Banał na miotle

Dodano:   /  Zmieniono: 
Film o Harrym Potterze jest zrobiony efektownie, ale by mógł się spodobać, trzeba mieć dwanaście lat
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mamy już w kinach niecierpliwie oczekiwanego małego czarodzieja, czyli Harry’ego Pottera, w filmie cieszącym się sławą najbardziej kasowego obrazu ostatnich miesięcy.
Zygmunt Kałużyński: To prawda, panie Tomaszu, ale nam wypada się zastanowić, co ten film tak naprawdę jest wart.
TR: Poprzedziła go opinia, że to nie tylko sukces kasowy, ale i artystyczny.
ZK: Tylko sukces artystyczny w tym wypadku trzeba rozważać w kontekście dwóch światów widzów.
TR: To znaczy, że inną taryfę powinniśmy stosować wobec filmów dla dorosłych, a inną wobec filmów dla dzieci? "Harry Potter i kamień filozoficzny" to niewątpliwie film dla dzieci, ale dla dorosłych też. Jaką zatem taryfę tu stosować?
ZK: Bywają filmy i utwory literackie dla dzieci, które mają wartość dla ich odbiorców od urodzenia do śmierci. Na przykład "Przygody Alicji w krainie czarów" Lewisa Carrolla - książka, która w świecie anglo-amerykańskim jest uwielbiana przez czytelników w każdym wieku.
TR: Podobnie jak "Mały Książę" Saint-Exupéry’ego przez czytelników francuskich.
ZK: Właśnie, a czym się oba te utwory charakteryzują? Tym, że stwarzają humanistyczną, poetycką wizję, która ma trwałą wartość. Przecież na temat "Przygód Alicji w krainie czarów" psychoanalitycy napisali całe tomy.
TR: Podobnie o "Kubusiu Puchatku" Milne’a.
ZK: "Kubuś Puchatek" to istny poemat serdeczności, napisany tak, że również dorosły czytelnik nie może otworzyć tej książki bez autentycznego, szczerego uśmiechu na twarzy.
TR: Panie Zygmuncie, przecież to samo mówi się o "Harrym Potterze". Książka Joanne K. Rowling zrobiła tak gigantyczną karierę nie tylko dlatego, że czytały ją dzieci, ale także dlatego, że podczytywali ją dorośli, dla których opowieść o przygodach małego czarodzieja stała się ucieczką od realnego świata.
ZK: Wydaje mi się, że dorośli czytali tę książkę swoim dzieciom, by zrozumieć, co tak je w niej zafascynowało. W wypadku "Małego Księcia", "Przygód Alicji w krainie czarów" czy "Kubusia Puchatka" starsi nie musieli stawiać sobie takiego pytania. Według mnie, i książka, i film są przeznaczone dla góra trzynastoletniego odbiorcy. Dorosłemu czytelnikowi i widzowi nie dostarczą one satysfakcji.
TR: Panie Zygmuncie, czy nie dochodzimy czasem do wniosku, że na tle "Małego Księcia" i "Przygód Alicji w krainie czarów" "Harry Potter" wypada blado?
ZK: Tak! W gruncie rzeczy "Harry Potter" to standardowa powieść dla młodzieży na temat życia szkolnego, a takich pozycji jest cała biblioteka.
TR: Pamiętam "Wspomnienia niebieskiego mundurka" Gomulickiego.
ZK: Albo "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery. Co przedstawia ta książka? Obraz rodziny, w której żyjemy i obraz szkoły, do której się udajemy. W szkole mamy przyjaciół, których kochamy, mamy też niesympatycznych kolegów, których nie lubimy, mamy rozgrywki, które się udają, albo nie...
TR: Ale nie mamy czarów ani czarodziejów.
ZK: Pytanie tylko, czy to wzbogaciło "Harry’ego Pottera" na tyle, by stał się wartościową pozycją literacką. Panie Tomaszu, przecież do schematu młodzieżowej powieści szkolnej dodano w sposób wręcz mechaniczny pomysły fantastyczne zaczerpnięte z tradycji baśniowej. Wykorzystanie niektórych z nich budzi wątpliwości, jeśli się weźmie pod uwagę technikę naszego wieku. Na przykład latanie na miotle w epoce, kiedy mamy helikoptery, a z Paryża do Nowego Jorku podróżuje się concordem.
TR: Panie Zygmuncie, ale to są miotły najnowszej generacji - Nimbus 2000. Scena w sklepie z miotłami przypomina mi kupowanie nart z bajerami. Też można powiedzieć, że narty to narty, wszystkie wyglądają podobnie, ale ci, którzy na nich jeżdżą, potrafią docenić postęp.
ZK: W pana porównaniu kryje się oszustwo, bo narty służą do uprawiania sportu, którym można się entuzjazmować.
TR: A miotły służą do latania.
ZK: Nie, miotła służy do zamiatania. Mamy oczywiście na jej temat różne dowcipy, w rodzaju tego, jak zięć wraca do domu i zastaje teściową z miotłą w ręku, więc pyta: mamusia sprząta czy odlatuje? Miotła jako rekwizyt pochodzi ze średniowiecza, z naiwnej, pierwotnej bajki. A tutaj została potraktowana tak serio.
TR: Panie Zygmuncie, ja mam pretensję o coś innego. Wiele sobie obiecywałem po tym, że do głównych ról zaangażowano świetnych angielskich aktorów i żal mi, że Chris Columbus nie wykorzystał ich talentów, pozwalając im zagrać poniżej ich możliwości.
ZK: Zgadzam się z panem. Na przykład Richard Harris, czyli filmowy profesor Dumbledore, jeden z najwybitniejszych, najsubtelniejszych aktorów współczesnych, wygłasza komunały i ma przyklejoną brodę, która mu zasłania całą twarz.
TR: Albo Maggie Smith w roli profesor McGonagall.
ZK: Tak, ciągle krzyczy jako przełożona tej szkoły, ubrana w komiczną szpiczastą czapkę. To wszystko przez autorkę książki. Tak zostały napisane te postaci!
TR: Powiedzmy na koniec coś przychylnego o filmie: są tu sceny, dla których na pewno warto go zobaczyć. Na przykład mecz dyscypliny będącej połączeniem piłki nożnej i baseballu. Na miotłach oczywiście. Albo gra w magiczne szachy.
ZK: Tylko że na dnie tego wszystkiego leży ubogi, założony z góry banał.
TR: Oj, panie Zygmuncie, nie porwała pana potteromania.
ZK: Nie, panie Tomaszu, lecz zgadzam się, że gra w szachy robi wrażenie: figury wystylizowano na armię średniowieczną. Kiedy jedna figura usuwa drugą, to rozbija jej łeb i kawałki rozpadają się na wszystkie strony. Film jest więc efektowny, ale by on się mógł podobać - trzeba mieć dwanaście lat. A dla dorosłego to oszustwo: nie da się odbierać "Harry’ego Pottera" tak, jak wielkich osiągnięć artystycznych literatury dla dzieci.
Więcej możesz przeczytać w 5/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.