Nie jestem religijny

Nie jestem religijny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z WOODYM ALLENEM

Piotr Moszyński: Ostatni pana film to prosta historia o uczuciach. Czyżby pozbył się pan cynicznego stosunku do świata?
Woody Allen: Zawsze w kinie najbardziej interesowały mnie relacje między kobietą i mężczyzną. "Klątwa skorpiona" opowiada o tym, że ludzie okłamują siebie, nie są wobec siebie uczciwi w kwestiach uczuć. Wszyscy myślimy, że siebie znamy, ale prawda jest przeważnie inna. Weźmy na przykład mężczyznę żyjącego samotnie. Mówi on sobie: "Chciałbym spotkać kobietę, z którą mógłbym się ożenić!". Co robi? Chodzi do nocnych klubów, wyjeżdża na wakacje. Gdy mu się jednak dobrze przyjrzeć, nie chce nikogo spotkać. Często trudno jest dotrzeć do prawdy o sobie. Można próbować psychoanalizy, co czasami pomaga. W "Klątwie skorpiona" użyłem łatwiejszej sztuczki, czyli hipnozy.
- Czyli film to tylko opowieść o życiu z psychologicznym podtekstem?
- Film to prosty gatunek sztuki. Jeśli mam jakiś pomysł i mam ochotę go zrealizować, robię to. Staram się próbować wszystkich gatunków filmowych, ale zależy mi na jednym: żeby to, co robię, podobało się widzom. Widzowie łatwiej uchwycą przesłanie filmu, jeśli mają do czynienia z poważną historią, bliską ich życiu. W historii kina było jednak kilka komedii, które również prowokowały do głębokich przemyśleń, na przykład "Światła wielkiego miasta" Chaplina. Ten film więcej mówi o miłości niż wiele poważnych dzieł.
- Skąd się bierze pana ironiczny stosunek do religii, która przecież w życiu pana bohaterów odgrywa ogromną rolę?
- Nie jestem religijny, więc nie czuję respektu przed żadną religią. Uważam, że wszystkie religie były fałszywe, oszukańcze i szkodliwe. Zarówno judaizm, jak i chrześcijaństwo. To, że jestem Żydem, ułatwia wywołanie śmiechu, gdy opowiadam niektóre żarty. Słowo "Żyd" stało się zresztą wytrychem, bo ludzie są na tym tle przewrażliwieni. Powiesz "żyd" i wszyscy wybuchają śmiechem. Powiesz "katolik" i wszyscy wybuchają śmiechem. To zupełnie jak z seksem. Uważam, że wszyscy ludzie należą do tej samej religii i wszelkie wyznania postrzegam jak kluby zrzeszające miłośników pielgrzymek, masonów itd. Nie rodzimy się żydami, katolikami czy muzułmanami, tylko przyłączamy się do nich i dajemy im pieniądze, po czym uzyskujemy w ten sposób usprawiedliwienie naszej niechęci do innych. Nagle jestem z tymi, a nienawidzę tamtych. Nie ma to żadnego związku z religią - w jej głębszym, indywidualnym sensie.
- Czy robiąc film, narzuca pan sobie jakieś ograniczenia, ulega presji politycznej poprawności?
- Żaden prawdziwy artysta nie wprowadzi zmian do swojego dzieła pod wpływem zewnętrznej presji. Dzieło sztuki może opowiadać o dowolnej sprawie, dotyczyć Holocaustu, terroryzmu, czegokolwiek. Jeśli to jest naprawdę dzieło sztuki, poruszy ludzi. Ale jeśli patrzy się na takie miejsca jak Hollywood, gdzie obecnie nagle przerabia się wszystkie niewygodne filmy ze strachu o wpływy, to już nie ma sensu. Powiedziałbym, iż jedyną dobrą rzeczą, jaka z tego wszystkiego wynika, jest to, że nie zobaczymy wielu straszliwych horrorów klasy B.
- Czy to, co się dzieje w świecie, jest dla pana tylko materiałem na scenariusz, czy traktuje pan rzeczywistość serio?
- Nie jestem ślepy na rzeczywistość. Dostrzegam kraje rozpaczliwie biedne, pustoszone przez AIDS. Dopóki istnieją takie miejsca, dopóty będą niepokoje, ludzie będą skłonni do terroryzmu itp. Wiele rzeczy musi się zmienić, na przykład Palestyńczycy i Izraelczycy nie mogą się wiecznie zwalczać. Podobnie katolicy i protestanci w Irlandii Północnej. Aby te problemy rozwiązać, nie wystarczy za każdym razem, kiedy ktoś podniesie głowę, próbować ją ściąć. Lepiej rozmawiać nawet z najgorszymi wrogami, przekonywać ich.

Więcej możesz przeczytać w 51/52/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.