Jeszcze nigdy papież nie przyjmował polskiego premiera w towarzystwie żony, syna, synowej i wnuczki
W dziecięcych zabawach, zwłaszcza polegających na sprawdzianach zręczności, można zaobserwować następujące zachowanie: jeden z grających wytęża wszystkie siły, aby jak najlepiej sprostać próbie, a tymczasem jego konkurenci, rzecz jasna zainteresowani jak najgorszym wynikiem, zamiast życzliwie kibicować, robią małpie grymasy i głośno powtarzają: "Skuś baba na dziada", chcąc ściągnąć na rywala nieszczęście.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz częściej podobna reakcja kopiowana jest przez prawicę w momentach, kiedy ustosunkowuje się ona do posunięć lewicowego rządu. Dokładnie według tej podwórkowej recepty prawica zachowała się w czasie debaty nad projektem budżetu na rok 2002. Kolejni jej politycy wychodzili na trybunę sejmową i krytykowali rząd z jednej strony za propozycje zwiększenia wpływów do budżetu państwa, a z drugiej - za zbyt skromnie zaplanowane wydatki.
Gdyby serio potraktować propozycje prawicy, należałoby zrobić dokładnie coś odwrotnego, niż zaplanowała lewica, czyli zmniejszyć wpływy i jednocześnie znacznie pomnożyć rozchody. Wszystko to przyszłoby uczynić w sytuacji, kiedy i tak zaplanowany przez rząd Jerzego Buzka budżet państwa nie "dopinał" się na grube kilkadziesiąt miliardów złotych. Nie trzeba szczególnego daru proroczego, aby przewidzieć, że w takim wypadku publicznych pieniędzy starczyłoby najdłużej do połowy roku, a potem państwo po prostu by zbankrutowało. Potknęłoby się i upadło niemalże dokładnie tak, jak w trakcie zabawy wywraca się gracz, zdekoncentrowany nieżyczliwym wrzaskiem: "Skuś baba na dziada!".
Ostatnim szczytowym osiągnięciem owej opozycyjnej strategii "kuszenia" stały się komentarze wizyty premiera Millera w Watykanie. Przypomnijmy, że przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi prawicowi politycy snuli wręcz apokaliptyczne wizje stosunków państwa i Kościoła, jeśli tylko wybory wygra lewica. Tymczasem spotkało ich, wydawałoby się, miłe rozczarowanie. Lewicowy rząd nie dość że nie wszczął wojny ani nawet potyczki z Kościołem, to jeszcze zadbał, aby w najważniejszych dla kraju kwestiach, takich jak integracja z Unią Europejską, mówił podobnym głosem.
Najbardziej spektakularnym potwierdzeniem owego dążenia stała się wizyta premiera Millera w Watykanie, złożona bardzo szybko i w sposób świadczący o jak największym szacunku dla Stolicy Apostolskiej. Koronnym świadectwem takiej postawy była obecność całej rodziny premiera w czasie prywatnej audiencji u Ojca Świętego. Nigdy dotychczas papież nie przyjmował polskiego premiera w towarzystwie nie tylko żony, ale syna, synowej i wnuczki. Prawicowi komentatorzy i politycy powinni świetnie zrozumieć wymowę tego świadectwa. Oni przecież najlepiej wiedzą, że najdrobniejsze szczegóły papieskich audiencji są precyzyjnie ustalane przez obydwie strony. Obecność każdej kolejnej osoby bliskiej gościowi papieża liczy się niepomiernie, bo świadczy o serdeczności stosunków.
Wprost trudno uwierzyć, ale w tej niecodziennej sytuacji, jakże kontrastującej z wcześniejszymi obawami prawicy, przedmiotem komentarzy stał się nie ów sensacyjny zwrot w stosunkach lewicy z Watykanem, lecz fakt, kto zapłacił za przelot rodziny premiera do Rzymu. Czyż owo wypominanie wnuczce premiera, że nie poleciała do Rzymu za własne pieniądze, można uznać za cokolwiek innego niż przytoczone już głupawe "skuś baba na dziada"?
Ile jeszcze potrzeba czasu, aby zaperzona prawica zrozumiała, że w sprawach dla Polski najważniejszych skuszenie oznacza porażkę nie tylko lewicy, ale i całego kraju.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz częściej podobna reakcja kopiowana jest przez prawicę w momentach, kiedy ustosunkowuje się ona do posunięć lewicowego rządu. Dokładnie według tej podwórkowej recepty prawica zachowała się w czasie debaty nad projektem budżetu na rok 2002. Kolejni jej politycy wychodzili na trybunę sejmową i krytykowali rząd z jednej strony za propozycje zwiększenia wpływów do budżetu państwa, a z drugiej - za zbyt skromnie zaplanowane wydatki.
Gdyby serio potraktować propozycje prawicy, należałoby zrobić dokładnie coś odwrotnego, niż zaplanowała lewica, czyli zmniejszyć wpływy i jednocześnie znacznie pomnożyć rozchody. Wszystko to przyszłoby uczynić w sytuacji, kiedy i tak zaplanowany przez rząd Jerzego Buzka budżet państwa nie "dopinał" się na grube kilkadziesiąt miliardów złotych. Nie trzeba szczególnego daru proroczego, aby przewidzieć, że w takim wypadku publicznych pieniędzy starczyłoby najdłużej do połowy roku, a potem państwo po prostu by zbankrutowało. Potknęłoby się i upadło niemalże dokładnie tak, jak w trakcie zabawy wywraca się gracz, zdekoncentrowany nieżyczliwym wrzaskiem: "Skuś baba na dziada!".
Ostatnim szczytowym osiągnięciem owej opozycyjnej strategii "kuszenia" stały się komentarze wizyty premiera Millera w Watykanie. Przypomnijmy, że przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi prawicowi politycy snuli wręcz apokaliptyczne wizje stosunków państwa i Kościoła, jeśli tylko wybory wygra lewica. Tymczasem spotkało ich, wydawałoby się, miłe rozczarowanie. Lewicowy rząd nie dość że nie wszczął wojny ani nawet potyczki z Kościołem, to jeszcze zadbał, aby w najważniejszych dla kraju kwestiach, takich jak integracja z Unią Europejską, mówił podobnym głosem.
Najbardziej spektakularnym potwierdzeniem owego dążenia stała się wizyta premiera Millera w Watykanie, złożona bardzo szybko i w sposób świadczący o jak największym szacunku dla Stolicy Apostolskiej. Koronnym świadectwem takiej postawy była obecność całej rodziny premiera w czasie prywatnej audiencji u Ojca Świętego. Nigdy dotychczas papież nie przyjmował polskiego premiera w towarzystwie nie tylko żony, ale syna, synowej i wnuczki. Prawicowi komentatorzy i politycy powinni świetnie zrozumieć wymowę tego świadectwa. Oni przecież najlepiej wiedzą, że najdrobniejsze szczegóły papieskich audiencji są precyzyjnie ustalane przez obydwie strony. Obecność każdej kolejnej osoby bliskiej gościowi papieża liczy się niepomiernie, bo świadczy o serdeczności stosunków.
Wprost trudno uwierzyć, ale w tej niecodziennej sytuacji, jakże kontrastującej z wcześniejszymi obawami prawicy, przedmiotem komentarzy stał się nie ów sensacyjny zwrot w stosunkach lewicy z Watykanem, lecz fakt, kto zapłacił za przelot rodziny premiera do Rzymu. Czyż owo wypominanie wnuczce premiera, że nie poleciała do Rzymu za własne pieniądze, można uznać za cokolwiek innego niż przytoczone już głupawe "skuś baba na dziada"?
Ile jeszcze potrzeba czasu, aby zaperzona prawica zrozumiała, że w sprawach dla Polski najważniejszych skuszenie oznacza porażkę nie tylko lewicy, ale i całego kraju.
Więcej możesz przeczytać w 3/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.