O Romanie Dmowskim III RP przypomniała sobie dotychczas dwa razy
Endecja kontra neoendecja
Po raz pierwszy - w okrągłą rocznicę odzyskania niepodległości, gdy rozgorzał krótki spór polityków i historyków o zasługi, jakie Dmowski położył, i szkody, jakie spowodował. Po raz drugi - po wyborczym sukcesie Ligi Polskich Rodzin, bo część jej przywódców chętnie się do jego tradycji odwołuje. Zdumiewające jest, że nikt ich nie zapytał, jakie mają do tego prawo. Są powody, by uznać, że ojciec-założyciel Narodowej Demokracji, gdyby mógł, zdecydowanie by się od swych dzisiejszych epigonów odżegnał.
Życie pośmiertne endecji
Stosunkowo rzadko zdarza się, by formacja z zamierzchłej epoki, od dziesięcioleci już martwa, okazała się atrakcyjnym szyldem dla radykałów szukających tożsamości. Nieczęsto też historia budzi tyle emocji. W dużym stopniu jest to skutek czarnej legendy, jaką otoczono endecję po wojnie. Ta legenda oparta była na prawdziwych przesłankach - polscy narodowcy mają na sumieniu getto ławkowe i inspirowanie pogromów, szczególnie godne wstydu i ubolewania są tu dokonania radykalnych odłamów w latach 30. Winy nawet najgorszej łobuzerii z Ruchu Narodowo-Radykalnego są jednak niewspółmiernie małe w porównaniu z winami komunistów. Polscy narodowcy nie planowali masowych zbrodni i wytępienia całych klas społecznych, nie współpracowali z okupantem, nie byli agenturą obcego mocarstwa, działającą przeciwko własnemu państwu i narodowi.
Przez lata endecję demonizowali ci, którzy w różnych okresach swego życia współpracowali z komunizmem bądź zachłystywali się jego ideologią. Fantom "polskiego faszyzmu" był im - i wciąż jest - potrzebny do rozgrzeszenia, do dowodzenia, że możliwe było większe zło od tego, któremu się wysługiwali. Z czasem fantom ten został rozdęty ponad wszelkie granice rozsądku. Publicystyka z początku minionej dekady świadczy o tym, że wiele błędnych, fatalnych w skutkach decyzji środowiska późniejszej Unii Demokratycznej zostało podjętych w przekonaniu, iż Polsce zagraża przejęcie władzy przez nacjonalistów, którzy rozpętają tu piekło szowinizmu i ksenofobii.
Istniejących dziś w Polsce partii i ośrodków, które uważają się za endecję, nie sposób nazwać jej kontynuacją. Nawiązania do tradycji Dmowskiego są tu bardzo powierzchowne. Dmowski, choć z wiekiem uległ fobii żydowskiej i masońskiej, był wybitnym myślicielem, na zimno i z żelazną logiką szukającym rozwiązań najlepszych dla swego kraju. Przedwojenne pisma endeckie miały intelektualną klasę. Dzisiejsza neoendecja posługuje się natomiast zlepkiem wzajemnie sprzecznych emocjonalnych haseł, a w jej publikacjach wiele jest geopolitycznej fantastyki i zwykłego obskurantyzmu.
Jest szczególną ironią historii, że dziś do Dmowskiego odwołuje się obóz polityczny, który do złudzenia przypomina zwalczanych przez niego inspiratorów narodowych powstań. Zajadła kampania neoendeków przeciwko Unii Europejskiej, Zachodowi i kapitalizmowi odwołuje się niemal wyłącznie do argumentów emocjonalnych, a wręcz do fobii; stałe obywatelstwo w neoendeckich mediach zyskała zbitka "masońska Unia Europejska". Karłowaci naśladowcy Dmowskiego zdołali zrozumieć w spuściźnie swego mistrza i podchwycić tylko przekonanie o ogromnej sile ukrytych sprzysiężeń masońskich i ich sprawczej roli w zmianach zachodzących na świecie.
Piewcy słowiańskiej wspólnoty
Innym wątkiem, który zdaje się łączyć neoendeków z Dmowskim, jest ich granicząca z obsesją prorosyjskość. To już jednak podobieństwo pozorne. Dmowski nie widział żadnej perspektywy trwałego związku Polski ze wschodnim sąsiadem. Jako poseł Koła Polskiego mówił nawet w Dumie wprost, że Polacy są z Europy, a Rosjanie z Azji i nie zrozumieją się nigdy. Opcja rosyjska była dla Dmowskiego wyłącznie sprawą politycznej kalkulacji, rusofilia była mu głęboko obca, a argument, że jesteśmy częścią "słowiańskiej wspólnoty" i łączy nas wspólna krew - z lubością powtarzany dziś w neoendeckich pismach - skwitowałby zapewne stuknięciem się w czoło.
Dmowski bał się Niemiec i zaszczepił ten lęk swoim uczniom. Mimo że spór "Niemcy czy Rosja" stracił sens w dwudziestoleciu międzywojennym - sprowadzony do pytania "hitleryzm czy stalinizm" - orientacja wschodnia była jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów zajadłej wojny, jaką toczyła z endekami sanacja. Piłsudski, chcąc wygrać przeciwko endekom antyrosyjskie nastawienie polskiego społeczeństwa, nazywał ich pogardliwie "priwislancami".
Epigoni Dmowskiego za formę realizacji jego postulatów - kaleką wprawdzie, ale możliwą do przyjęcia - uznali PRL.
W rosyjskim protektoracie zobaczyli szansę uchronienia Polski przed germańskim naporem, a utratę wschodnich ziem II RP uznali za wartą zapłacenia cenę pozbycia się problemu mniejszości narodowych. Jeszcze przed wojną ruch narodowy skłaniał się ku socjalizmowi, projektując scentralizowaną "gospodarkę narodową". Wszystko to sprawiło, że część niedobitków endecji dała się włączyć w budowę "nowego ustroju".
Rewizjoniści i odwetowcy
Na pierwszy rzut oka idea działania u podstaw w ramach możliwości, jakie istniały w PRL, wydawała się powtórzeniem idei Dmowskiego z czasów zaborów. ZSRR nie był jednak carską Rosją. Sowiecki totalitaryzm tolerował tylko tych, którzy realizowali wyznaczoną im linię bez żadnych odstępstw, i nie potrzebował sojuszników mających własne pomysły. Jeśli kontynuatorzy endeckiej tradycji liczyli na to, że okupią ustępstwami działanie na rzecz narodowej substancji, to mylili się okrutnie. Byli dla komunistów tylko listkiem figowym i od czasu do czasu - szczególnie podczas kampanii przeciwko "syjonistom" - wygodnymi wykonawcami brudnej roboty.
"Cokolwiek powiedzieć, tylko Rosja nas chroni przed Niemcami" - perswadowali rodzinom i znajomym działacze Stowarzyszenia PAX. Komuniści używali z lubością niemieckiego straszaka. Im więcej lat mijało od wojny, tym więcej pakowano jej do głów telewidzom, czytelnikom i uczniom. Programy informacyjne i bieżąca publicystyka straszyły odwetowcami z Bonn i uzbrojoną po zęby Bundeswehrą, a uważani w RFN za działaczy z politycznego marginesu Hupka i Czaja stali się najczęstszymi bohaterami korespondencji z Niemiec. Na użytek propagandy PRL napisano właściwie od nowa historię Polski, czyniąc z niej opowieść o tysiącletniej walce narodu polskiego z germańskim "parciem na wschód".
Stereotyp ten jest jedną ze składowych neoendecji formującej się na naszych oczach. Znakomicie współgra on z politycznym ukierunkowaniem na Moskwę, a wręcz żarliwą rusofilią tego obozu. Peerelowski stereotyp niemieckiego rewizjonisty, który nie ustaje w staraniach o odebranie nam ziem zachodnich, jest rozszerzany w neoendeckiej propagandzie na Unię Europejską i Zachód w ogóle. Z tego kierunku płyną tylko zagrożenia, bezbożność, globalizm, żydowskie i masońskie spiski. Sojuszników mamy jedynie w braciach Słowianach - Rosjanach, Białorusinach i Serbach (ale nie w Ukraińcach). Tę wrogość wobec Zachodu i pociąg do prawosławia w dziwny sposób łączy neoendecja z twierdzeniem, że spoczywa na nas dziejowy obowiązek obrony zdobyczy cywilizacji łacińskiej przed masońsko-liberalną cywilizacją śmierci. Bohaterami, z których należy w tej walce brać wzór, są Łukaszenka, Milosević i Husajn. Ci potrafili się Zachodowi postawić i bronić swych krajów przed wilczym kapitalizmem i obcą finansjerą.
Dmowski jedzie do Brukseli
Jak zachowałby się dziś Dmowski, gdyby mógł wstać z grobu i przyjrzeć się z bliska ludziom, którzy w kolejną rocznicę śmierci przyszli go uczcić? Wiele zależy od tego, który Dmowski by to był: młody, prężny organizator odbudowy narodowego ducha, polityczny strateg i negocjator polskiej niepodległości czy też Dmowski z ostatnich lat życia - odsunięty od istotnych spraw, winiący za swą przegraną masońskie spiski i uważający kryzys lat 30. za dowód ostatecznego upadku kapitalizmu.
Pierwszy zganiłby surowo neoendeków za lekceważenie faktów, za nieuświadomienie sobie działających na świecie mechanizmów gospodarczych i cywilizacyjnych, tkwienie w anachronicznych od pół wieku schematach i koncepcjach odnoszących się do zupełnie innego świata. Za to, że obracają się pośród mrzonek, nie przyjmując do wiadomości, jaki jest rzeczywisty potencjał Polski po hekatombie elit i półwieczu zniewolenia i co można z tym potencjałem osiągnąć. Dla neoendeków będzie to szokującą herezją, ale nie wątpię, że w dzisiejszej Polsce Dmowski - w imię tych samych pryncypiów, w imię których kiedyś dążył do współpracy z Rosją - opowiedziałby się zdecydowanie za polskim członkostwem w Unii Europejskiej.
Po raz pierwszy - w okrągłą rocznicę odzyskania niepodległości, gdy rozgorzał krótki spór polityków i historyków o zasługi, jakie Dmowski położył, i szkody, jakie spowodował. Po raz drugi - po wyborczym sukcesie Ligi Polskich Rodzin, bo część jej przywódców chętnie się do jego tradycji odwołuje. Zdumiewające jest, że nikt ich nie zapytał, jakie mają do tego prawo. Są powody, by uznać, że ojciec-założyciel Narodowej Demokracji, gdyby mógł, zdecydowanie by się od swych dzisiejszych epigonów odżegnał.
Życie pośmiertne endecji
Stosunkowo rzadko zdarza się, by formacja z zamierzchłej epoki, od dziesięcioleci już martwa, okazała się atrakcyjnym szyldem dla radykałów szukających tożsamości. Nieczęsto też historia budzi tyle emocji. W dużym stopniu jest to skutek czarnej legendy, jaką otoczono endecję po wojnie. Ta legenda oparta była na prawdziwych przesłankach - polscy narodowcy mają na sumieniu getto ławkowe i inspirowanie pogromów, szczególnie godne wstydu i ubolewania są tu dokonania radykalnych odłamów w latach 30. Winy nawet najgorszej łobuzerii z Ruchu Narodowo-Radykalnego są jednak niewspółmiernie małe w porównaniu z winami komunistów. Polscy narodowcy nie planowali masowych zbrodni i wytępienia całych klas społecznych, nie współpracowali z okupantem, nie byli agenturą obcego mocarstwa, działającą przeciwko własnemu państwu i narodowi.
Przez lata endecję demonizowali ci, którzy w różnych okresach swego życia współpracowali z komunizmem bądź zachłystywali się jego ideologią. Fantom "polskiego faszyzmu" był im - i wciąż jest - potrzebny do rozgrzeszenia, do dowodzenia, że możliwe było większe zło od tego, któremu się wysługiwali. Z czasem fantom ten został rozdęty ponad wszelkie granice rozsądku. Publicystyka z początku minionej dekady świadczy o tym, że wiele błędnych, fatalnych w skutkach decyzji środowiska późniejszej Unii Demokratycznej zostało podjętych w przekonaniu, iż Polsce zagraża przejęcie władzy przez nacjonalistów, którzy rozpętają tu piekło szowinizmu i ksenofobii.
Istniejących dziś w Polsce partii i ośrodków, które uważają się za endecję, nie sposób nazwać jej kontynuacją. Nawiązania do tradycji Dmowskiego są tu bardzo powierzchowne. Dmowski, choć z wiekiem uległ fobii żydowskiej i masońskiej, był wybitnym myślicielem, na zimno i z żelazną logiką szukającym rozwiązań najlepszych dla swego kraju. Przedwojenne pisma endeckie miały intelektualną klasę. Dzisiejsza neoendecja posługuje się natomiast zlepkiem wzajemnie sprzecznych emocjonalnych haseł, a w jej publikacjach wiele jest geopolitycznej fantastyki i zwykłego obskurantyzmu.
Jest szczególną ironią historii, że dziś do Dmowskiego odwołuje się obóz polityczny, który do złudzenia przypomina zwalczanych przez niego inspiratorów narodowych powstań. Zajadła kampania neoendeków przeciwko Unii Europejskiej, Zachodowi i kapitalizmowi odwołuje się niemal wyłącznie do argumentów emocjonalnych, a wręcz do fobii; stałe obywatelstwo w neoendeckich mediach zyskała zbitka "masońska Unia Europejska". Karłowaci naśladowcy Dmowskiego zdołali zrozumieć w spuściźnie swego mistrza i podchwycić tylko przekonanie o ogromnej sile ukrytych sprzysiężeń masońskich i ich sprawczej roli w zmianach zachodzących na świecie.
Piewcy słowiańskiej wspólnoty
Innym wątkiem, który zdaje się łączyć neoendeków z Dmowskim, jest ich granicząca z obsesją prorosyjskość. To już jednak podobieństwo pozorne. Dmowski nie widział żadnej perspektywy trwałego związku Polski ze wschodnim sąsiadem. Jako poseł Koła Polskiego mówił nawet w Dumie wprost, że Polacy są z Europy, a Rosjanie z Azji i nie zrozumieją się nigdy. Opcja rosyjska była dla Dmowskiego wyłącznie sprawą politycznej kalkulacji, rusofilia była mu głęboko obca, a argument, że jesteśmy częścią "słowiańskiej wspólnoty" i łączy nas wspólna krew - z lubością powtarzany dziś w neoendeckich pismach - skwitowałby zapewne stuknięciem się w czoło.
Dmowski bał się Niemiec i zaszczepił ten lęk swoim uczniom. Mimo że spór "Niemcy czy Rosja" stracił sens w dwudziestoleciu międzywojennym - sprowadzony do pytania "hitleryzm czy stalinizm" - orientacja wschodnia była jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów zajadłej wojny, jaką toczyła z endekami sanacja. Piłsudski, chcąc wygrać przeciwko endekom antyrosyjskie nastawienie polskiego społeczeństwa, nazywał ich pogardliwie "priwislancami".
Epigoni Dmowskiego za formę realizacji jego postulatów - kaleką wprawdzie, ale możliwą do przyjęcia - uznali PRL.
W rosyjskim protektoracie zobaczyli szansę uchronienia Polski przed germańskim naporem, a utratę wschodnich ziem II RP uznali za wartą zapłacenia cenę pozbycia się problemu mniejszości narodowych. Jeszcze przed wojną ruch narodowy skłaniał się ku socjalizmowi, projektując scentralizowaną "gospodarkę narodową". Wszystko to sprawiło, że część niedobitków endecji dała się włączyć w budowę "nowego ustroju".
Rewizjoniści i odwetowcy
Na pierwszy rzut oka idea działania u podstaw w ramach możliwości, jakie istniały w PRL, wydawała się powtórzeniem idei Dmowskiego z czasów zaborów. ZSRR nie był jednak carską Rosją. Sowiecki totalitaryzm tolerował tylko tych, którzy realizowali wyznaczoną im linię bez żadnych odstępstw, i nie potrzebował sojuszników mających własne pomysły. Jeśli kontynuatorzy endeckiej tradycji liczyli na to, że okupią ustępstwami działanie na rzecz narodowej substancji, to mylili się okrutnie. Byli dla komunistów tylko listkiem figowym i od czasu do czasu - szczególnie podczas kampanii przeciwko "syjonistom" - wygodnymi wykonawcami brudnej roboty.
"Cokolwiek powiedzieć, tylko Rosja nas chroni przed Niemcami" - perswadowali rodzinom i znajomym działacze Stowarzyszenia PAX. Komuniści używali z lubością niemieckiego straszaka. Im więcej lat mijało od wojny, tym więcej pakowano jej do głów telewidzom, czytelnikom i uczniom. Programy informacyjne i bieżąca publicystyka straszyły odwetowcami z Bonn i uzbrojoną po zęby Bundeswehrą, a uważani w RFN za działaczy z politycznego marginesu Hupka i Czaja stali się najczęstszymi bohaterami korespondencji z Niemiec. Na użytek propagandy PRL napisano właściwie od nowa historię Polski, czyniąc z niej opowieść o tysiącletniej walce narodu polskiego z germańskim "parciem na wschód".
Stereotyp ten jest jedną ze składowych neoendecji formującej się na naszych oczach. Znakomicie współgra on z politycznym ukierunkowaniem na Moskwę, a wręcz żarliwą rusofilią tego obozu. Peerelowski stereotyp niemieckiego rewizjonisty, który nie ustaje w staraniach o odebranie nam ziem zachodnich, jest rozszerzany w neoendeckiej propagandzie na Unię Europejską i Zachód w ogóle. Z tego kierunku płyną tylko zagrożenia, bezbożność, globalizm, żydowskie i masońskie spiski. Sojuszników mamy jedynie w braciach Słowianach - Rosjanach, Białorusinach i Serbach (ale nie w Ukraińcach). Tę wrogość wobec Zachodu i pociąg do prawosławia w dziwny sposób łączy neoendecja z twierdzeniem, że spoczywa na nas dziejowy obowiązek obrony zdobyczy cywilizacji łacińskiej przed masońsko-liberalną cywilizacją śmierci. Bohaterami, z których należy w tej walce brać wzór, są Łukaszenka, Milosević i Husajn. Ci potrafili się Zachodowi postawić i bronić swych krajów przed wilczym kapitalizmem i obcą finansjerą.
Dmowski jedzie do Brukseli
Jak zachowałby się dziś Dmowski, gdyby mógł wstać z grobu i przyjrzeć się z bliska ludziom, którzy w kolejną rocznicę śmierci przyszli go uczcić? Wiele zależy od tego, który Dmowski by to był: młody, prężny organizator odbudowy narodowego ducha, polityczny strateg i negocjator polskiej niepodległości czy też Dmowski z ostatnich lat życia - odsunięty od istotnych spraw, winiący za swą przegraną masońskie spiski i uważający kryzys lat 30. za dowód ostatecznego upadku kapitalizmu.
Pierwszy zganiłby surowo neoendeków za lekceważenie faktów, za nieuświadomienie sobie działających na świecie mechanizmów gospodarczych i cywilizacyjnych, tkwienie w anachronicznych od pół wieku schematach i koncepcjach odnoszących się do zupełnie innego świata. Za to, że obracają się pośród mrzonek, nie przyjmując do wiadomości, jaki jest rzeczywisty potencjał Polski po hekatombie elit i półwieczu zniewolenia i co można z tym potencjałem osiągnąć. Dla neoendeków będzie to szokującą herezją, ale nie wątpię, że w dzisiejszej Polsce Dmowski - w imię tych samych pryncypiów, w imię których kiedyś dążył do współpracy z Rosją - opowiedziałby się zdecydowanie za polskim członkostwem w Unii Europejskiej.
Więcej możesz przeczytać w 3/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.