Katastrofa "Wiedźmina"

Katastrofa "Wiedźmina"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fenomen literatury i kina fantasy
Kiedy w połowie lat 80. na konkurs literacki ogłoszony przez miesięcznik "Fantastyka" wpłynęło opowiadanie handlowca z Łodzi pt. "Wiedźmin", nikt nie podejrzewał, że stanie się ono początkiem głośnej sagi. Cykl obejmujący dwa tomy opowiadań i powieść w pięciu częściach sprzedano w łącznym nakładzie niemal miliona (!) egzemplarzy. Sapkowski zdołał przekroczyć granice gatunkowego getta i dotrzeć do olbrzymiej rzeszy czytelników, którzy nigdy nie czytali fantastyki. Na świecie udało się to tylko kilku autorom - J.R.R. Tolkienowi, Terry’emu Pratchettowi i Robertowi Jordanowi. Trudno się więc dziwić, że ekranizacja "Wiedźmina" wywoływała podobne zainteresowanie jak "Ogniem i mieczem" czy "Quo Vadis". Dość wspomnieć o spontanicznie zawiązanym przez "sapkologów" Komitecie Obro-ny Jedynie Słusznego Wizerunku Wiedźmina, protestującym - bez skutku - przeciwko powierzeniu tytułowej roli Michałowi Żebrowskiemu, czyli Skrzetuskiemu z "Ogniem i mieczem".

W krainie magii
Czym jest fantasy? Najprościej mówiąc: literaturą o magicznych krainach. Pojawiają się w niej czarodzieje, rycerze, smoki i mnóstwo dziwacznych, fantastycznych stworzeń. Autorzy tworzą swoje światy, wykorzystując różne mitologie - od greckiej, poprzez germańską, słowiańską, aż po mity Dalekiego Wschodu. Z reguły bohaterowie pokonują liczne przeciwności losu, by dopełnić przepowiedni czy wykonać jakąś misję. Do tego schematu pasuje większość słynnych cykli fantasy. Rzadko która powieść zamyka się w jednym tomie, najczęściej powstają powieści trzyczęściowe, do rzadkości nie należą wcale sagi liczące pięć, siedem czy więcej tomów. Niektóre popularne cykle mają już po kilkanaście części, a autorzy (choćby najsławniejsi Robert Jordan, Ann McCaffrey czy Andre Norton) wciąż piszą dalsze. Bywa też, że po kilkunastu latach powstają kontynuacje wcześniej zamkniętych cykli (w tym roku, po wielu latach od wydania czwartej części, ukazał się piąty tom z cyklu "Ziemiomorze" Ursuli K. LeGuin).

Fenomen Tolkiena
Zwykle autor zaklasyfikowany jako twórca fantastyki dociera tylko do miłośników gatunku. Po raz pierwszy przełamał tę barierę Tolkien. Jego cykl o Śródziemiu został uznany za jedną z najważniejszych książek XX wieku. Realizowana właśnie w Hollywood ekranizacja "Władcy pierścieni" to jedna z najbardziej oczekiwanych premier ostatnich lat. Opowieść Tolkiena wyznaczyła kanon światowej literatury fantasy. Jej popularność stopniowo rosła, osiągając szczyt pod koniec lat sześćdziesiątych. Od tamtej pory powieść otacza prawdziwy kult - podczas protestów studenckich w kampusach pojawiły się hasła "Gandalf na prezydenta". Fantasy zdominowało także inną, bardzo ważną część rynku fantastyki, czyli gry role-playing. Powstały one w połowie lat 70. w USA, by szybko opanować cały świat. Gracze mogą się wcielać w dowolne postaci i przeżywać kolejne przygody jako wojownicy, czarodzieje, elfy itp. Na podstawie najpopularniejszych gier powstają powieści, a nawet filmy. Wątki z najsłynniejszej gry "Dangeons and Dragons" przeniesiono właśnie na ekran.
Nic dziwnego, że i u nas zadziałały takie same mechanizmy i polski autor dokonał tego, co na świecie udało się już paru innym. Oprócz Sapkowskiego fantasy popularyzują u nas także inni autorzy - Ewa Białołęcka, Anna Brzezińska, Feliks W. Kres, Konrad Lewandowski - i mają wcale niemałą grupę wiernych czytelników. Daleko im jednak do popularności sagi o Wiedź-minie.

Od przygody do przygody
"Sapkolodzy" nie ukrywali, że liczą na nabożny wręcz stosunek reżysera do literackiego pierwowzoru. Po obejrzeniu filmu Brodzkiego będą więc zawiedzeni wprowadzonymi zmianami. Scenariusz oparto na fragmentach kilku opowiadań i skonstruowano według zasady "od przygody do przygody". Reżyser zrobił wszystko, by pokazać na ekranie możliwie najwięcej wątków i bohaterów z literackiego pierwowzoru. W efekcie kto nie zna powieści, niewiele zrozumie z powiązanych bez ładu i składu historyjek. Pisarz wiedział, co robi, od początku odcinając się od przedsięwzięcia i nie zezwalając na firmowanie go swoim nazwiskiem. Mamy bowiem kolejne filmowe dzieło skierowane w próżnię. Widać, że scenariusz pisany był z myślą o serialu telewizyjnym, a jego wersję kinową sklecono, mieszając bez pomysłu fragmenty różnych wątków. Znawcy prozy Sapkowskiego bez trudu wytkną twórcom liczne niekonsekwencje. Kim są dla siebie Geralt i Yennefer? W adaptacji ta ostatnia to postać niemalże epizodyczna, podczas gdy w powieści Yennefer, piękna czarodziejka, odgrywa jedną z ważniejszych ról. Dlaczego inny ważny wątek - okrutnej Renfri - ma tylko początek i niezrozumiałe zakończenie? Szkoda także, że w dialogach wykorzystano tak mało niezłej prozy Sapkowskiego.

Grzechy główne
Film obarczony jest także kilkoma powszechnymi grzechami polskiej kinematografii. Aktorzy (takie gwiazdy jak Ewa Wiśniewska, Anna Dymna, Zbigniew Zamachowski, czy sam Żebrowski) grają z nieznośnie teatralną manierą. Obronną ręką wychodzą jedynie Dymna i Zamachowski. Michał Żebrowski stara się jak może, ale scenariusz nie pozostawia mu zbyt dużego pola manewru. O grze dzieci lepiej w ogóle nie wspominać. Ścieżka dźwiękowa raz jest za cicha, w innym momencie ogłusza tak, że nic nie słychać - głos smoka został za mocno zmodulowany, przez co dialog stał się zupełnie niezrozumiały. Najefektowniej wypadają nagie biusty ponętnych pań (zwłaszcza urodziwej Grażyny Wolszczak jako Yennefer), tyle że dla całości dzieła są one zupełnie zbędne. Myślowa głębia przekazu czyni go atrakcyjnym wyłącznie dla widza do lat 12, nie wydaje się więc, by tym razem golizna mogła mieć wpływ na ewentualny sukces frekwencyjny filmu.

Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.