Zamach na Arafata

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jaser Arafat faktycznie nie rządzi już w Autonomii Palestyńskiej

Każda bomba detonowana przez Hamas na ulicach izraelskich miast wstrząsa kwaterą i stanowiskiem Jasera Arafata. I bomby zrobiły swoje - Arafat faktycznie przestał być przywódcą Palestyńczyków. Coraz większe wpływy ma szejk Ahmed Jassin, duchowy przywódca Hamasu, który otwarcie nazywa Arafata kapitulantem i zdrajcą sprawy palestyńskiej.

Im gorzej, tym lepiej
Ostatnia fala zamachów przypadła w najgorszym dla przywódcy (?) Palestyńczyków momencie. Na Bliski Wschód przybył specjalny wysłannik Waszyngtonu Anthony Zinni, który chce doprowadzić do zawieszenia broni między Izraelem a Palestyńczykami. Nic więc dziwnego, że Biały Dom uznał wyjątkowo krwawe zamachy w Jerozolimie i Hajfie za próbę storpedowania misji pokojowej.
Tymczasem dla strategów Hamasu im gorzej, tym lepiej. Zamachowców samobójców posłali dokładnie wtedy, gdy można było najbardziej zaszkodzić Arafatowi. Do tej pory nawet mimo wojowniczych deklaracji hamasowcy starali się unikać konfrontacji z siłami bezpieczeństwa Autonomii Palestyńskiej i wywołania wewnętrznego konfliktu. Teraz walka toczy się już nie tylko o rząd dusz, ale także o schedę po Arafacie. Zwłaszcza że w czasie, gdy Amerykanie faktycznie rozstrzygnęli już losy wojny afgańskiej, a nie zdecydowali się jeszcze na zaatakowanie Iraku, deklaracje Arafata straciły dla antyterrorystycznej koalicji znaczenie.

Dwie Palestyny?
Hamas ma już kandydata na następcę Arafata - Ahmeda Jassina. Tyle że nie zostanie on oficjalnym przywódcą Autonomii Palestyńskiej, bo nigdy nie zgodzi się na to Izrael. Na razie Jassin podburza młodych zdesperowanych mężczyzn, a władze autonomii mogą co najwyżej od czasu do czasu zastosować wobec niego kilkudniowy areszt domowy. Innym uczestnikiem walki o duchowe przywództwo nad Palestyńczykami jest przebywający na emigracji w Iranie Chaled Maszei, polityczny lider Hamasu.
Przywódcy Hamasu zdają sobie sprawę, że w walce o spuściznę po Arafacie prędzej czy później będą musieli zmierzyć się z naturalnymi sukcesorami z organizacji Fatah. Wśród potencjalnych spadkobierców Arafata wymienia się nie tylko jego zastępcę Abu-Mazena i przewodniczącego parlamentu Abu-Alę, ale także dowódców policji i sił bezpieczeństwa - Mohammada Dahiana i Amina al-Hindi ze Strefy Gazy oraz Dżibrila Radżuba z Zachodniego Brzegu.
Analitycy izraelskiego wywiadu wojskowego przewidują, że w pierwszym okresie po ewentualnym odejściu Arafata w Autonomii Palestyńskiej mogłaby powstać władza kolektywna. Najprawdopodobniej Abu-Mazen rządziłby w Strefie Gazy, Abu-Ala zaś na Zachodnim Brzegu. Żaden z nich nie byłby jednak w stanie przejąć pełni władzy, co doprowadziłoby do osłabienia związków między obiema częściami autonomii i wzmocniło pozycję dowódców wojskowych. Niewykluczone, że któregoś z nich dyskretnie poparłby Izrael.

Ostatnia ostatnia szansa
Normalnie Izrael wciąż daje Arafatowi ostatnią szansę, choć nie brakuje głosów, zwłaszcza ze strony prawicy, domagających się wygnania przywódcy Palestyńczyków za granicę. "Arafata trzeba po prostu jak najszybciej wysłać na zasłużoną emeryturę, na przykład do Monako" - zaproponował Szabtaj Szawit, były szef Mosadu.
Na działania wymierzone bezpośrednio w Arafata nie godzą się Amerykanie, choć po ostatniej fali zamachów Biały Domu przyznał Izraelowi prawo do samoobrony. Premier Ariel Szaron przed powrotem z przerwanej wizyty w USA uzyskał od George’a Busha zgodę na "ukaranie Palestyńczyków, jednak bez narażania Arafata na osobiste niebezpieczeństwo". Izraelczycy natychmiast zniszczyli kilka obiektów sił bezpieczeństwa oraz dwa helikoptery Arafata i pas startowy lotniska Dahanije w Strefie Gazy. W Izraelu przeciwników dania Arafatowi nauczki jest coraz mniej. Przeciwko zastosowaniu wobec niego przemocy wypowiada się przede wszystkim szef dyplomacji Szimon Peres, który uważa, że bez Arafata w autonomii zapanowałaby anarchia i Hamas przejąłby władzę.
Ewolucja stanowiska Waszyngtonu jest dla Palestyńczyków dotkliwym ciosem. Tym bardziej że także Unia Europejska, a nawet sekretarz generalny ONZ Kofi Annan zaczęli otwarcie domagać się działań przeciw fundamentalistom islamskim. Reprymendy Arafat odbiera zresztą nie tylko ze strony Zachodu. Zaskoczeniem dla Palestyńczyków jest nieoczekiwane odsunięcie się od nich umiarkowanych krajów arabskich, a zwłaszcza Egiptu i Jordanii, które boją się, że wzrost wpływów Hamasu i wstrząsy w autonomii mogłyby zdestabilizować sytuację także u nich.
Obawa przed politycznymi tąpnięciami wykraczającymi poza granice Izraela i Autonomii Palestyńskiej powoduje, że liczący się w regionie partnerzy nie odwrócili się jeszcze całkiem od Arafata. Pierwsze aresztowania dokonane po ostatnich zamachach wśród "najwścieklejszych" ekstremistów świadczą o tym, że on sam stara się wymknąć z pułapki. Miałby szansę, gdyby miał faktyczną władzę. A ponieważ jest teraz słabszy, może tylko próbować przedłużyć swoje panowanie. Potem będzie mógł już tylko liczyć na pomoc izraelskich sił specjalnych w ewakuacji.


Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: