Wojna głów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kryzys to raj dla piekielnie ambitnych i piekło dla słabych
Amerykanie mawiają, że historię pisze się w rytmie kroków ludzi zstępujących po schodach w jedwabnych pantofelkach i wchodzących na nie w podkutych butach. Wdzierali się na te schody w ciągu ostatnich kilkunastu lat: były wiejski parobek J.R. Simplott, były bileter z Brooklynu D. Geffen, ekskierowca ciężarówki J.B. Hunt oraz przynajmniej kilka milionów innych. Dziś niektórzy z siedemnastu milionów milionerów zza oceanu mogą się mierzyć poziomem zamożności choćby z F. Dixonem, filadelfijskim dziedzicem fortuny, czy R. Galvinem, światowej klasy profesjonalistą - w drugim pokoleniu - w dziedzinie zarządzania.
M.H. Davis z Beverly Hills, posiadacz majątku szacowanego na ponad miliard dolarów (ropa, nieruchomości), określił ten marsz mianem "procesu twórczej destrukcji, zadającego kłam twierdzeniom o hermetyczności i postępującej alienacji kasty naszych krezusów", dodając: "Trudności, rynek przesytu w jedynym supermocarstwie, gdzie upada kilkaset tysięcy firm rocznie i tyleż się rodzi, to tak naprawdę raj i wyzwanie dla piekielnie ambitnych i piekło dla słabych". A znany ekonomista Joseph Schumpeter twierdzi: "Pojęcie kryzysu w tradycyjnym rozumieniu tego słowa straciło sens. Kryzys występuje zawsze, niezależnie od wskaźników makroekonomicznych - krajowych czy światowych. Bo wolny rynek to stan permanentnej wojny, wszystkich producentów ze wszystkimi. Jeśli jednego dnia kładziesz się spać z poczuciem sukcesu, nazajutrz możesz się obudzić jako przegrany".

Zarobić na wojnie, biedzie, kryzysie
"Gdy myślę o ogromnej popularności sieci tanich sklepów Aldi w Niemczech, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wielkie kariery w biznesie zaczynają się przy okazji dużego zamieszania - wojny, rewolucji, tzw. wielkich kryzysów. Gdy wali się stary porządek, załamuje koniunktura, większość jest zagubiona, jednostki potrafią zaś wyostrzyć wszystkie swoje zmysły, a nade wszystko zmysł posiadania" - zauważył na łamach "Spiegla" w 1994 r. Klaus Schimmel. Miał rację, a przykładów na poparcie tej racji można przytoczyć bez liku.
Podwaliny gigantycznego imperium Aristotelisa Onasisa stworzyły dochody ze szmuglu alkoholu dla oficerów tureckich, którzy okupowali Grecję, jego ojczyznę. Aristotelis pojął za żonę Jacqueline, wdowę po Johnie Fitzgeraldzie Kennedym. A na czymże klan Kennedych zbił fortunę, jeśli nie na gwałceniu prohibicji?
Wciąż niedoścignionym mistrzem w zarabianiu na biedzie pozostaje Sam Walton, o którym Timothy C. Forbes napisał w przedmowie do książki "Forbes o największych sukcesach w świecie biznesu": "W dniu śmierci w 1992 r. był najbogatszym człowiekiem na świecie. Jego majątek wart był około 28 mld USD i to dzięki zwiększeniu siły nabywczej ciężko zarobionych, ograniczonych zasobów pieniężnych innych ludzi z amerykańskich miasteczek. Przy okazji Sam Walton wpłynął na podwyższenie standardu życia milionów ludzi". Walton stworzył zatrudniającą 400 tys. pracowników sieć sklepów Wal-Mart, które dziś nazwalibyśmy dyskontami, z towarzyszącą jej od lat 70. dewizą: "Wszystko co najlepsze dla ubogich". Wcześniej, w 1954 r., 52-letni sprzedawca maszyn do mieszania koktajli mlecznych Ray Krock zobaczył w San Bernardino w Kalifornii stoisko z hamburgerami i wyobraził sobie nowy potężny sektor: bary szybkiej obsługi. Tak zrodził się McDonald’s. Jeszcze wcześniej, tuż po zakończeniu II wojny świtowej, gdy - wedle opinii Tatsu Omity, znanego historyka z Osaki, "Japończycy marzyli o solidnych butach, bez potrzeby ciągłej wymiany tekturowych wkładek" - Sochiro Honda zaczął wyposażać rowery w silniki, a następnie przepoczwarzył je w auta.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Akio Morita dał ludzkości walkmana, King Gillette - maszynki do golenia i żyletki, Edwin Land - przeciwsłoneczne okulary i aparaty Polaroid, Roland Moreno - kartę magnetyczną, John Harvey Kellog i jego brat Will - chrupki i płatki kukurydziane. Na bardzo długiej liście biznesmenów-odkrywców-pomysłodawców - "wietrzących w ciężkich czasach interes dla dobra wspólnego i własnego, czyli tego samego dla wszystkich" (za Robertem Hellerem, autorem "Czasów dla milionerów") - nie ma Polaków. Może dlatego, że naszym przedsiębiorcom przyszło działać w pierwszych latach kapitalistycznej Rzeczypospolitej w warunkach wręcz komfortowych, niemal pustynnego krajowego rynku, który wchłaniał prawie wszystko? "Brak przymusu innowacyjności i krea-tywności zemścił się pod koniec lat 90., gdy polscy biznesmeni znaleźli się w ogniu konkurencji globalnej. Poza nielicznymi okazali się statystami w tej grze" - ocenił niedawno Thomas Riccardo, znawca gospodarek Europy Środkowej i Wschodniej, analityk giełdowy.

Ryba zdrowieje od głowy
"13 lipca 1978 r., gdy wylano mnie z pracy, czułem się jak gówno" - wyznał w autobiografii Lee Iacocca. 54-letni już wówczas były prezes Ford Motor Company był zabezpieczony finansowo i - jak wspominał - "mógł resztę życia przegrać w golfa". Ale zdecydował się przyjąć posadę u Chryslera. Gdy rozpoczynał pracę u rywala Forda, straty Chryslera wynosiły kwartalnie ponad 150 mln USD. W 1983 r. zysk koncernu sięgnął 925 mln USD. Jak Iacocca tego dokonał? Tylko w roku 1980 zwolnił 15 tys. ludzi, ułożył się z bankami, przestawił cały park maszynowy na przedni napęd, wprowadził na rynek auta ze składanymi dachami i minivany. Przede wszystkim jednak potrafił przekonać management Chryslera, to - jak mówił - "zbiorowisko niezależnych graczy, z których wielu nie opanowało zasad gry na swojej pozycji", że "kryzys może być twórczy".
Na początku lat 80. linie lotnicze British Airways znalazły się na skraju bankructwa. Uratował je wyznaczony przez Margaret Thatcher nowy prezes - sir John King. King przeprowadził restrukturyzację koncernu, zwolnił około 20 tys. ludzi, zdobył miliony nowych klientów, głosząc hasło: "Siła tradycji w nowoczesnych warunkach" .
Pod koniec lat 80. zyski ze sprzedaży General Motors spadły do najniższego poziomu w okresie powojennym. Nowy szef GM Roger Smith zapowiedział, że "albo padnie z wyczerpania, albo w ciągu roku firma stanie na nogi". Po pięciu latach General Motors został największym amerykańskim eksporterem. Smith, ogłaszając "koniec rządów baronów motoryzacyjnych", radykalnie odmienił i odchudził strukturę zarządzania molochem. Wprowadził na rynek tańsze, lepsze samochody.
W połowie lat 90. słynna firma Apple traciła miliard dolarów kwartalnie. Na ratunek wezwano "ojca-założyciela" koncernu - Steve’a Jobsa. Wprowadził on zmiany, których przeforsowanie bez jego autorytetu byłoby niemożliwe. (Jak mawiał Bill Gates: "Apple to religia, nie biznes". Potrzebny był więc przywódca, który pokieruje... fundamentalistami.) Zredukowano zatrudnienie. W centrali Apple z 21 tys. pracowników zostało 5,8 tys. Produkcję z drogiej Japonii i USA przeniesiono do państw z tańszą siłą roboczą (m.in. do Czech). Skoncentrowano się na promocji kilku zaledwie produktów. Od trzeciego kwartału 1997 r. Apple zaczął przynosić zyski, i to niemałe - 150 mln USD kwartalnie.
"Po latach wiem, że nie da się odnieść sukcesu przy kolektywnym kierowaniu firmą. Ryba zawsze psuje się od głowy, ale i od głowy zaczyna zdrowieć" - napisał niegdyś Charles Merrill, współtwórca Merrill Lynch. A cytowany już wcześniej Thomas Riccardo następująco ocenia management w krajach naszego regionu: "Są sprawnymi wykonawcami, ale zwykle brakuje im przebojowości. Tych bardziej utalentowanych krępują skomplikowane relacje właścicielskie w firmach. A gdy jest już jeden właściciel, on sam zwykle chce decydować o wszystkim. Problem polega na tym, że najczęściej nie jest do tego profesjonalnie przygotowany, a zwykła intui-cja już nie wystarcza".

Przebudzenie biznesmenów?
Ocena Riccarda generalnie pokrywa się z wnioskami przy okazji konstruowania ostatnich list 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". W istocie, w drugiej połowie lat 90., gdy wyczerpał się arsenał prostych pomysłów, wielu z najzamożniejszych zaprzestało rynkowej ekspansji, poprzestając na próbach ochrony stanu posiadania. Wielu z nich to dziś de facto rentierzy. Prosperują na dobrą sprawę jedynie ci, którzy przyssali się do sektora publicznego. Nie znaczy to jednak, że między Odrą a Bugiem biznes zapadł w długi sen, oczekując lepszych czasów. I u nas kryzys - mierzony choćby trzydziestoprocentowym spadkiem popytu na towary konsumpcyjne - może, jak rzekł Iacocca, okazać się "twórczy".
- Nasz zysk w porównaniu z zeszłym rokiem wzrósł o 21,5 proc. Firma się rozwija i najbliższe miesiące powinny być jeszcze lepsze - przewiduje Sławomir Chłoń, prezes ComputerLandu. - To efekt podjętej w odpowiednim czasie decyzji o dywersyfikacji działalności. Obecnie działamy w pięciu różnych branżach: bankowości i finansach, przemyśle, telekomunikacji i sektorze zdrowia. Uniezależniło nas to od branżowej dekoniunktury.
- Przychody naszej firmy wzrosły od ubiegłego roku o 20 proc., zysk o 30 proc. - wylicza Rafał Chwast, wiceprezes zarządu i dyrektor finansowy ComArchu, firmy oferującej systemy zarządzania aktywami i sieciami komputerowymi. - Dzisiaj eksport stanowi 10 proc. naszej sprzedaży. Znakomite wyniki przyniósł także motywacyjny system płac. Obniżyliśmy stałą część wynagrodzenia. Teraz płace pracowników zależą od wyników firmy.
Po raz pierwszy od trzech lat zysk zanotuje - mimo zapaści na rynku księgarskim - Wydawnictwo Naukowe PWN. - Z firmy odeszła jedna trzecia pracowników. Skróciliśmy również front inwestycyjny: koncentrujemy się tylko na krajowym rynku. Wobec planowanego na najbliższe lata znacznego wzrostu liczby studentów będziemy mieli tutaj wystarczająco dużo klientów - ocenia Michał Szewielow, dyrektor naczelny wydawnictwa.
Niszą sieci sklepów CCC (Cena Czyni Cuda) z Polkowic stał się rynek tanich butów. Firma sprzedaje je już w 350 sklepach w całym kraju. - Konkurujemy z silnymi zachodnimi sieciami, takimi jak La Halle czy Deichman, i dajemy sobie radę. W tym roku otworzyliśmy prawie 100 sklepów - informuje Mariusz Gnych, dyrektor w CCC. Firma Multisoft udziela z kolei franszyzy na prowadzenie sklepów U Szewczyka i ma ich już pod tym szyldem 140. Wszystkie są tak urządzone, by wywołać skojarzenie z kiermaszem. - Będziemy otwierać coraz większe i zasobniejsze sklepy, podwyższymy standard obsługi i sprowadzimy buty z lepszych materiałów. Niech drżą Bata i Salamander - zapowiada Wojciech Dąbrowski, dyrektor Multisoftu.
Galeria Centrum ma takich samych klientów jak usytuowany tam Empik, czyli i tych, którzy przychodzą tylko po codzienną gazetę za kilka złotych, i tych, którzy kupują dużo droższe płyty kompaktowe, książki oraz gry komputerowe czy perfumy. Tak zrodził się zamysł wprowadzenia własnych kolekcji z ubraniami, których cena nie przekracza kilkudziesięciu złotych. Od kilku miesięcy w sklepach Galerii Centrum, oferującej dotychczas raczej drogie ubrania znanych firm, pojawiły się zupełnie nowe marki przeznaczone dla mniej zasobnych klientów. Konsorcjum Eastbridge, które jest właścicielem Galerii Centrum i salonów Empiku, zleciło produkcję relatywnie taniej odzieży wykreowanych przez siebie marek: Linea, Navy, Autograph i Rodo.
- We wrześniu tego roku sprzedaliśmy o 30 proc. więcej ubrań niż we wrześniu 2000 r. - twierdzi Maciej Dyjas, prezes firmy Empik Centrum Investment.
Grupa Maspex z Wadowic włączyła w swoje struktury firmę Tymbark, a następnie kupiła pakiet akcji firmy Multico, która wytwarza wodę mineralną MultiVita.
- Wspólne zaopatrzenie, produkcja, logistyka, promocja, dystrybucja, systemy informatyczne oraz systemy zarządzania jakością to niższe koszty, a więc niższe ceny naszych produktów - mówi prezes firmy Krzysztof Pawiński. - Zmniejszyliśmy zatrudnienie, wynegocjowaliśmy nowe, korzystniejsze umowy z dostawcami, zmieniliśmy politykę sprzedaży - wylicza Hubert Wiktorowski, dyrektor w warszawskiej sieci piekarniczej Karol Szlenkier. Koszty obniżyła również szwedzka sieć domów meblowych IKEA i producent słodyczy Mieszko z Raciborza. Tegoroczna obniżka cen jest największą w polskiej historii IKEA i wynosi średnio 6 proc.
- Była możliwa dzięki strategii firmy, która polega na poszukiwaniu bardziej efektywnych technologii, źródeł zakupu i rozwiązań logistycznych, a także rozbudowie sieci sprzedaży - mówi Jan Musiolik, dyrektor generalny IKEA w Polsce. - Między innymi dzięki niższym cenom nasze obroty wzrosną ze 111 mln zł w 2000 r. do 140 mln zł w tym roku - mówi prezes Mieszka Tomasz Gajdziński.
Kierowany przez Roberta Kamińskiego Kamis w ciągu dziesięciu lat istnienia opanował 40 proc. rynku droższych przypraw. Po cichu, bez milionowych wydatków na telewizyjne kampanie, wprowadził jednak niedawno zupełnie nową markę tanich przypraw Galeo, na których próżno szukać znaku firmowego znacznie wyżej klasyfikowanego Kamisu. Udało się - jej sprzedaż stanowi już 5 proc. łącznych przychodów firmy.
- Ten, kto znajdzie niszę rynkową, wygra - powtarza Krzysztof Pawiński. W Polsce brakowało na półkach lekkich, zdrowych przekąsek. We wrześniu tego roku kierowany przez niego Maspex zaproponował więc konsumentom roolsy - opiekane krążki chlebowe, tańsze od innych przekąsek.
Panowie ... (w miejsce wielokropka Czytelnik może wstawić nazwiska biznesmenów znanych z telewizji i kolorowych czasopism) - dość autokreacji. Pobudka i do dzieła! Łatwiej już było.

Marek Zieleniewski
Współpraca: Jan Piński
Monika Stefanowska
Więcej możesz przeczytać w 47/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.