Wielki powrót

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wracają z emigracji równie chętnie jak wyjeżdżali: najwięcej z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, Szwecji i Stanów Zjednoczonych
Przeszło pół miliona emigrantów wróciło do Polski w ciągu ostatnich pięciu lat

Przybywają też do kraju przodków osoby urodzone w polskich rodzinach w Brazylii, Argentynie, Urugwaju. Osobną grupę stanowią wracający do kraju urodzenia polscy Żydzi: ci, którzy pozostali na Zachodzie tuż po wojnie, wyrzuceni z Polski po 1968 r. oraz emigranci z lat 80. Szacuje się, że w ciągu ostatnich pięciu lat do "starego kraju" wróciło grubo ponad pół miliona osób (według niektórych szacunków - nawet 800 tys.). Dominują biznesmeni, artyści, sportowcy, menedżerowie, lekarze, emeryci i rentierzy, którzy w Polsce właśnie, a nie w "drugich ojczyznach", wolą wydawać zarobione za granicą dewizy. Wracają też młodzi, dobrze wykształceni profesjonaliści - przedstawiciele zagranicznych koncernów lub cenieni fachowcy, oferujący swoją wiedzę rodzimym firmom, którym "wstrząsowa kuracja" zaordynowana polskiej gospodarce przez Leszka Balcerowicza stworzyła niepowtarzalną szansę. Największą grupę - ok. 70 proc. - stanowią emigranci z lat 80. (z Polski wyjechało wtedy ok. 2 mln osób). Przyjeżdżają też jednak dzieci emigrantów z lat 20. i 30., potomkowie żołnierzy armii gen. Andersa, urodzeni i wykształceni za granicą.

Czas reemigracji
Mało komu przychodzi dziś do głowy zrzekanie się polskiego obywatelstwa, niewielu myśli o stałej emigracji. Zaledwie 7 proc. ankietowanych przez CBOS młodych Polaków deklaruje chęć wyjazdu za granicę na zawsze. Tymczasem w połowie lat 80. chęć emigracji z Polski deklarowało ponad 35 proc. nastolatków. Obecnie połowa badanych wyjechałaby jedynie "na jakiś czas" - po to, by uzupełnić wykształcenie, poznać język lub zarobić na pierwszą w życiu inwestycję. Obywatele III RP nie kupują już biletów w jedną stronę. Scena zbiorowego zjadania paszportów, którą Zbigniew Kruszyński rozpoczynał kilka lat temu powieść "Schwedenkräuter", bardziej dziś śmieszy, niż przeraża.
W swoje rodzinne strony przyjeżdżają Polacy z Niemiec - posiadacze dwóch paszportów, którzy niemieckie obywatelstwo otrzymali przed laty za pochodzenie. Dziś korzystają z niemieckich świadczeń socjalnych, ale żyć i inwestować chcą na Śląsku lub Mazurach. Według niemieckiej prasy, tylko w 1998 r. na wyjazd z Niemiec zdecydowało się 70 tys. osób. Z Wielkiej Brytanii przyjechało z kolei do Polski ponad 20 tys. emigrantów. Dane Stowarzyszenia Kombatantów Polskich sprzed dwóch lat mówią m.in. o powrocie 6 tys. młodych ludzi - dzieci emigrantów urodzonych w Anglii. Chętnie przyznają się oni do polskich korzeni. Pracują dziś w bankowości, telekomunikacji, marketingu, public relations, reklamie. Korzystają ze znajomości angielskiego, a język polski najczęściej poznawali dopiero po przyjeździe. To, że są Polakami "z krwi", umożliwia im jednak zdobycie pracy w przedstawicielstwach zachodnich firm - zwykle na stanowiskach znacznie wyższych niż mogliby otrzymać w Wielkiej Brytanii.
- Męczyła mnie niemiecka dokładność, tamtejsze życie poukładane niemalże w kratkę - mówi Władysław Kozakiewicz, znany niegdyś lekkoatleta, dziś radny Gdyni. Za granicą był zawodnikiem i trenerem, szkolił m.in. tyczkarzy pochodzących z Rosji. Do Polski najpierw wpadał na rekonesans, później został. Ma tor kartingowy w Trójmieście, po odejściu Jacka Dębskiego ze stanowiska prezesa UKFiT, był jednym z kandydatów koalicji na nowego ministra sportu. - W Stanach Zjednoczonych można być jedynie trybem w wielkiej machinie, tu wszystko tworzysz od podstaw - uważa Bogusław Skuza, pracujący w branży ubezpieczeniowej. - W USA miałem pozycję, ciekawą pracę i wygodne życie. Mogłem mieć spokój do emerytury, ale nie mogłem tworzyć. Chciałem się oderwać od armii tamtejszych menedżerów i od dni za bardzo podobnych do siebie - wspomina Leszek Waliszewski, prezes Delphi Automotive Systems Poland. - Na emigracji brakowało mi "świeżego powiewu" i charakterystycznego dla Polski dynamizmu - mówi Marek Płoszczyński, który w swoim warszawskim centrum medycznym Damiana przyjmuje 300 chorych dziennie.
Zbigniew Chrzanowski wyjechał tuż po przemianach w 1989 r. W USA kierował ciężarówką, prowadził firmę budowlaną i podpatrywał, jak funkcjonują tamtejsze gospodarstwa rolne. Po powrocie przejął rodzinne, 60-hektarowe gospodarstwo w Makowie Mazowieckim. Dziś razem z bratem hoduje 3 tys. świń rocznie. Jest członkiem SKL i posłem na Sejm z listy AWS.

Polska - ziemia obiecana
Czy po latach Polska może być dla Polonii nową ziemią obiecaną, dzięki której można nie tylko czuć się jak w domu, ale też realizować zawodowe plany? - Wracają ludzie sukcesu lub ci, którym nie udała się adaptacja w nowym społeczeństwie - mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. - Przyjeżdżają "nowi Polacy", obywatele świata, którzy przez lata szukali swojego miejsca w wielu państwach, by ostatecznie zakotwiczyć w Warszawie lub Krakowie. W dzisiejszej Polsce widzą dynamiczny kraj, dający ludziom twórczym szansę na szybszy rozwój. Wielu wraca, bo brakuje im nawet rodzimego bałaganu, nieprzewidywalności i fantazji.
- Emigracja stała się zjawiskiem naturalnym. Także reemigracja jest znakiem naszych czasów - mówi Antoni Rajkiewicz z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. - Jeżeli podróż samolotem z Warszawy do Nowego Jorku trwa tyle, ile wyprawa pociągiem do Zakopanego, przywiązanie do jednego miejsca przestaje być życiową koniecznością. Mamy dziś do czynienia ze "społeczeństwem nomadów".

Prawnuk Wańkowicza
Polscy nomadzi coraz chętniej wracają "do siebie" na stałe. - Na nie ustabilizowanym polskim rynku pracy osoby z bogatym życiorysem są czymś wyjątkowym i łatwiej im o dobrą posadę - uważa Dawid Walendowski, prawnuk Melchiora Wańkowicza, który jako sześciolatek wyjechał z rodzicami do USA. - Wróciłem po osiemnastu latach. Wiedzę z ekonomii zdobytą w Ameryce sprzedaję warszawskiej firmie inwestującej w polskie przedsiębiorstwa. Do USA, gdzie pozostali moi rodzice, raczej nie wrócę. Żenię się z warszawianką.
- Polska wciąż jest żyzna i żywiołowa. Polacy rozwijają się, szukają odpowiedzi na podstawowe pytania. Przecież nadal nie wiemy, co wolno pokazywać w telewizji, jak prowadzić kampanię wyborczą, nie wiemy nawet, czy supermarkety powinny być otwarte w niedzielę. Po piętnastu latach spędzonych za oceanem nawet polskie ułomności i rozterki mogą fascynować - uważa Jarosław Chołodecki. Kiedyś marzył o silnym radiu polonijnym w USA, dziś jest konsultantem w programie "Partnerstwo dla samorządu terytorialnego", finansowanym przez Amerykanów.

Zachłyśnięcie Polską
Powrotom towarzyszą często emocje nie mniejsze niż te przed wyjazdem. - Gdy wróciłem do Warszawy, z radości piłem dwa tygodnie. Tłamszone przez dwadzieścia lat uczucia niemal wybuchły - opowiada Krzysztof Topolski, który w Kanadzie handlował używanymi samochodami i nawet nie myślał o Polsce. - Emigrowałem na fali marcowych wyjazdów po 1968 r., po roku spędzonym w więzieniu i pobycie w zakładzie psychiatrycznym, który jako jedyny chronił przed wojskiem - dodaje Topolski. W Szwecji studiował. Razem z kolegami chciał zorganizować największą letnią dyskotekę, ale gang agresywnych młodzieńców wystraszył wszystkich wczasowiczów. Później w Kanadzie nosił walizki w hotelach i założył firmę, która miała się zajmować malowaniem domów. Interes upadł, gdy malując za pomocą rozpryskiwacza, pokryli farbą pół ściany i dwa zaparkowane obok jaguary. Po paru latach odkrył w sobie talent handlowca. Udało mu się stworzyć największą w Kanadzie firmę sprzedającą używane samochody oraz własne przedstawicielstwo Nissana. - Mieszkałem w drogim domu w dobrej dzielnicy Toronto. Polskę skreśliłem na zawsze. Z założenia nie chciałem być typowym emigrantem, który narzeka, tęskni i prenumeruje krajową prasę. Kiedy jednak po latach zobaczyłem Warszawę, zachłysnąłem się. Poznałem tu drugą żonę, w której zakochałem się w pięć minut, i niemal natychmiast zacząłem się pozbywać wszystkich kanadyjskich interesów. Dziś jestem niezależnym inwestorem, który przez okno patrzy na Mazury - opowiada Topolski.
Tatry skusiły Małgorzatę Tlałkę, niegdyś znaną alpejkę, która po zakończeniu kariery we Francji przyjechała z mężem do Zakopanego. Emigrowała razem z siostrą w 1985 r. Wzięła fikcyjny ślub, by otrzymać francuskie obywatelstwo i startować w barwach Francji. Polskie władze narciarskie jak mogły utrudniały siostrom dalszą karierę.
Do Sosnowca przyjechał Marek Karbarz, który przed laty grał w polskiej reprezentacji siatkarzy (przez dziesięć lat, w tym cztery lata pod wodzą Huberta Wagnera). Później wyjechał do Francji, gdzie szkolił tamtejszych pierwszoligowców. Wrócił w ubiegłym roku, niemal po dwudziestu latach.

Jeśli biznes, to tylko w Polsce
Wśród reemigrantów najliczniej reprezentowany jest świat biznesu. Wiesław Wiśniewski, prezes firmy Liberty, na emigracji przebywał trzynaście lat. Zaczynał od mycia schodów w Wiedniu, jednak już na początku polskich przemian gospodarczych zdecydował się na powrót. - Lata 90. w kraju były lustrzanym odbiciem lat 50. w państwach zachodniej Europy. Po raz pierwszy w Polsce i po raz ostatni na kontynencie otworzyło się okno dla nowego biznesu. Wiedziałem, że można w Polsce zrobić rzeczy, na które gdzie indziej prawie nie ma już szans - mówi Wiśniewski. Bogusław Skuza, wiceprezes zarządu firmy Petrus, przez siedem lat zdobywał za oceanem doświadczenia na rynku ubezpieczeń. Nie musiał wracać, zadomowił się w Ameryce, miał tam dobrą pozycję. - Po przyjeździe do Polski, razem z żoną i dwójką dzieci, współtworzyłem to, co w USA od dawna sprawnie funkcjonowało.
- Kiedy pracowałem za granicą, w pewien sposób doskwierał mi spokój i stabilizacja - tłumaczy Leszek Waliszewski. - Lubię budować coś od podstaw, a Polska jest dziś do tworzenia lepszym miejscem niż Ameryka. Teraz tu jest pole do działania. Nie zazdroszczę tym, którzy muszą przed samym sobą bez przerwy usprawiedliwiać fakt ciągłego pozostawania na emigracji i bez skutku szukają odpowiedzi na pytanie: "co dalej?". Więcej zestresowanych Polaków można dziś spotkać w Chicago niż w Warszawie.
- Pracując w Stanach Zjednoczonych, niemal przez cały czas szukałem pomysłów na biznes w Polsce. Chciałem wrócić, by coś budować - mówi Adam Krzanowski, współwłaściciel firmy Nowy Styl w Krośnie, która eksportuje krzesła do 45 krajów świata. Zakładając przedsiębiorstwo (wraz z bratem, który wrócił z Izraela), zainwestował 12 tys. dolarów. Dziś Krzanowscy prowadzą jedno z największych w kraju prywatnych przedsiębiorstw.

Obywatele świata
Obok biznesmenów do Polski wracają najczęściej artyści. - Jesteśmy obywatelami świata, dlatego nie zakładaliśmy ani tego, że zostaniemy w USA na stałe, ani że wrócimy do kraju - mówi Stanisław Zybowski, gitarzysta i kompozytor piosenek Urszuli.
- Pobyt w Stanach Zjednoczonych był inspirujący. Tam się usamodzielniłam, uwierzyłam w siebie, zaczęłam śpiewać własne piosenki. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam zaprezentować je w Polsce - dodaje Urszula, której powrót na krajową scenę muzyczną uznano za bardzo udany. Z kolei Edward Redliński, pisarz i publicysta, który wyjechał za ocean w 1984 r., w Ameryce nie odniósł sukcesu. Żył w nędzy. Rozczarowany wrócił do Polski, a swoje gorzkie obserwacje z życia Polaków na emigracji opisał m.in. w książkach "Dolorado" i "Szczuropolacy". W kraju był natomiast uznanym twórcą, laureatem Nagrody Kościelskich, autorem m.in. słynnych, ekranizowanych powieści "Konopielka" i "Awans".
Wielu długoletnich emigrantów jest nieufnych, wracają do Polski "jedną nogą". - Widzą w kraju szansę na poprawę standardu swojego życia, ale nie sprzedają mieszkań za granicą i nie likwidują tamtejszych interesów. Są ostrożni, nie palą mostów. Wielu przyjeżdża na krótko, oddychają przez kilka tygodni Polską, ładują akumulatory i znów wyjeżdżają - zauważa prof. Janusz Czapiński. Jacek Kaczmarski wyjechał w 1981 r. za granicę na koncerty i tam dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego. - Do Polski praktycznie nie wróciłem, ponieważ - jak mawia mój przyjaciel - po dłuższym pobycie za granicą do kraju się nie wraca, a jedynie przyjeżdża - mówi Kaczmarski.
Sławomir Mrożek, dramatopisarz, prozaik i satyryk, na emigracji żył ponad trzydzieści lat, a jednak wrócił. Mieszkał głównie we Francji, a ostatnie kilka lat przed powrotem do Polski spędził w Meksyku. Poza krajem powstały jego najsłynniejsze dzieła, m.in. "Tango" i "Emigranci". Krótko przed opuszczeniem Meksyku i przyjazdem do Polski w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" tak uzasadniał swoją decyzję: "Polska ma witalność, której już gdzie indziej zabrakło. Nie ma jeszcze tego zmęczenia wolnością, przesytu dobrobytem (...). W Polsce są ciągle marzenia, wizje, są wielkie aspiracje. A przynajmniej jest żal i gniew, kiedy ich nie ma. I to jest polska przewaga nad dekadenckim Zachodem. Mimo wszystko w Polsce da się jeszcze żyć. I dlatego wybieram Kraków, nie Paryż".


Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.