Postna biesiada

Dodano:   /  Zmieniono: 
Makłowicz do Bikonta, Bikont do Makłowicza
Piotrze!

Boże Narodzenie za pasem, a zdaje mi się, jakbyśmy te grappy, które tuż przed ubiegłorocznymi świętami przywiozłem z Włoch, wczoraj próbowali. Nie ma już po nich śladu, są wspomnieniem jak cały mijający rok. Co przyniosą kolejne, nie wiadomo. Jedno jest tylko pewne - menu wigilijnej kolacji.
Domowo kiszony winny barszcz, uszka z nadzieniem ortodoksyjnie prawdziwkowym, karp po żydowsku i smażony, strudel z jabłkami, kutia - symbole stałości, łańcuch tradycji łączący nas z tymi, którzy odeszli, i tymi, którzy nadejść mają. Dlatego też nie chcę niczego zmieniać w doborze wigilijnych potraw, są takie, odkąd pamiętam, i wiem, że nie zmieniły się w naszym domu od kilku pokoleń. Jedyna innowacja, którą wprowadziliśmy kilka lat temu, to tort z kasztanów. Można powiedzieć, że przywróciliśmy go świętom, bo przepis nań zachował się w annałach rodzinnych, a sam tort zniknął, bo w Peerelu zniknęły kasztany jadalne. Powróciły do Krakowa kilka lat temu, a powrót ten potraktowałem jako ostateczne zamknięcie epoki ponurych rządów czcicieli bryzolu z pieczarkami i flaczków z kalmara.
Tylko dwa razy w życiu doświadczyłem zmiany wigilijnego jadłospisu.
W pierwsze święta stanu wojennego nie dostaliśmy karpi, zastąpiły je mrożona kergulena i czytający telewizyjne wiadomości Marek Tumanowicz w wojskowym mundurze. Trudno było jednoznacznie ustalić, co smakowało wstrętniej. Kiedyś spędzałem też święta w Anglii. Podano smażone pstrągi (Anglosasi brzydzą się karpiami, uważając je za ryby wyłącznie akwariowe) i słynny christmas plum pudding, sporządzany na baranim łoju, polewany brandy i podpalany. Wolę brandy bez towarzystwa puddingu.
Przyznam Ci się jednak szczerze, że smażonego karpia lubię tylko w ten wieczór i nawet nie próbowałem jeść go kiedy indziej. Czy nie uważasz, że można z nim zrobić tysiące ciekawszych rzeczy? Tym chyba retorycznym pytaniem kończę, żałując zarazem, że w tym roku nie byłem przed świętami we Włoszech, bo porządnej grappy dostać u nas nie sposób. Wszystkiego najlepszego!

Twój RM



Robercie!

Kolacja wigilijna zawsze każe mi siĘ dziwić od nowa, że my Polacy tacyśmy zmyślni i nieustępliwi w sztuce świętowania, iż nawet święto postu, jakim najniewątpliwiej jest Wigilia Bożego Narodzenia, potrafiliśmy przemienić w rytualną biesiadę. Wielka uczta postna jako najważniejsze w roku święto - zaiste, nikomu innemu na świecie nie mogło to przyjść do głowy! I muszę przyznać, że jako zawziętego epikurejczyka fakt ten napawa mnie głęboką narodową dumą.
Co do smażonego karpia, to właściwie ja również jadam go ten jeden raz w roku, wszelako pyszna to potrawa w całej swej prostocie. Podoba mi się też obyczaj kupowania żywego karpia. Teraz robimy to w ostatniej chwili, ale dawniej - czy pamiętasz? - w dobie wiecznego niedostatku, żeby karpia w ogóle mieć, trzeba się było w niego zaopatrzyć grubo wcześniej. Wtedy te ryby pływały sobie w każdej polskiej wannie już na dobry tydzień przed świętami. Mam wrażenie, że ten okres przymusowego obcowania ze zwierzęciem przeznaczonym na rytualną ucztę miał swój głębszy sens, uczył pewnej pokory wobec świata i pośrednio przypominał człowiekowi jego odwieczne miejsce w łańcuchu pokarmowym. No, a w bardziej przyziemnym wymiarze stanowił i stanowi doroczne memento, że ryby należy spożywać bardzo świeże.
Zauważam, że im człowiek starszy, tym lepiej rozumie wartość samą w sobie tej dorocznej powtarzalności, tej nieuchronności smażonego karpia, uszek i kutii, która nasze doczesne życie rymuje z wieczną maszynerią gwiazd. Mnie tylko raz w całym życiu pozbawiono tych przyjemności, za to prawie całkowicie. I było to tego samego roku, kiedy Tobie życzenia składał przebrany za żołnierza redaktor Tumanowicz. Ja to Ci tego nawet trochę zazdroszczę, bo cały stan wojenny przesiedziałem w chłodnych celach Łęczycy, Łowicza i Kwidzyna (dziwnym trafem wszystkie te trzy miasta specjalizują się w produkcji ogórków konserwowych) i nigdy nie dane mi było ujrzeć spikera w mundurze. Na Wigilię 1981 spożyłem z towarzyszami niedoli owsiankę. Cóż, przynajmniej ten jeden raz naprawdę pościłem. Nie obyło się bez bożonarodzeniowych atrybutów - mieliśmy choinkę zrobioną z kartonu papierosów albańskich DS: z tektury gałęzie, z cynfolii bombki, a z celofanu, pociętego zaostrzoną o kant metalowej pryczy łyżką, włosy anielskie. Dość jednak tego styropianu, jako że w kuchni jest całkowicie nieprzydatny.
Tymczasem życzę Ci z całego serca, aby w nadchodzącym roku nie zabrakło Ci sukcesów ani dobrego humoru, żeby móc się nimi nacieszyć, a w Twojej spiżarni, żeby nie zabrakło owocowych destylatów, aby te sukcesy uczcić. Życzę Ci też zdrowego apetytu, abyś stawił czoło czekającym Cię kulinarnym przygodom, które dadzą asumpt do naszej przyszłej korespondencji na łamach "Wprost".

Twój oddany smakopis
Bikont Świąteczny
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.