Wigilijne krotochwile

Wigilijne krotochwile

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Dzisiaj w Betlejem" wybuchają bombki palestyńskich samobójców
Tradycja Wigilii Bożego Narodzenia jest po to, by każdy człowiek, a nawet cały świat, nie czuł się samotny i opuszczony pod powałą ogromnego kosmosu i na wciąż nieludzkiej ziemi. Na tym polega Dobra Nowina z Betlejem, której zrozumienie wyzwala z samotności egzystencjalnej.
Narodziny Jezusa wprowadzają nas w misterium świętości życia niezależnie od tego, czy tę świętość przeżywa ktoś laicko i humanistycznie, czy religijnie i humanistycznie. Na tym polega uniwersalizm tego wieczoru na olbrzymich obszarach kultury śródziemnomorskiej i atlantyckiej.
Przed samotnością amerykańską obroniliśmy się niegdyś, przeżywając Wigilię w 1972 r. w poetyckim gronie Polaków w De Moins, stolicy stanu Iowa. Było nas tam troje: małżeństwo Międzyrzeckich (czyli Artur Międzyrzecki i Julia Hartwig), i ja. Z Iowa City, gdzie przebywałem na międzynarodowym seminarium poetów, zabrał mnie do De Moins mój kumpel z warszawskich studiów, Zdzisław Najder. Sam pojechał gdzieś dalej. Julia przygotowała konserwowo-rybną wigilię. Śpiewaliśmy kolędy, a potem poszliśmy na pasterkę do miejscowego duszpasterstwa studenckiego. Był to okres wojny w Wietnamie i studenckich kontestacji. Obrzędowość liturgiczna była "postępowa". Na Gloria przed ołtarz wypadł zespół studentek w białych szatach przypominających nocne koszule i odtańczył swój pobożny program z dziewczęcym patosem. W czasie modlitw wiernych oczywiście poddano intencję, by zwyciężyła rewolucja (zupełnie nie wiem, jaka), i podniósł się las pięści wygrażających Pentagonowi. Dziś o takich nastrojach zapomniano, po zamachu z 11 września są one wręcz niewyobrażalne. Międzyrzeccy byli już przyzwyczajeni do pobożnych pląsów i kontestacji, ja odbierałem kolejną lekcję dziwności tego świata. Teraz też odbieram, ale o tym opowiem kiedy indziej.
"Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem" wybuchają bombki palestyńskich samobójców, a na niebie skrzą się nie sztuczne ognie, lecz rakiety Izraelitów. A przecież tam urodził się Jezus. Przypomina mi się w związku z tym inna niż w De Moins, ale też pobożna krotochwila. Oto rabin Nowego Jorku wybrał się na zwiedzanie Włoch. Oprowadzono go również z rewerencją po Watykanie. Na zakończenie dyżurny prałat spytał, czy rabin nie chciałby skorzystać z bezpośredniego telefonu do Najwyższego. Oczywiście ucieszył się z takiej możliwości. Rozmawiał 20 minut z niebieskiego aparatu w budce też koloru niebieskiego. Był szczęśliwy. Po wyjściu prałat zażądał 50 dolarów za rozmowę. Rabin zapłacił zachwycony. Z Rzymu udał się do Jerozolimy, gdzie opowiedział swoją przygodę sługom świątyni. "Ależ my też mamy takie bezpośrednie połączenie" - zakrzyknęli. Tym razem budka i aparat były złote, rabin rozmawiał też 20 minut, lecz zażądano od niego tylko pięciu dolarów. "Jak to? - zdziwił się. - W Watykanie 50 dolarów, a tu pięć?". "Tak - odpowiedziano. - Bo u nas to jest rozmowa miejscowa".
Przygotowałem dla państwa na święta jeszcze jedną krotochwilę. W sądzie na Brooklynie odbywa się rozprawa zabójcy, który zastrzelił człowieka i obrabował go z pięciu dolarów. Sędzia pyta: "Jak mogłeś dla pięciu dolarów zastrzelić człowieka?!". "Panie sędzio - odrzekł oskarżony - tu pięć dolarów, tam pięć dolarów i coś się uzbiera...". Takie to śmichy-chichy przesyłam "pod drzewko", bo ostatnio sponurzeliśmy i nawet w USA jest pogodniej mimo zamieszania spowodowanego terrorystycznymi strachami. Lenistwo pod gwiaździstym sztandarem, cicha noc, święta noc, a u żłobka Matka Święta czuwa, czuwa uśmiechnięta nad Dzieciątka snem. Wesołych Świąt!
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.