Trzecia droga to parawan, za którym kryje się liberalny kurs części europejskiej lewicy
Jeśli wierzyć słowom brytyjskiego premiera Tony?ego Blaira, nad Europą krąży nowe widmo - widmo trzeciej drogi - alternatywy dla drapieżnego, niesprawiedliwego kapitalizmu i dla nieefektywnego, etatystycznego socjalizmu. Blair i jego sojusznicy, przede wszystkim socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, wywodzą się z partii o rodowodzie lewicowym. Mówią jednak: we współczesnym świecie nie ma miejsca na wszechpotężne, socjalistyczne państwo ingerujące w gospodarkę i w życie obywateli. Takie państwo właśnie umiera, bo nie jest w stanie wytrzymać presji konkurencyjnej na globalizującym się rynku. Ale śmierć tradycyjnego socjalizmu nie musi oznaczać ponownego triumfu XIX-wiecznego kapitalizmu. Może być początkiem trzeciej drogi - konstatują przywódcy nowej lewicy; trzeciej drogi, na której obywatelom zapewnia się równe szanse życiowe, a wolnemu rynkowi pozwala się regulować gospodarkę.
Międzynarodówka trzeciej drogi nie ogranicza się do brytyjskich i niemieckich socjaldemokratów. Jeśli spojrzeć na historię ostatnich 20 lat, łatwo zauważyć, że wiele europejskich partii socjaldemokratycznych i socjalistycznych ewoluowało już w przeszłości w kierunku modernizacji i akceptacji dla liberalnego modelu gospodarczego. Dokonali tego, nie używając wykreowanej przez Blaira nazwy (podobnie jak bohater Moliera, który nie wiedział, że całe życie mówi prozą), socjaliści hiszpańscy pod wodzą Felipe Gonzalesa. W pewnym sensie zrobiły to również niektóre partie o korzeniach komunistycznych (zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie Europy). Choć pierwszy silny impuls do europejskiego procesu liberalizacji gospodarki w latach 80. przyszedł od partii prawicowych (do dzisiaj lubimy używać do opisu tego zjawiska określenia "thacheryzm") - partie lewicowe nie pozostały długo w tyle i stwierdziły, że wolny rynek i prywatna przedsiębiorczość wcale nie muszą stać w sprzeczności z podstawowymi wartościami nowocześnie rozumianej socjaldemokracji.
Spadek po Marksie
Propozycja trzeciej drogi na pozór burzy nasze wyobrażenie o świecie polityki. Przez dziesięciolecia nauczyliśmy się widzieć scenę europejską w sposób prosty i klarowny.
Z jednej strony mamy lewicę, myślącą głównie o tym, jak dzielić, i biorącą zazwyczaj stronę pracobiorców. Jeśli tylko lewica przejmowała władzę, z radością nacjonalizowała wielkie przedsiębiorstwa albo przynajmniej okładała wyzyskiwaczy drakońskimi podatkami (ostatni wielki występ tego typu dali socjaliści francuscy po przejęciu władzy w 1980 r.). Zachodnioeuropejska lewica akceptowała wprawdzie gospodarkę rynkową, ale wierzyła, że w działanie rynku trzeba interweniować.
Po drugiej stronie naszego uproszczonego schematu znaj-dowały się partie prawicowe, broniące kapitalistycznego status quo. Żądały one, by interwencji państwa było jak najmniej, aby w gospodarce dominowała własność prywatna, podatki były jak najniższe, a transfer dochodów kierowanych do uboższej części obywateli był ograniczany.
W taki właśnie schemat wpisuje się trzecia droga. Socjalistyczny kapitalizm? Lewicowo-prawicowa synteza? Połączenie ognia z wodą? Byłaby to rzeczywiście rewolucyjna koncepcja myślowa, gdyby nasz dualistyczny schemat myślowy był do końca prawdziwy. W rzeczywistości tradycyjny podział na lewicę i prawicę jest po prostu anachronizmem. Zapoczątkował go oczywiście Karol Marks, wskazując na zasadniczy konflikt interesów między posiadaczami kapitału a wyzyskiwanym proletariatem. W czasie trwającej sto lat walki, pod stałą groźbą jeśli nawet nie rewolucji, to przynajmniej strajkowego buntu pracobiorców, wypracowany został społeczny kompromis. Jego politycznym wyrazem była toczona demokratycznymi metodami walka lewicy z prawicą, zaś ekonomicznym - opiekuńcze państwa dobrobytu, głęboko ingerujące w strukturę podziału dochodów społeczeństwa.
Manifest nowej drogi |
---|
Idee lewicy nie mogą się stawać ideologicznym gorsetem. Polityka nowego środka i trzeciej drogi jest adresowana do ludzi, którzy usiłują stawić czoło trudnościom życia w zmieniającym się społeczeństwie, zarówno do przegranych, jak i do tych, którym się powiodło. (...) Nowocześni socjaldemokraci nie są neoliberalnymi leseferystami. Elastyczny rynek musi iść w parze z państwem aktywnie występującym w nowej roli. Pierwszym zaś zadaniem państwa musi być inwestowanie w kapitał ludzki. Nasze gospodarki przechodzą proces przemian - od produkcji przemysłowej do opartej na wiedzy i kwalifikacjach przyszłościowej gospodarki usług. (...) Sztywność i nadmiar przepisów utrudnią nam osiągnięcie sukcesu (...) oraz zahamują innowacje przyspieszające wzrost i tworzenie nowych miejsc pracy. Musimy być bardziej, a nie mniej elastyczni. (...) W przeszłości rządy socjaldemokratów utożsamiano z wysokim opodatkowaniem, zwłaszcza biznesu. Nowocześni socjaldemokraci uznają, że w odpowiednich warunkach reformy i cięcia podatkowe mogą odegrać najważniejszą rolę w realizacji celów społecznych. (...) Aby nowa polityka osiąg-nęła sukces, musi w całym społeczeństwie pobudzać ducha przedsiębiorczości oraz myślenie skierowane w przyszłość. Z manifestu programowego Tony?ego Blaira i Gerharda Schrödera "Europa: trzecia droga - nowy środek", opublikowanego w 1999 r. |
W drugiej połowie XX w. coś zaczęło się w tym prostym schemacie psuć. W Wielkiej Brytanii w latach 70. coraz powszechniejsze stawało się odczucie, że Partia Pracy nie broni interesów pracobiorców, ale po prostu kliki związkowców. Co więcej, nie kończące się strajki i wymuszone subsydia dla znacjonalizowanych przedsiębiorstw stawały się coraz większym obciążeniem dla wszystkich - zarówno posiadaczy kapitału, jak i pracy. Wiele partii prawicowych, jak choćby francuscy gaulliści, wypisało z kolei na sztandarach troskę o robotników. W tym samym czasie partie lewicowe innych krajów zaczynały znajdować wspólny język ze światem biznesu. Sprawy zaczęły się jeszcze bardziej komplikować w końcu wieku, kiedy przyspieszone zostały procesy globalizacji gospodarki, związane ze zwiększoną swobodą przepływu kapitału na światowym rynku.
Aby zobaczyć, jak bardzo schemat liberalizm gospodarczy - prawica oraz etatyzm - lewica nie pasuje do rzeczywistości, wystarczy spojrzeć na polską scenę polityczną. Próba przyłożenia starego szablonu każe nam przecierać ze zdumienia oczy. Niektóre partie deklarujące się jako prawicowe - jak choćby Liga Polskich Rodzin czy centroprawicowy PSL - za największe zło uważają liberalną politykę gospodarczą, wolny rynek i konkurencję. Z kolei lewicowy SLD jest odbierany jako partia o poglądach prorynkowych. Mamy jednak również niechętną liberalizmowi lewicową Unię Pracy i silnie liberalną, centroprawicową Unię Wolności. Inaczej mówiąc, mamy do czynienia ze wszystkimi możliwymi kombinacjami układów lewica - prawica oraz liberalizm - etatyzm. I nie jest to fenomen tylko polski.
Zjawisko takie daje się łatwo wytłumaczyć prostym faktem. Podział na lewicę i prawicę, a więc z grubsza według wyznaczonej wstępnie przez Marksa linii podziału społecznego kapitał - praca, nie odpowiada już rzeczywistym granicom interesów dzielących współczesne społeczeństwo. Czy menedżerowie wielkich przedsiębiorstw albo dysponujący pakietami akcji wysoko wykwalifikowani specjaliści należą do świata pracy czy kapitału? Czy właściciel sieci hipermarketów i właściciel małego sklepu rzeczywiście znajdują się po tej samej stronie społecznej barykady tylko dlatego, że obaj - formalnie - są kapitalistami? Gdzie umieścić przedstawicieli wolnych zawodów?
Liberalizm kontra etatyzm
Współczesna linia podziału - przynajmniej w sferze ekonomicznej - nie biegnie już między kapitałem a pracą, ale między grupami zainteresowanymi liberalizacją gospodarki, konkurencją i wolnym rynkiem, a grupami zainteresowanymi etatyzmem i ograniczeniem swobody działania mechanizmów rynkowych. Jeśli szukać uproszczeń, można stwierdzić, że prawdopodobieństwo znalezienia się po stronie liberalnej jest największe, jeśli jest się młodym, wykształconym i wierzy się we własne siły (wolny rynek jest dla mnie ringiem, na którym na pewno zwyciężę). Prawdopodobieństwo znalezienia się po stronie etatystycznej jest zaś największe, jeśli nie ma się odpowiednich kwalifikacji i wiary w swoje szanse na rynku.
Program ideowy Blaira nie jest więc rewolucyjną trzecią drogą między kapitalizmem a socjalizmem. Jest po prostu programem liberalnym, sformułowanym w imieniu pewnej części społeczeństwa, a nie podobającym się innej. To również program starający się uwzględnić obiektywne zmiany zachodzące w światowej gospodarce. Wielkiego i szczodrego państwa opiekuńczego nie daje się po prostu utrzymać bez erozji konkurencyjności kraju, o czym przekonuje się właśnie większość społeczeństw zachodniej Europy. Niemcy, przez lata uważane za jeden z najdoskonalszych mechanizmów ekonomicznych świata, dziś zmagają się z groźbą recesji i grożącą w dłuższej perspektywie katastrofą systemu świadczeń społecznych (zwłaszcza emerytalnego). Czy trzecia droga, a więc rozmontowanie państwa opiekuńczego i zwiększenie roli rynku bez powrotu do "dzikiego kapitalizmu", nie jest dla nich zwykłą koniecznością? Dyskusja na ten temat to po prostu dyskusja na temat kierunku i zasięgu liberalnych reform zachodnioeuropejskich społeczeństw, państw i gospodarek. Dyskusji, której powinniśmy się uważnie przyglądać, bo w coraz większym stopniu będzie się odnosić do Polski.
Witold M. Orłowski, szef zespołu doradców ekonomicznych prezydenta Kwaśniewskiego, studiował ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim i na Uniwersytecie Harvarda. Jest dyrektorem Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN oraz ekspertem Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych. |
Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.