprowadzania porządków koranicznych. Ich opór tłumaczy w znacznej mierze, dlaczego Arabia Saudyjska - największy eksporter podstawowego surowca świata - nie jest jeszcze nawet członkiem Światowej Organizacji Handlu. Bardzo trudno być jednak jednocześnie strażnikiem najświętszych miejsc islamu, religii, która czeka dopiero na swą reformację, oraz pionierem globalizacji.

Szansa tysiąca i jednej nocy
Politycy arabscy od lat nie mogą się uporać z podstawowymi problemami wewnętrznymi swych krajów. Jako usprawiedliwienie podają przywiązanie do tradycji i religii. Jemen nie jest nawet samowystarczalny żywnościowo, ale jak kraj długi i szeroki ciągną się uprawy odurzającego katu, pochłaniając ogromne ilości wody, której brak do nawodnienia upraw zbożowych. To klasyczny przykład strzelania sobie w nogę.
Większość rządów w krajach arabskich (tak religijnych!) - od Iraku po Algierię - była przez lata socjalistyczna. Teraz w spadku pozostała im jedynie ideologia utrzymania się u władzy (jak Kaddafiemu). Biedne kraje przejęły zwyczaje bogatszych: większość subsydiuje podstawowe produkty żywnościowe, a nawet wodę i energię; podatki są często symboliczne. Biznesmeni w poszukiwaniu zysków oglądają się raczej nadal na rządy niż na rynki czy klientów i mają awersję do "eksploatowania arabskiego bogactwa przez obcych", którzy mogliby zmienić to nastawienie. Zwykli ludzie nie mogą otwarcie krytykować władz, żądać zmian ani podejmować inicjatywy.
Dane statystyczne wskazują na przerażający niedorozwój społeczny. Nawet tam, gdzie dochód narodowy dorównuje krajom zachodnim, bezrobocie jest kilkunastoprocentowe. Jego tajemnica - podobnie jak sekret popularności fanatyzmu religijnego - tkwi głównie w braku dostosowanych do współczesności systemów edukacji. Nawet w Zjednoczonych Emiratach Arabskich co piąty obywatel powyżej piętnastego roku życia jest analfabetą.
W efekcie akcji zbrojnej przeciwko talibom w Afganistanie możliwy jest spadek znaczenia ropy arabskiej, o ile w ciągu kilku lat powstaną rurociągi - kontrolowane przez USA - z rejonu Morza Kaspijskiego do Pakistanu i Indii. Szejkowie mają mniej czasu niż księżniczka Szeherezada. Szansa na reformy gospodarcze w krajach arabskich może wyparować przed upływem tysiąca i jednej nocy.

Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.