Cenzurka od razu

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Zaprojektowana" przez Yves’a Saint Laurenta kobieta jest silna i w grze z mężczyzną to ona rozdaje karty
Uczuciem, które dręczy kobietę bez względu na to, jaką pozycję zajmuje ona w życiu, jest niepewność. Kim naprawdę jest? Jak postrzegają ją inni? Od tego, jakiej odpowiedzi sobie udzieli, często zależy jej los. Czy stanie się wolna, czy zniewolona. Tak czy inaczej prawie w każdej sytuacji dopada nas tak trafnie opisane przez Karen Horney w "Psychologii kobiety" "poczucie sponiewierania, permanentne poczucie niepewności swojej wartości jako kobiety oraz głuchy gniew przeciw mającym więcej szczęścia rywalkom". W konsekwencji jedne z nas poddają się i pokornie trwając na przegranych pozycjach, kultywują swoją "nijakość", inne zaś gubią się w bezustannej walce o przywództwo, ślepo wierząc w swoją nadzwyczajność.
Prawie wszystko zależy w tym względzie od celów, jakie kobieta sama sobie stawia. Chce być najmądrzejsza, najbardziej pożądana czy też najpiękniejsza? A może po prostu spełniona? Jakąkolwiek kategorię by wybrała, i tak pozostanie niepewna. Wszędzie są piękniejsze, mądrzejsze i bardziej pożądane, a tych spełnionych jakoś nie za wiele. Zresztą przykład idzie z góry. Na naszych oczach rozgrywają się nieustanne medialne eliminacje mające wyłonić nowy "ideał". Nie ma tu żadnych niespodzianek i nadal łatwiej zostać bohaterką biznesu niż domowego ogniska. Jedynym, co kobiecie gwarantuje cenzurkę od razu, jest jej zewnętrzność. Ładna, atrakcyjna, smukła, efektowna i elegancka albo nieładna, nieatrakcyjna, zwalista, nieefektowna i źle ubrana. Litościwi dodają, że o gustach się nie dyskutuje. Mimo to tylko nielicznym kobietom udaje się nie naśladować ślepo wszystkiego, co ma z nich uczynić "kogoś". Wysokie obcasy gwarantują smukłość, przepastne dekolty dodają tygrysiego seksapilu, a wściekle czerwone usta zapewniają charakterologiczną siłę. "Po to, aby dać sobie radę z tymi dręczącymi myślami, przywiązuje się bardzo duże znaczenie do stroju, a jednak i to nie daje jakichś trwałych efektów, ponieważ wątpliwości przenikają i do tej sfery, czyniąc z niej permanentne źródło utrapień. Nie do wytrzymania stają się sytuacje, gdy poszczególne części ubioru nie pasują do siebie idealnie, podobnie gdy sukienka pogrubia właścicielkę, gdy jest zbyt długa albo zbyt krótka, zbyt prosta, zbyt elegancka, zbyt rzuca się w oczy, jest zbyt młodzieńcza albo za mało nowoczesna" - pisze Horney w "Studium pospolitego typu współczesnej kobiety".
Każda z nas ma więc ulubionego projektanta. Artystę, który - gdyby tylko było nas na niego stać - sprawiłby, że wreszcie mogłybyśmy się stać kobietą marzeń. Własnych i otoczenia. To dzięki niemu potrafiłybyśmy przekonać świat do własnego wizerunku. Rzecz idzie tu jednak o zwycięstwo, któremu na imię fałszerstwo. Jednym z największych iluzjonistów w tym względzie jest, a właściwie był (właśnie ogłosił swoje odejście), Yves Saint Laurent. Komu dane było obejrzeć w Centrum Georges’a Pompidou przygotowaną przez samego mistrza pożegnalną retrospektywę, ten nie może mieć najmniejszych wątpliwości. Odszedł wielki mag mody, który jak nikt inny potrafił w kobiecie podkreślić nie tylko jej seksualność, ale i osobowość. Społeczne pragnienia i zawodowe aspiracje. Dał swoim klientkom i innym admiratorkom jego talentu poczucie pewności siebie. "Zaprojektowana" przez niego kobieta jest silna, zdecydowana i w grze z mężczyzną to ona rozdaje karty. Wie, czego chce, pokazuje tyle, ile chce, i nie interesuje jej rola powoju na męskiej szyi. Laurent ubrał ją w męskie smokingi, trencze i kombinezony. Kazał bez obaw nosić prześwitujące tuniki, pokazywać ciało i namówił, aby dla własnego dobra wysoko nosiła głowę. Zestawiał śmiało kolory i tym samym uczynił ją widoczną. Gdy był w lepszym nastroju, lubił powtarzać: "Piękny strój jest dla kobiety jak ramię mężczyzny, którego kocha. Gdy jednak chwilowo nie ma go u jej boku, to zastąpię go z powodzeniem".
Kobiety czekały na takiego jak on wyzwoliciela. Właśnie zaczęły swoją kolejną emancypacyjną walkę. Czytały "Mandarynów" Simone de Beauvoir i "Witaj smutku" Francoise Sagan, sięgnęły po pigułkę antykoncepcyjną i przestały się wstydzić własnej fizyczności. W pożegnalnym pokazie 65-letniemu projektantowi towarzyszły jego ukochane modelki i wierne klientki - Catherine Deneuve, Paloma Picasso i Lauren Bacall. Nie było wśród nich nieżyjącej Diany, która kiedyś wyznała prasie, że zna tylko trzy słowa po francusku: Yves Saint Laurent. Popłynęły łzy, gdy jak zwykle nieobecny duchem mistrz po raz ostatni pojawił się na wybiegu. Ekscentryk, mistyk, egoista, który od lat walczył z nękającą go depresją i z euforii wpadał w stany odrętwienia. Nigdy nie ukrywał swego homoseksualizmu, a ten nigdy nie przeszkadzał jego klientkom. Zawsze był sobą, chociaż początki były okropne: "Od szóstej klasy szkoła stała się dla mnie koszmarem. Kiedy koledzy spostrzegli, że jestem inny, pluli na mnie i zamykali mnie w toalecie". Prawie 45 lat temu jako niespełna siedemnastoletni chłopak zapukał do drzwi "Vogue". Wkrótce we francuskim świecie mody obowiązywało hasło:" Chanel wyzwoliła modę, a Saint Laurent kobiety". Niedościgniony sprzedawca kobiecych marzeń. Tych konwencjonalnych, ale i tych na pograniczu dnia i nocy. Zmysłowej perwersji w oparach "Opium". Wystarczy sięgnąć po flakonik.

Więcej możesz przeczytać w 7/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.