Etykietki czy rozwiązania?

Etykietki czy rozwiązania?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Debaty, w których punktem wyjścia i podstawą są etykietki, to strata czasu z punktu widzenia rozwiązywania ważnych problemów
Społeczna gospodarka rynkowa", "socjalistyczna gospodarka rynkowa", "uwłaszczenie", "nowy ład międzynarodowy", "rozwinięty socjalizm" - oto przykłady etykietek, które były lub są powodem gorących debat i sporów. Poświęcono im miliony godzin i tysiące stron. Czy był to produktywny wysiłek? To zależy od celu, jaki przyświecał - jeśli jakikolwiek świadomy cel przyświecał - uczestnikom tych debat.
Jeśli celem było (jest) znalezienie najlepszych rozwiązań ważnych społecznych problemów (czyli problemów dotyczących wielu ludzi naraz), to czas poświęcony na debaty o etykietkach jest czasem straconym, a na pewno źle wykorzystanym, tzn. można go było wykorzystać o wiele lepiej, zupełnie inaczej ukierunkowując debatę. Świadczy o tym historia sporu o każdą z wymienionych wyżej (i mnóstwo innych) etykietek. Każda z nich stała się źródłem całkowicie rozbieżnych interpretacji i ogromnego szumu informacyjnego.
Tylko dla przykładu: "socjalistyczna gospodarka rynkowa" - slogan wymyślony u schyłku socjalizmu po to, aby legitymizować wprowadzanie choćby cząstek kapitalizmu, zrodził ogromną literaturę, w której dla jednych "socjalistyczna gospodarka rynkowa" była po prostu wolnorynkowym kapitalizmem, a dla innych ograniczała się do modelu samorządowego w stylu Jugosławii.
"Społeczna gospodarka rynkowa" - termin wymyślony po II wojnie światowej przez niemieckich liberałów po to, aby uratować wolnorynkowy kapitalizm, zaczął żyć własnym życiem i kojarzyć się ze wzrostem rozmaitych socjalnych regulacji i wydatków. Do dziś Niemcy toczą spory, co to właściwie znaczy, a jednocześnie próbują zreformować swoją gospodarkę. A na naszym podwórku omawianą etykietką posługują się - jak bojowym sztandarem - zarówno niektórzy przedstawiciele Unii Wolności, jak i prezes PSL Jarosław Kalinowski, ten sam, który zwalcza znanego demona, czyli... "liberalną" Unię Wolności.
"Uwłaszczenie" - czyż trzeba przypominać ileż rozbieżnych interpretacji i ileż jałowych sporów wywołał ten termin?
"Rozwinięty socjalizm" - wyrażenie to wprowadzili do języka "nauk" społecznych w latach 70. towarzysze radzieccy z Politbiura, dochodząc do wniosku, że do komunizmu daleko, a w zwykłym socjalizmie nie wypada tak długo tkwić. Zadekretowali więc stadium pośrednie - właśnie "rozwinięty socjalizm" - i usłużni "naukowcy" rzucili się do jego interpretacji. Powstała ogromna literatura, pełna bełkotu. Jeden z polskich profesorów wjechał w latach 70. na "rozwiniętym socjalizmie" do Polskiej Akademii Nauk.
Przykłady można mnożyć, ale chyba nie ma potrzeby. Konkluzja generalna jest bowiem jasna. Debaty, w których punktem wyjścia i podstawą są etykietki, w których chodzi o interpretację ich znaczenia, są stratą czasu z punktu widzenia rozwiązywania ważnych problemów. Nie ustali się bowiem jednolitej interpretacji ani też - poprzez powtarzanie owych etykietek - nie rozwiąże się ważnych społecznych problemów. Samo mówienie o określonych celach czy wartościach nie zapewni realizacji owych celów czy wartości. Gdyby było inaczej, świat można byłoby uszczęśliwić poprzez wypowiadanie zaklęć.
Jeśli ktoś jest rzeczywiście zainteresowany rozwiązaniem ważnego problemu, powinien stosować zupełnie inną metodę niż forsowanie określonej etykietki oraz toczenie sporu o jej treść. Powinien mianowicie zrobić diagnozę owego problemu, a następnie - posługując się najlepszą dostępną wiedzą - poszukiwać najskuteczniejszych sposobów (środków) jego rozwiązania. Do tego nie potrzeba żadnych etykietek. Jeśli ktoś ich bardzo potrzebuje, powinien je wprowadzić nie na początku, ale na końcu - jako retoryczny środek wzmacniający siłę komunikacyjnego oddziaływania znalezionych czy odkrytych najlepszych rozwiązań. Nikomu nie można oczywiście zabronić posługiwania się na przykład etykietką "społeczna gospodarka rynkowa", ja osobiście jestem od tego jak najdalszy. Chodzi tylko o to, aby sporu o treść owej etykietki nie mylić ze sporem o sposoby rozwiązywania ważnych społecznych problemów, na przykład bezrobocia czy biedy. Pierwszy spór jest jałowy, tylko drugi może być produktywny. Wskazywał na to m.in. wybitny filozof Karl Popper.
Debata o etykietkach nie daje szans na znalezienie najlepszych rozwiązań ważnych ludzkich problemów. Uczestnikom tej debaty wcale nie musi o to chodzić, chociaż stwarzają wrażenie, że to właśnie jest ich zamiarem. Właściwym, choć ukrytym, celem lansowania określonych etykietek jest najczęściej coś innego: wzmocnienie lub wręcz stworzenie wrażenia, że ma się odmienne i oczywiście lepsze propozycje niż rywale czy oponenci, i w ten sposób zwiększenie swoich wpływów w danej zbiorowości. Przy czym sama etykietka może w sposób ukryty, niekiedy insynuacyjny, określać, a raczej "ustawiać" oponentów. Jeśli na przykład ktoś publicznie domaga się, aby wreszcie stworzyć "społeczną" gospodarkę rynkową, to daje wyraźnie do zrozumienia, że dotychczasowa praktyka nie była dostatecznie "społeczna". Pojawia się więc dogodny dla autora etykietki, a czasami - insynuatora, podział: "społeczni" - "niespołeczni" czy wręcz "antyspołeczni"!? Jakaż to dogodna broń.
Etykietki nie są więc narzędziem rozwiązywania ważnych społecznych problemów, ale raczej instrumentem walki o wpływy. W najlepszym razie mogą one służyć lepszemu komunikowaniu rozwiązań określonych w drodze fachowych debat. Etykietek w życiu społecznym nie da się uniknąć, bo nie sposób uniknąć rywalizacji o wpływy i walki o władzę. Warto jednak cały czas pamiętać, czemu faktycznie służą etykietki. Powinni to mieć szczególnie na uwadze ludzie należący do tej samej partii.

Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.